Ogłoszona niedawno transakcja sprzedaży większości udziałów Santander Bank Polska do austriackiej grupy Erste wywołała skrajne interpretacje. Dla jednych jest to sygnał alarmowy – skoro hiszpański gigant bankowy decyduje się wycofać z Polski, to może oznaczać, że nad sektorem zbierają się ciemne chmury. Inni przekonują wręcz odwrotnie: fakt, że Erste Group jest gotowa wyłożyć około 7 mld euro (ok. 30 mld zł) świadczy o zaufaniu do polskiego rynku i jego atrakcyjnych perspektyw. Kto ma rację?
W artykule Business Insider przytoczono opinie ekspertów sugerujące, że taka transakcja nie oznacza zapaści sektora, a raczej potwierdza jego wartość. Ich zdaniem pochopne jest założenie, że decyzja Santandera świadczy o nadchodzącym załamaniu – przeciwnie, wysoka cena sugeruje, iż polska bankowość jest postrzegana jako łakomy kąsek.
Rzeczywiście, Erste zapłaci za akcje Santandera ekwiwalent 2,2-krotności wartości księgowej banku, podczas gdy średnia dla indeksu WIG-Banki to ok. 1,32. Tak wysoka wycena – najwyższa w historii polskiej bankowości transakcja tego typu – wskazuje, że kupujący widzi potencjał wzrostu, a nie schyłek. Co więcej, notowania banków na giełdzie istotnie rosły po ogłoszeniu umowy; indeks WIG-Banki jest blisko historycznych szczytów, co dowodzi powrotu optymizmu inwestorów.
Nie brakuje jednak głosów zauważających, że Santander sprzedaje na górce. Grupa od dawna komunikowała chęć koncentracji na rynkach hiszpańskojęzycznych i w Ameryce, więc Polska mogła być dla niej mniej strategiczna. Hiszpanie słyną z „oportunizmu” – potrafią sprzedać aktywa drugorzędne, jeśli cena jest odpowiednio kusząca. Czy zatem wykorzystali świetną koniunkturę, by zrealizować pokaźny zysk, zanim sytuacja się pogorszy? Taki pragmatyzm sugerują eksperci, którzy uważają, że Santander mógł przykładać większe prawdopodobieństwo negatywnemu scenariuszowi dla banków w Polsce niż nabywca. Innymi słowy – sprzedaje ten, kto bardziej obawia się burzy na horyzoncie, a kupuje ten, kto widzi przewagę słonecznej pogody.
Rekordowe wyniki, rosnące ryzyka
Nie da się ukryć, że Santander sprzedaje swój biznes w Polsce w momencie, gdy banki prezentują rekordowe wyniki finansowe. Po latach niskich stóp procentowych, ostatnie kilkanaście miesięcy przyniosło sektorowi prawdziwe żniwa. Wysokie oprocentowanie kredytów przy relatywnie wolniej rosnących kosztach depozytów wywindowało marże odsetkowe i zyski netto do historycznych maksimów.
Tylko w 2024 r. Santander Bank Polska zarobił dla grupy macierzystej miliardy euro – biznes nad Wisłą okazał się kurą znoszącą złote jaja. Nic dziwnego, że wskaźniki rentowności i notowania giełdowe banków szybowały. Hossa może jednak dobiegać końca. Rynek spodziewa się serii obniżek stóp procentowych – Rada Polityki Pieniężnej rozpoczęła już cykl cięć – co wprost przełoży się na spadek dochodów odsetkowych banków w kolejnych kwartałach. Innymi słowy, dzisiejsze rekordy mogą być „ostatnim tak dobrym miesiącem” przed nieuchronnym schłodzeniem wyników.
