Przedstawiciele sektora bankowego zachowują się tak, jakby sankcja kredytu darmowego (SKD) była jedynie wymysłem sprytnych prawników, a nie obowiązującym od lat prawem chroniącym konsumentów. W Polskiej Agencji Prasowej w marcu 2025 roku odbyła się mocno nagłośniona debata, w której prezes Związku Banków Polskich (ZBP) dr Tadeusz Białek oraz sprzyjający mu eksperci ubolewali nad „próbami podważania umów kredytowych”. Zamiast autorefleksji, słyszeliśmy oskarżenia o rzekomą niewiedzę sędziów i manipulacje kancelarii prawnych. Bankowcy sugerowali na przykład, że sędziom brakuje kompetencji finansowych, by rozstrzygać takie spory. To niezwykle butne stanowisko – zdaje się, że każdy kto orzeka nie po myśli banku, musi być niedoedukowany. Tego typu arogancja ze strony sektora jest rażąca i dobrze znana od czasów gdy w sądach pojawiły się sprawy frankowiczów.
Niektórzy przedstawiciele banków posuwają się dalej, malując obraz klientów jako marionetek w rękach adwokatów. „Temat wykreowany przez kancelarie” – w ten sposób bankowcy próbują zdyskredytować problem sankcji kredytu darmowego. Ich zdaniem to prawnicy podżegają do pozwów, a konsumenci zostali omamieni wizją darmowych kredytów.
W rzeczywistości jednak to ustawodawca dał obywatelom narzędzie obrony przed nieuczciwością banków, ale banki wolą widzieć w tym spisek kancelarii niż własne błędy. Taka narracja obnaża ignorancję – bankowcy zdają się nie rozumieć (albo udają, że nie rozumieją), iż SKD to konsekwencja ich własnych uchybień przy zawieraniu umów, a nie kaprys prawników.
Co więcej, z ust szefa ZBP słyszymy uspokajające zapewnienia graniczące z samozachwytem. Prezes Białek twierdzi, że banki „przestrzegają przepisów” i co najwyżej zdarzają się pojedyncze niedociągnięcia, „a nie wynik systemowych błędów” – dlatego jego zdaniem banki nie muszą zmieniać umów w obawie przed SKD.
Brzmi pięknie, prawda? Banki rzekomo robią wszystko wzorowo, więc problemu nie ma. Skoro tak, skąd jednak tysiące pozwów zalewających sądy? Czyżby jednak te „pojedyncze przypadki” dotyczyły tysięcy klientów naraz? Twarde dane przeczą bagatelizowaniu sprawy – już pod koniec 2024 r. banki uczestniczyły łącznie w niemal 14,8 tys. sporów sądowych dotyczących sankcji darmowego kredytu. To z pewnością nie wygląda na marginalne incydenty, które można zamieść pod dywan. Ta masowość świadczy o systemowych uchybieniach w praktykach banków, niezależnie od zaklęć prezesa ZBP.
Bankowcy straszą kosztami, destabilizacją rynku i ogólnie się nie boją
W dyskusji publicznej przedstawiciele banków sięgają po retorykę strachu. Malują apokaliptyczne wizje, w których masowe korzystanie z SKD rzekomo zdestabilizuje rynek finansowy i obciąży sektor miliardowymi kosztami. Prezes ZBP alarmuje, że niektóre kancelarie zapowiadały jakoby banki musiały zwracać klientom „miliardy złotych” – po czym zapewnia, że taki scenariusz się nie ziści. Ba, idzie dalej i nazywa te prognozy „całkowitym nonsensem” oraz „zwykłą manipulacją”.
Trudno o bardziej wymowne zilustrowanie manipulacyjnej narracji – bankowcy zawczasu dezawuują potencjalne skutki wyroków, zanim te w ogóle zapadły.
Gdy jednak Komisja Nadzoru Finansowego i instytucje odpowiedzialne za stabilność finansową przyjrzały się sprawie, same uznały SKD za nowe źródło ryzyka. Komitet Stabilności Finansowej (KSF) w marcu 2025 oficjalnie wskazał, że rosnąca fala pozwów o darmowy kredyt może generować znaczące koszty dla banków i zwiększać niepewność na rynku. Innymi słowy, coś co banki najpierw nazywały wymysłem, ich własny nadzór uznał za realne zagrożenie – oczywiście zagrożenie dla wyników finansowych banków.
Banki próbują więc grać na dwóch frontach. Z jednej strony uspokajają opinię publiczną (oraz akcjonariuszy), że nic wielkiego się nie dzieje. W raportach rocznych za 2024 rok prawie każdy bank chełpił się, że dotychczasowe wyroki w sprawach SKD są w przeważającej części dla nich korzystne. Przykładowo największy bank w Polsce, PKO BP, informował inwestorów, że nie utworzył rezerw na te spory, gdyż „dotychczasowe orzecznictwo w przeważającej części jest korzystne dla Banku”.
