Działania banków w zakresie minimalizacji negatywnych skutków związanych z kwestionowaniem przez klientów kredytów frankowych koncentrują się obecnie na dwóch wątkach: zawiązywaniu rezerw na franki i wywieraniu nacisków na rządzących, by ci wprowadzili ustawę „antyfrankową”. Banki manipulują danymi i sieją panikę w społeczeństwie, strasząc upadkiem sektora w wyniku niekorzystnego orzecznictwa, prowadzącego do tzw. sankcji darmowego kredytu. Czy społeczeństwo rzeczywiście powinno obawiać się upadku sektora, który odciśnie się w katastrofalny sposób na gospodarce? Okazuje się, że nie. To kolejny sprytny chwyt, by zniechęcić choć część frankowiczów do wstępowania na drogę sądową.
- W całym 2022 roku zysk netto sektora bankowego wyniósł 12,4 mld zł – rok wcześniej banki zaraportowały 6,1 mld zł zysku, i to mimo udzielenia znacznie większej ilości kredytów
- Millennium Bank, który zanotował 1 mld zł straty za cały ubiegły rok, po odjęciu kosztów wakacji kredytowych i odpisów na franki osiągnąłby wynik netto na poziomie ponad 2 mld zł
- Banki mają już ponad 40 mld zł rezerw na franki i sukcesywnie dokonują kolejnych odpisów, ponieważ rozumieją, że nie doczekają się ani zmiany linii orzeczniczej na swoją korzyść, ani ustawy „antypozwowej”, nad którą pracuje KNF
- Sektor optuje za ustawą, ponieważ liczy, że stworzenie atmosfery niepewności wokół sposobu rozliczenia się po unieważnieniu umowy zniechęci część kredytobiorców do wstępowania na drogę sądową.
W 2023 roku banki zawiążą kolejne rezerwy na franki
W kwietniu 2023 roku część banków podała do opinii publicznej informację o planowanych odpisach na ryzyko prawne kredytów frankowych. W całym sektorze stworzono już rezerwy na poziomie ponad 40 mld zł, co stanowi mniej więcej połowę kwoty potrzebnej do pełnego rozliczenia się z frankowiczami kwestionującymi swoje umowy w sądach. Wiadomo już, że banki nie będą czekać z kolejnymi decyzjami do wyroku TSUE w sprawie C-520/21 i wolą przygotować się na kolejną lawinę pozwów, nim ona nastąpi.
W I połowie kwietnia PKO BP poinformował, że zwiększy swoje rezerwy na hipoteki frankowe o prawie 970 mln zł. W ubiegłym roku wartość dotworzonych przez ten bank rezerw wyniosła 1,9 mld zł. Suma rezerw stworzonych przez PKO BP to już 9,7 mld zł – pokrywają one portfel wadliwych hipotek w 58 procentach, co jest – w odniesieniu do konkurencji – dobrym wynikiem, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że to właśnie PKO BP jest posiadaczem najdroższego portfela kredytów pseudowalutowych. Bank nie zadeklarował, czy jego wynik za I kwartał będzie dodatni, ale zdaniem analityków jest to prawdopodobne.
Na poszerzenie rezerw w I kwartale br. zdecydował się również Santander Bank – wartość odpisów za ten okres wyniosła 290 mln zł. Bank zgromadził już ok. 4 mld zł rezerw, a pokrycie nimi portfela frankowego wynosi w tym podmiocie ok. 48 proc. Eksperci wskazują, że wynik Santandera za I kwartał będzie najprawdopodobniej dodani.
Również mBank nie zwalnia tempa, gdy chodzi o zawiązywanie kolejnych rezerw na franki. W całym 2022 roku podmiot odpisał na ten cel 3,1 mld zł, w I kwartale tego roku dotworzono kolejne 810 mln zł. Szacowana łączna wartość rezerw mBanku to ponad 8 mld zł. Władze banku informują, że mimo poniesionych kosztów wynik banku w I kwartale br. jest dodatni.
Najprawdopodobniej dodani będzie też wynik kwartalny Millennium Banku, który ubiegły rok zakończył z 1 mld zł straty. Gdyby jednak oczyścić wynik roczny z kosztów wakacji kredytowych i rezerw na franki, okazałoby się, że bank osiągnął zysk netto na poziomie ponad 2,2 mld zł. Bank w I kwartale zawiązał rezerwy w wysokości 530 mln zł.
Po co bankom ustawa „antypozwowa”?
Po przewertowaniu raportów okresowych czołowych banków uwikłanych w hipoteki frankowe łatwo dojść do wniosku, że stać je na rozliczenie z frankowiczami, zwłaszcza że koszt tych rozliczeń nie wymaga jednorazowego zaksięgowania, tak jak było to w przypadku wakacji kredytowych, a jest rozłożony w czasie.