Jednocześnie nad sektorem bankowym w Polsce zawisło kilka istotnych ryzyk. Po pierwsze, kosztowne dla banków okazały się interwencje polityczne – np. wakacje kredytowe, czyli ustawowe zawieszenie rat dla kredytobiorców, które mocno uderzyło w przychody odsetkowe w 2022 r.. Pojawiały się też pomysły dodatkowego opodatkowania „nadmiarowych” zysków banków przez rządzących, co budziło niepokój inwestorów. Po drugie, wymiar prawny: od lat banki zmagają się z pozwami klientów posiadających kredyty walutowe (tzw. frankowiczów) i ponoszą wielomiliardowe koszty ugód oraz przegranych spraw sądowych. Do tego doszła stosunkowo nowa bolączka – „sankcja kredytu darmowego”, czyli możliwość unieważnienia kosztów kredytu konsumenckiego w razie błędów w umowie (TSUE w lutym 2025 stanął po stronie konsumentów w tej kwestii). Wreszcie, na horyzoncie pojawiło się widmo kolejnej fali pozwów – tym razem dotyczących kredytów złotowych opartych o stawkę WIBOR. To właśnie to ostatnie ryzyko budzi obecnie chyba największe emocje zarówno wśród bankowców, jak i ich klientów.
WIBOR, czyli referencyjna stopa procentowa rynku międzybankowego w Polsce, decyduje o wysokości rat większości kredytów o zmiennym oprocentowaniu w złotych. Przez lata traktowany jako oczywisty, neutralny parametr, dziś WIBOR znalazł się pod ostrzałem kwestionujących go prawników. Zaczęto zadawać pytania: czy banki nie miały zbyt dużego wpływu na ustalanie tej stawki? Czy klienci byli świadomi ryzyka drastycznego wzrostu WIBOR?. Liczba kredytobiorców złotowych ze zmiennym oprocentowaniem jest wielokrotnie większa niż „frankowiczów”, więc stawka w tym sporze jest ogromna. Nic dziwnego, że zagraniczny inwestor wchodzący na polski rynek musiał wkalkulować to ryzyko w swój ruch – podobnie jak hiszpański sprzedający zapewne rozważał, czy nie jest to dobry moment, by ograniczyć ekspozycję na potencjalne problemy.
WIBOR pod lupą Luksemburga
Spór o legalność WIBOR-u i uczciwość umów kredytowych z oprocentowaniem opartym na tym wskaźniku wkracza na najwyższy poziom. 11 czerwca 2025 r. Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE) w Luksemburgu ogłosi wyrok w sprawie pytań prejudycjalnych zadanych przez polski sąd (sygn. C-471/24). Dla tysięcy polskich kredytobiorców może to być decyzja przełomowa, porównywana wręcz do głośnego wyroku w sprawie frankowiczów państwa Dziubak sprzed kilku lat. Banki drżą, licząc na oddalenie roszczeń, zaś konsumenci mają nadzieję na otwarcie drogi do wyrzucenia WIBOR-u z umów. To potencjalnie sądny dzień dla polskiej bankowości – test odporności systemu finansowego i granic ochrony konsumenta.
Sedno sprawy sprowadza się do dwóch zagadnień: rzetelności samego wskaźnika WIBOR oraz przejrzystości informacji przekazywanych klientom przy zawieraniu umów. Po stronie konsumentów argumentacja nawiązuje do doświadczeń frankowych.
Podnosi się, że banki mogły de facto kształtować WIBOR wedle uznania, wszak ustalany jest on na podstawie kwotowań składanych przez same banki, co stwarza pole do manipulacji. Wskazuje się też, że przy sprzedaży kredytów nie informowano dostatecznie jasno o ryzyku zmiennej stopy – klient podpisywał umowę nie zdając sobie w pełni sprawy, że rata może wzrosnąć nawet kilkukrotnie, gdy WIBOR skoczy z poziomów rzędu 1% do 7% czy 8%.
Banki ripostują, że WIBOR jest oficjalnie publikowanym benchmarkiem, zatwierdzonym przez KNF i objętym unijnym rozporządzeniem BMR, a każdy kto bierze kredyt ze zmiennym oprocentowaniem powinien być świadom, że stopy procentowe mogą się zmieniać. Co więcej, w przeciwieństwie do ryzyka walutowego, ryzyko stopy procentowej było w Polsce ograniczone ustawowo – istnieje maksymalny pułap odsetek (obecnie to czterokrotność stopy lombardowej NBP). Banki argumentują więc, że nie wystąpiło tu zagrożenie nieograniczoną eskalacją kosztów, tak jak w kredytach frankowych, gdzie zadłużenie mogło wzrosnąć wraz z kursem waluty.