Podobnie Santander Bank Polska przekonywał, iż większość orzeczeń zapada po myśli banku. Niektóre banki wręcz wyliczały swoje wygrane: Pekao S.A. przyznało jednak, że spośród 53 prawomocnie zakończonych spraw 6 wygrał konsument (bank przegrał i musiał uznać SKD). To wciąż niewielki odsetek, ale pokazuje, że pierwsze pęknięcia w bankowym murze obronnym już są. Mimo to przekaz dla opinii publicznej brzmi: spokojnie, wygrywamy niemal wszystko, klienci niewiele wskórają.
Z drugiej strony, ci sami bankowcy roztaczają ponure wizje przed decydentami i mediami, by zyskać przychylność dla zmiany prawa. Argumentują, że jeśli nie ukróci się SKD, to w przyszłości kredyty zdrożeją, a dostęp do finansowania zmaleje. KSF w swoim komunikacie mówi wręcz o potencjalnym wzroście kosztu kredytu i ograniczeniu dostępności kredytów jako skutku ubocznym SKD.
To już klasyczna zagrywka: „Uważajcie, drodzy politycy, bo nadmierna ochrona klientów obróci się przeciw nim samym – kredyt stanie się drogi i nieosiągalny”. Branża bankowa od lat używa podobnych straszaków. Gdy frankowicze zaczęli wygrywać w sądach, banki też biadoliły o zachwianiu stabilności sektora – tymczasem sektor ma się dobrze, a koszty tych sporów został w dużej mierze pokryty z odłożonych przez lata olbrzymich zysków. Teraz odgrzewany jest ten sam kotlet: zdarta płyta o „stabilności systemu” ma usprawiedliwić odebranie obywatelom należnych im praw.
Prawo po stronie konsumenta – istota sankcji darmowego kredytu
W całej tej polemice bankowcy zdają się zapominać (celowo lub nie) o podstawowej kwestii: skąd sankcja kredytu darmowego w ogóle się wzięła. Otóż instytucja SKD została wprowadzona do polskiego prawa po to, by zdyscyplinować kredytodawców. Zgodnie z art. 45 ustawy o kredycie konsumenckim, jeśli bank nie dopełni swoich obowiązków informacyjnych wobec klienta, kredytobiorca ma prawo oddać pożyczony kapitał bez płacenia odsetek i innych kosztów – słowem kredyt staje się darmowy. Ta sankcja „stoi na straży” tego, by konsument był należycie poinformowany o całkowitych kosztach i warunkach kredytu.
To nie jest żadna anomalia czy kruczek – to świadomie zaprojektowana kara ustawowa dla nierzetelnego kredytodawcy. Przez lata banki nie zaprzątały sobie tym głowy, być może licząc, że klienci nie zorientują się w niuansach prawa. Teraz, gdy świadomość konsumentów wzrosła, a prawnicy zaczęli punktować niedociągnięcia w umowach, banki lamentują. Tymczasem obywatele korzystający z SKD po prostu egzekwują swoje ustawowe prawa. Mają do tego pełne prawo – prawo, które miało odstraszać banki od nieuczciwych praktyk już w momencie oferowania kredytu.
Przełomem stało się orzeczenie Trybunału Sprawiedliwości UE (TSUE) z lutego 2025 r., które rozwiało wątpliwości co do zgodności polskich przepisów z prawem unijnym. TSUE jednoznacznie potwierdził, że w razie naruszenia obowiązków informacyjnych przez bank, krajowe sądy mogą pozbawić go prawa do odsetek. Co ważne, Trybunał dodał, że tak może być nawet wtedy, gdy waga naruszenia danego obowiązku jest różna w różnych przypadkach. Innymi słowy – nawet pozornie drobne uchybienie informacyjne może skutkować darmowym kredytem, jeśli w konkretnej sprawie sąd uzna, że doszło do dezinformacji klienta.
TSUE podkreślił fundamentalną rolę przejrzystej informacji: konsument musi dostać pełny, zrozumiały obraz swojego zobowiązania zanim podpisze umowę. Jeśli tak się nie stało – sankcja jest jak najbardziej uzasadniona. To właśnie stąd wzięło się medialne hasło o „otwartej drodze do darmowego kredytu dla milionów Polaków”.
Wyrok TSUE potwierdził, że polski mechanizm SKD spełnia unijne wymogi skuteczności i odstraszania nieuczciwych praktyk. Przypomniał też, że błędne wyliczenie RRSO (rocznej rzeczywistej stopy oprocentowania) prowadzi do dezinformacji konsumenta – niezależnie czy jest zaniżone czy zawyżone. A umowy pełne niejasnych klauzul co do przyszłych zmian opłat tym bardziej stoją w sprzeczności z dyrektywą.
To orzeczenie było solą w oku bankowców, którzy liczyli, że prawo unijne może podważy krajową sankcję. Nic takiego się nie stało. Wręcz przeciwnie – prawnicy reprezentujący konsumentów odczytali wyrok jako prokonsumencki sygnał.
Banki zareagowały alergicznie, zarzucając kancelariom prawnym „przekłamania” w komentarzach do wyroku. ZBP posunął się do groźby zgłoszenia prawników do komisji dyscyplinarnych za rzekome wprowadzanie klientów w błąd co do znaczenia orzeczenia.