Banki jednak są bardzo przywiązane do pieniędzy swoich klientów, również tych, które zdobyły, oferując wątpliwe prawnie i etycznie umowy pseudofrankowe. Chciałyby uchronić się przed pełnym rozliczeniem z klientami.
Służyć temu miały ugody, jednak klienci niechętnie godzą się na dobrowolną konwersję kredytu frankowego na wariant złotowy z WIBORem jako stawką oprocentowania. Dlatego sektor zaalarmował KNF, by rzuciła mu koło ratunkowe. Tym kołem ma być ustawa, która w teorii miałaby uregulować relacje pomiędzy zwaśnionymi stronami, a w praktyce służyłaby zniechęceniu frankowiczów do składania pozwów.
KNF reklamuje proponowaną przez siebie koncepcję ustawy jako sprawiedliwą społecznie i przywracającą równowagę kontraktową stron. Niezorientowana w temacie osoba mogłaby uznać, że to wspaniałe posunięcie, korzystne dla klientów i zgodne ze stanowiskiem TSUE. Nic bardziej mylnego.
Z jednej strony wprawdzie projekt uwzględnia nałożenie na banki ustawowego obowiązku składania frankowiczom ofert ugody wg założeń KNF (zaproponowanych przez szefa tej instytucji, Jacka Jastrzębskiego już w grudniu 2020 roku).
Z drugiej jednak instytucje odpowiedzialne za stabilność sektora finansowego chciałyby, aby frankowicze, którzy zdecydują się na sądowe unieważnienie umowy, zapłacili podatek od uzyskanych tą drogą korzyści. Podatek ten miałby zabrać im 100 procent zysku stanowiącego nadwyżkę względem założeń ugody.
Pomysł jest absurdalny, ponieważ korzyści uzyskane na drodze sądowej nie są traktowane jako dochód podlegający opodatkowaniu, ale Nadzorowi Finansowemu wyraźnie marzy się zmiana tego stanu rzeczy. Wszystko po to, by kredytobiorcy zrezygnowali z przysługujących im roszczeń i przystali na mniej korzystne rozwiązanie, jakim jest konwersja kredytu na złotówki.
Na chwilę obecną nic nie wskazuje na to, by te szkodliwe i antykonsumenckie założenia miały zostać kiedykolwiek wdrożone. Ani Ministerstwo Finansów, ani UOKiK, ani NBP nie deklarują poparcia dla tego pomysłu, mimo iż popierają sam zamysł programów ugodowych. W kuluarach mówi się o tym, że również premier jest sceptyczny co do ustawowych rozwiązań i traktuje je jako ostateczność.
Politycy dobrze wiedzą, że systemowe regulacje mogą przynieść Skarbowi Państwa więcej szkody niż pożytku. Przekonali się o tym już kilka lat temu, gdy to banki wzbraniały się przed ugodami i groziły Polsce pozwami, a także wieszczyły upadek sektora bankowego, jeśli rząd nakaże systemowe przewalutowanie kredytów frankowych na złotowe.
Dziś rozwiązania, które miały spowodować kryzys w polskiej bankowości, są mile widziane przez banki, a to ich zaniechanie ma doprowadzić do upadku sektora. Jednocześnie zysk netto sektora w 2022 roku wyniósł 12,4 mld zł i był ponad 100 proc. wyższy niż rok wcześniej. To o tyle ciekawe, że w 2021 roku udzielono dwa razy więcej kredytów niż w 2022.
Jak zatem rządzący mają uwierzyć w rychły upadek sektora, skoro ten bogaci się na niespotykaną dotąd skalę na hipotekach złotowych? Gdzie w tym logika? Nie ma jej wcale, zachodzi więc pytanie, po co banki i KNF drążą temat ustawowego rozwiązania, choć prawdopodobieństwo jego wprowadzenia jest nikłe.
Może chodzić o zniechęcenie frankowiczów do składania pozwów – obecnie kredytobiorcy wiedzą, że mają prawie 99 proc. szans na korzystny wyrok sądu, w zdecydowanej większości przypadków na pełne unieważnienie swojej umowy, które daje wielokrotnie większe korzyści niż ugoda.
Pewność prokonsumenckiego orzecznictwa to w tej chwili największe zagrożenie dla banków. Próbują więc zasiać w społeczności frankowej ziarno zwątpienia i doprowadzić do sytuacji, w której konsumenci wcale nie będą pewni, że unieważnienie kredytu przyniesie im zysk. Stały przyrost nowych pozwów pokazuje jednak, że taktyka bankowców jest bezskuteczna, a kredytobiorcy przejrzeli ich metody i nie dadzą się zastraszyć utkaną naprędce propagandą.
Nie przegap żadnej ważnej informacji. Obserwuj nasze konto na Twitter oraz Facebook, a także Subskrybuj nasz kanał na Youtube. Jeśli uważasz, że materiał jest przydatny udostępnij go dalej.