TSUE będzie musiał rozstrzygnąć, czy klauzule odwołujące się do WIBOR mogą być badane pod kątem nieuczciwości w świetle prawa UE. Banki liczą na to, że Trybunał uzna je za główny element umowy (oznaczający cenę kredytu) sformułowany na tyle jasno, że nie podlega ocenie abuzywności. Konsumenccy prawnicy liczą odwrotnie – że TSUE potwierdzi prawo sądów do oceny tych zapisów, a być może wskaże kryteria, kiedy należy je uznać za nieuczciwe.
Dotychczas polskie sądy w większości oddalały powództwa „WIBOR-owe”, ale działały trochę po omacku, czekając na wytyczne z Europy. Tymczasem pierwsze jaskółki zmian już się pojawiły – w styczniu 2025 Sąd Okręgowy w Suwałkach jako pierwszy w kraju unieważnił umowę złotowego kredytu hipotecznego z WIBOR, uzasadniając to w sposób miażdżąco krytyczny dla banku.
Sąd stwierdził wprost, że wiarygodność WIBOR budzi wątpliwości choćby z uwagi na potencjalną możliwość manipulacji przez uczestniczące w nim banki, a przy zawieraniu umowy nie zapewniono konsumentom kluczowych informacji co do ryzyka zmiennej stopy. Co więcej, kontrola NIK wykazała braki nadzoru nad procesem ustalania WIBOR i błędy w kwotowaniach banków. To wszystko to woda na młyn dla kredytobiorców – argumenty, obok których TSUE z pewnością nie przejdzie obojętnie.
Scenariusze: od ulgi do trzęsienia ziemi
Wyrok TSUE z 11 czerwca może pójść w kilku kierunkach, a każdy z nich oznacza inne konsekwencje dla rynku. Warto pokusić się o dwa skrajne scenariusze:
- Scenariusz prokonsumencki (WIBOR uznany za wadliwy) – Taki werdykt byłby dla banków prawdziwym trzęsieniem ziemi, znacznie poważniejszym niż saga frankowa. Otworzyłby drogę do masowego kwestionowania umów kredytowych złotowych. Dziesiątki, a może setki tysięcy kredytobiorców mogłyby ruszyć do sądów żądając unieważnienia oprocentowania opartego na WIBOR albo nawet całych umów. Konsekwencje finansowe? Potencjalnie druzgocące. Jeśli sądy zaczęłyby orzekać, że klient ma spłacać już tylko kapitał bez odsetek (tzw. darmowy kredyt) albo należy mu się zwrot nadpłaconych odsetek, straty banków poszybowałyby w dziesiątki miliardów złotych. Analitycy ostrzegają, że wobec takiego ciosu wojna o franki to „wycieczka do lunaparku”. Banki musiałyby tworzyć gigantyczne rezerwy, co pożarłoby ich zyski na lata, a u niektórych podmiotów mogłoby zachwiać współczynnikami kapitałowymi. Niewykluczone, że konieczne byłyby dokapitalizowania – czy to z rynku (emisje akcji), czy nawet z pieniędzy publicznych, aby utrzymać stabilność systemu finansowego. Kredytobiorcy złotowi z kolei znaleźliby się w sytuacji niecodziennej: wielu z nich mogłoby finalnie spłacić swoje mieszkania znacznie taniej niż zakładali, bo bez odsetek za sporą część okresu. Ulga dla jednych byłaby jednak szokiem dla innych – przyszli klienci musieliby się liczyć z droższym i trudniej dostępnym kredytem. Banki, aby odbudować kapitały, zapewne zaostrzyłyby kryteria udzielania kredytów i podniosły marże dla nowych pożyczek. Mogłaby spaść akcja kredytowa, a gospodarka odczułaby efekt kredytowego hamulca. Taki scenariusz wywoła też zapewne gorącą debatę polityczną – czy państwo powinno interweniować, by ratować sektor (np. funduszem pomocowym), czy raczej stanąć po stronie zadłużonych obywateli kosztem banków. Jedno jest pewne: zaufanie do sektora doznałoby poważnego uszczerbku. Po frankach i WIBOR-ze społeczne postrzeganie banków jako instytucji zaufania publicznego zostałoby wystawione na ciężką próbę.
- Scenariusz probankowy (TSUE broni WIBOR-u) – Jeśli Trybunał uzna argumentację banków, że WIBOR jako wskaźnik rynkowy sam w sobie nie stanowi klauzuli abuzywnej, sektor odetchnie z ulgą. Fala pozwów prawdopodobnie się załamie, bo krajowe sądy, dysponując wytycznymi z Luksemburga, zaczną oddalać roszczenia klientów. Banki unikną potencjalnych strat, a rezerwy na ryzyko prawne (o ile zaczęły je tworzyć) będzie można rozwiązać. Taki wynik oznaczałby zachowanie status quo – kredytobiorcy nadal musieliby spłacać swoje zobowiązania według zmiennego oprocentowania, licząc już tylko na rynkowe spadki stóp, a nie wybawienie od TSUE. Banki zyskałyby pewność, że ich portfele kredytowe pozostaną nienaruszone, co mogłoby nawet poprawić nastroje na giełdzie. Niewykluczone, że indeks WIG-Banki ustanowiłby wtedy nowe rekordy, a zagraniczni inwestorzy oceniliby polski rynek jako bezpieczniejszy niż się obawiano. Erste Group, świeżo upieczony współwłaściciel Santandera, miałaby powody do zadowolenia – jeden z największych znaków zapytania zniknąłby z równania. Dla Santandera z Hiszpanii taki obrót spraw byłby z kolei lekko kwaśny: sprzedał świetnie prosperujący biznes, który okazał się nieobciążony lawiną pozwów – być może mógł zarobić jeszcze więcej, gdyby wstrzymał się z decyzją. Jednak nawet w scenariuszu probankowym trudno oczekiwać, by wszystko pozostało bez zmian. Dyskusja publiczna o WIBOR-ze już wymusiła pewne korekty – w Polsce trwają prace nad zastąpieniem go nowym indeksem referencyjnym (WIRON), który ma być bardziej przejrzysty i oparty na rzeczywistych transakcjach. Banki, nauczone doświadczeniem, być może będą bardziej otwarcie komunikować klientom ryzyka związane z różnymi produktami finansowymi. Z kolei część kredytobiorców, rozbudzonych nadzieją na korzystny wyrok, może czuć rozczarowanie i utrzyma się klimat nieufności. Mimo braku katastrofy, relacje bank-klient mogłyby wymagać odbudowy – bo sam fakt, że tak wielu ludzi poszło do sądów, świadczy o głębszym problemie braku wiary w uczciwość ofert bankowych.
Oczywiście możliwe są także warianty pośrednie – np. TSUE dopuści kontrolę klauzul WIBOR, ale pozostawi sądom krajowym decyzje, jak utrzymać lub unieważnić umowę. Wówczas przez kilka lat panowałby chaos prawny i niepewność, a każdy wyrok w polskim sądzie mógłby być precedensem. Taka przedłużająca się nieklarowność również byłaby czynnikiem ryzyka dla całej branży. Niemniej, w perspektywie inwestorów strategicznych (takich jak Erste) ważne będzie samo rozstrzygnięcie kierunkowe: czy w polskim systemie prawnym kredyty złotowe pozostaną nienaruszone, czy też czeka nas powtórka z frankowej rewolucji.
Czy decyzja Santandera to zbieg okoliczności?
Patrząc na zbieżność czasową transakcji Santandera z kluczowym wyrokiem TSUE, trudno oprzeć się pytaniu: czy Hiszpanie wycofują się z Polski właśnie teraz przypadkiem, czy raczej z wyczuciem nadciągających zagrożeń?
Oficjalnie Banco Santander tłumaczy sprzedaż względami strategicznymi – koncentracją na innych rynkach i potrzebą pozyskania kapitału na rozwój oraz skup akcji własnych. Te argumenty są wiarygodne, bo grupa faktycznie intensywnie inwestuje w Ameryce Łacińskiej, a jej prezes Ana Botín wielokrotnie podkreślała priorytet tych kierunków.
Jednak kontekst krajowy z pewnością również odegrał rolę w kalkulacjach.
Hiszpański zarząd widział, co dzieje się w Polsce: rekordowe zyski szły w parze z narastającą niepewnością co do regulacji i prawa. Być może uznał, że lepiej sprzedać teraz, póki wyceny banków są wysokie, niż czekać na rozwój wypadków, który mógłby te wyceny istotnie obniżyć. Maciej Marcinowski (Trigon DM) zauważa, że scenariusz bazowy dla banków jest obecnie bliski optymistycznemu, a negatywny – choć mało prawdopodobny – oznaczałby załamanie wycen.
Jeśli Santander przypisał nawet nieco większe prawdopodobieństwo temu negatywnemu wariantowi (np. materializacji ryzyka prawnego), decyzja o sprzedaży połowy udziałów do Erste jest zrozumiała i racjonalna. Z kolei Erste, płacąc niemało, pokazała, że jej zdaniem czarne chmury rozproszą się, zanim wywołają burzę – albo że jest gotowa stawić czoła ewentualnym trudnościom.
Warto podkreślić, że Hiszpanie nie wychodzą z Polski całkowicie.
Zatrzymują ok. 13% akcji Santander Bank Polska, a ponadto odkupują od niego 40% udziałów Santander Consumer Bank, by mieć tę spółkę w 100%. Można to odczytywać dwojako. Po pierwsze, Santander chce zachować przyczółek na wypadek, gdyby jednak perspektywy okazały się lepsze niż zakładał – 13% akcji to wciąż spory pakiet, na którym może w przyszłości dodatkowo zarobić (np. gdyby Erste zdecydowała się kiedyś przejąć resztę banku z giełdy).
Po drugie, pozostając udziałowcem mniejszościowym, Santander nie musi już konsolidować polskiej spółki w swoim bilansie, a więc ogranicza ryzyko – ewentualne kłopoty Santander Bank Polska mniej dotkną wyniki grupy jako całości. To sprytne zagranie: zabezpieczenie się przed najgorszym, a jednocześnie zostawienie furtki, gdyby jednak przyszłość okazała się świetlana.
Erste Group, wchodząc na polski rynek, zapewne zdaje sobie sprawę z ryzyka (w ich publicznych wypowiedziach szefowie umniejszali znaczenie „przejściowych problemów” polskiego sektora). Austriacy mają doświadczenie w regionie Europy Środkowo-Wschodniej – działają na rynkach od Czech po Rumunię – i nieraz mierzyli się z niestabilnością regulacyjną czy gospodarczą.
Możliwe, że uznali polski „problem WIBOR” za do opanowania. Być może liczą na to, że nawet w razie niekorzystnego wyroku uda się wypracować systemowe rozwiązanie (np. ugody z klientami czy pomoc państwa), które uchroni banki przed katastrofą.
A może po prostu oceniają, że prawdopodobieństwo czarnego scenariusza jest na tyle niskie, iż warto zaryzykować dla tak dużego kawałka rynku – wszak dzięki tej transakcji Erste zyska prawie 7 mln nowych klientów i stanie się jednym z liderów regionu. Jak ujął to jeden z komentatorów, obie strony realizują tu swoje strategie: Santander monetyzuje inwestycję i skupia się gdzie indziej, a Erste dokłada brakujący element do swojej mapy działalności. Historia pokaże, czy ta układanka ułoży się po myśli Austriaków.
Konsekwencje dla sektora i klientów
Dla przeciętnego klienta banku zmiana właściciela tak dużej instytucji jak Santander Bank Polska może brzmieć niepokojąco. W praktyce jednak nie należy spodziewać się gwałtownych zmian na co dzień. Bank nie zniknie z rynku – zmieni jedynie logo (z czerwonego Santandera na niebieskie barwy Erste) i być może nazwę, co nastąpi dopiero po finalizacji transakcji, prawdopodobnie na przełomie 2025/2026 roku.
Nie dojdzie do fuzji z innym bankiem na polskim rynku, więc unikniemy typowych dla takich połączeń dużych zwolnień pracowników czy zamykania oddziałów. Erste kupuje gotowy, sprawnie działający biznes, więc będzie raczej kontynuować dotychczasową strategię, niż wprowadzać rewolucję. Jak zauważają analitycy, nowy właściciel prawdopodobnie skupi się na stabilnym wzroście i wysokich dywidendach, aby odzyskać zainwestowany kapitał. Walka o udział w rynku poprzez agresywne obniżki marż czy ryzykowne akcje marketingowe raczej nie wchodzi w grę – szczególnie na początku, gdy priorytetem będzie utrzymanie zaufania klientów podczas zmiany szyldu.
Dla całego sektora bankowego pojawienie się nowego, dużego gracza zagranicznego może mieć kilka następstw. Po pierwsze, konkurencja może się zaostrzyć – Erste zapewne zechce wykorzystać swoje know-how z innych krajów, wprowadzić nowe pomysły, technologie, może produkty, których dotąd w Santanderze (ani innych polskich bankach) nie było. To może być pozytywny impuls rozwojowy dla całej branży, zmuszający rywali do podnoszenia jakości usług. Po drugie, transakcja ta pokazuje, że polski sektor bankowy jest wciąż atrakcyjny dla inwestorów zagranicznych, mimo ostatnich zawirowań. To ważny sygnał – kapitał zagraniczny nie ucieka w popłochu z Polski, skoro jedna globalna instytucja finansowa (Santander) znajduje chętnego nabywcę w postaci innej międzynarodowej grupy (Erste) i to bez dyskonta, a wręcz z premią cenową. Można to odebrać jako głos zaufania do stabilności polskiego rynku finansowego. KNF (Komisja Nadzoru Finansowego) pozytywnie oceniła wejście nowego inwestora, co również uspokaja nastroje.
Wiele jednak zależeć będzie od wspomnianego wyroku TSUE i ogólnego otoczenia regulacyjnego.
Jeśli werdykt w sprawie WIBOR będzie neutralny dla banków, sektor prawdopodobnie wejdzie w fazę uspokojenia: skupi się na tradycyjnym biznesie, dostosuje do niższych stóp procentowych, ale bez widma miliardowych strat prawnych. Banki będą nadal wspierać gospodarkę kredytami, choć być może na nieco zaostrzonych warunkach (bo marże mogą spaść wraz ze stopami, więc będą szukały innych źródeł dochodu, np. opłat). Dla klientów oznaczałoby to kontynuację obecnych trendów: stopniowo malejące raty kredytów (w ślad za spadkiem WIBOR/WIRON), ale też możliwe pojawienie się nowych opłat czy prowizji – sektor już sygnalizuje, że era darmowych usług bankowych może odchodzić do przeszłości w miarę, jak kończą się łatwe zyski z wysokich odsetek.
Jeśli jednak wyrok TSUE otworzy puszkę Pandory pozwów WIBOR-owych, konsekwencje mogą dotknąć nas wszystkich, nie tylko tych z kredytami. Banki w obliczu prawnej nawałnicy mogą stać się dużo bardziej ostrożne w udzielaniu nowych kredytów – ucierpieć mogą osoby planujące zakup mieszkania czy rozwój firmy na kredyt, bo dostęp do finansowania może się skurczyć. W skrajnym przypadku, gdyby któryś bank nie poradził sobie finansowo ze skutkami wyroku (np. musiał zwracać odsetki na masową skalę), mogłoby dojść do prób łączenia słabszych banków z silniejszymi lub interwencji państwa, by chronić depozyty ludności.
Już dziś mówi się półgłosem, że część średnich banków może potrzebować wsparcia kapitałowego, jeśli spełni się czarny scenariusz – co stawia pod znakiem zapytania chociażby ich zdolność do wypłaty dywidend w najbliższych latach.
Klienci indywidualni mogą natomiast stanąć przed dylematem: czy dołączać do pozwów przeciw bankom (licząc na potencjalne korzyści finansowe), czy raczej obawiać się o stabilność swojego banku i sytuację całego systemu. To trochę paradoks – wygrana konsumentów w sądzie może oznaczać, że ich własny bank popadnie w kłopoty. Niemniej wiele kancelarii już szykuje się na szturm, a część klientów zapewne uzna, że warto walczyć o swoje, nie bacząc na makroefekty.
Długofalowo sprawa WIBOR może wymusić przewartościowanie relacji banków z klientami. Być może sektor wypracuje nowe standardy informowania o ryzyku, bardziej uczciwe i zrozumiałe dla laików. Możliwe, że model kredytów o zmiennej stopie odejdzie do lamusa – coraz więcej osób po doświadczeniach ostatnich lat deklaruje chęć posiadania kredytu o stałym oprocentowaniu (choćby na 5-10 lat). Banki już oferują takie rozwiązania i prawdopodobnie będą je popularyzować, także w odpowiedzi na zarzuty, że klienci nie rozumieją mechanizmu WIBOR. To byłaby korzystna zmiana: większa świadomość finansowa klientów i produkty lepiej dopasowane do ich zdolności akceptacji ryzyka.
Bezprecedensowy moment prawdy
Rok 2025 zapisze się na kartach historii polskich finansów jako czas wyjątkowych wydarzeń. Sprzedaż jednego z największych banków, i to za rekordową sumę, zbiegła się z rozstrzygnięciem, które może na nowo zdefiniować reguły gry dla całej branży. Taka kumulacja zdarzeń zdarza się rzadko. Czy to przypadek, że następują one jednocześnie? Być może tak, ale trudno nie dostrzec pewnej logiki: globalny gracz minimalizuje ryzyko i realizuje zysk, gdy lokalnie narasta niepewność co do podstaw prawnych biznesu bankowego.
Niezależnie od tego, co przyniesie czerwcowy wyrok TSUE, jedno jest pewne – polski sektor bankowy stoi przed momentem prawdy. Jeśli przetrwa tę próbę bez większych obrażeń, potwierdzi swoją dojrzałość i atrakcyjność, a zagraniczny kapitał nadal będzie w nim widział bezpieczną przystań. Jeżeli jednak dojdzie do wstrząsu, będzie to lekcja pokory dla bankowców i regulatorów, którzy być może zbyt długo zakładali, że „jakoś to będzie”. Dla klientów zaś – czy to kredytobiorców, czy deponentów – nadchodzące miesiące to czas, by uważnie obserwować sytuację. Zaufanie jest walutą równie ważną jak złoty czy euro, a wydarzenia 2025 roku zdecydują, czy w polskiej bankowości pozostanie ono stabilne, czy też czeka nas jego dewaluacja.
Polska bankowość nieraz udowadniała swoją odporność: przetrwała globalny kryzys finansowy, wyszła obronną ręką z pandemii, radzi sobie z portfelem frankowym stopniowo go oczyszczając. Teraz mierzy się z kolejnym wyzwaniem – wewnętrznym (poczucie sprawiedliwości klientów) i zewnętrznym (ocena europejskiego trybunału). Wynik tej konfrontacji zdefiniuje przyszłość sektora na lata. Czy za kilka lat będziemy wspominać decyzję Santandera o sprzedaży jako geniusz timingowy przed burzą, czy jako zbyt pochopne oddanie pola? Czy Erste stanie się symbolem udanej ekspansji i zaufania do Polski, czy będzie żałować wejścia na rynek tuż przed tektoniczną zmianą?
Odpowiedzi na te pytania zaczną się klarować już 11 czerwca 2025. Jedno wydaje się pewne – emocji i zwrotów akcji nie zabraknie, a ci, którzy dziś świętują rekordowe zyski, jutro mogą musieć stawić czoła rekordowym wyzwaniom. Sektor bankowy i jego klienci w Polsce wchodzą w nowy rozdział, w którym bezpieczeństwo i sprawiedliwość muszą znaleźć kruchą równowagę. Czekamy na werdykt, który tę równowagę – w jedną lub drugą stronę – przesunie.