Kuriozalna sytuacja: banki, które same przez lata wprowadzały klientów w błąd niedając im pełnej informacji o kosztach, teraz oskarżają prawników o dezinformację! Ten odwrócony wektor winy pokazuje przewrotność bankowej narracji. Fakty są jednak takie, że najwyższy trybunał europejski stanął po stronie konsumentów, a nie banków.
Potwierdził dopuszczalność dotkliwej sankcji – byle była ona proporcjonalna, skuteczna i odstraszająca. I tu bankowcy uczepili się słowa „proporcjonalna”, próbując je przedstawiać jako furtkę dla siebie.
Zmienimy prawo i „problem” z głowy?
Słysząc zapowiedzi sektora bankowego, można odnieść wrażenie, że SKD wcale im nie straszna – bo i tak zamierzają zmienić reguły gry na korzystniejsze dla siebie. Prezes ZBP po wyroku TSUE z satysfakcją podkreślał właśnie wątek proporcjonalności, sugerując że sankcja nie należy się za „nieistotne naruszenia”. To zapowiedź kierunku lobbingu: ograniczyć zakres SKD, tak aby drobne błędy nie skutkowały całkowitą utratą odsetek. I rzeczywiście, trwają już prace legislacyjne przy rządzie, by przepisy o kredycie konsumenckim zmodyfikować.
W wykazie prac legislacyjnych pojawił się projekt nowej ustawy, w której planuje się „miarkowanie” sankcji kredytu darmowego. Innymi słowy: nie każda nieprawidłowość ma od razu dawać konsumentowi darmowy kredyt; sankcja ma być łagodzona odpowiednio do skali uchybienia.
Mówiąc wprost – banki chcą, by prawo zadziałało retrospektywnie na ich korzyść. Po cichu przyznają, że obecne przepisy są dla nich niebezpieczne (choć publicznie twierdzą, że wszystko jest OK), więc wykorzystują swoje wpływy, by to zmienić.
Związek Banków Polskich nie ogranicza się zresztą do krajowego podwórka. Uruchomił swoje wpływy w Brukseli: w styczniu i marcu 2025 r. doszło do spotkań prezesa ZBP z unijną komisarz ds. usług finansowych. ZBP chwali się, że jego głos jest „słyszany i brany pod uwagę” na forum UE.
Podczas tych rozmów przedstawiciele sektora podkreślali m.in. „negatywny wpływ” pozwów WIBOR-owych na stabilność rynku i konieczność „zrównoważonego stanowiska” ze strony Komisji.
Nietrudno się domyślić, że w podobnym tonie opisywany jest problem SKD – jako kolejna „plaga” grożąca bankom, wymagająca interwencji legislacyjnej. Banki liczą na to, że skoro argument stabilności podziałał przy frankowiczach (gdzie udało im się wywalczyć m.in. system ugód wspierany przez KNF), to i tutaj ugrają złagodzenie prawa.
W końcu dla banków najprostszy sposób na pozbycie się problemu to zmienić reguły tak, by problem przestał istnieć. Czują się na tyle pewnie, że otwarcie komunikują: sprawa jest wyolbrzymiona, ale jak coś, to doprecyzujemy prawo i po kłopocie. Taka postawa to szczyt hipokryzji – najpierw latami ignorować obowiązki, potem obrażać klientów korzystających z praw, a na końcu pójść do rządzących po zmianę przepisów.
Wnioski: obywatele mają prawo się bronić, a banki powinny uderzyć się w pierś
W felietonie tym padło wiele mocnych słów, ale w pełni zasłużonych. Analiza faktów prowadzi do wniosków trudnych do podważenia. Po pierwsze, sankcja kredytu darmowego jest słusznym i potrzebnym narzędziem ochrony konsumentów. Skoro rzeczywiście w znakomitej większości przypadków banki dotrzymują obowiązków (jak twierdzą ich prezesi), to nie powinny obawiać się SKD – uczciwy nie ma się czego bać. Jeśli jednak tysiące klientów domagają się w sądach darmowego kredytu, to znak, że problem jest realny i wynika z błędów banków. Każdy obywatel ma prawo domagać się swoich pieniędzy z tytułu nienależnie pobranych opłat czy odsetek, jeżeli bank złamał prawo. To nie destabilizacja rynku, tylko przywracanie elementarnej równowagi między słabszym (klientem) a silniejszym (bankiem).
Po drugie, narracja sektora bankowego w sprawie SKD jest pełna sprzeczności i manipulacji. Z jednej strony bagatelizują problem, z drugiej – intensywnie zabiegają o zmianę prawa i straszą skutkami dla gospodarki. Banki nie mogą zjeść ciastka i mieć ciastka: albo SKD to wydumany problem (więc nie trzeba nic zmieniać, wystarczy dalej „przestrzegać przepisów”), albo to realne zagrożenie dla ich finansów – ale wtedy przyznajmy uczciwie, że jest konsekwencją masowego niewywiązywania się banków z obowiązków informacyjnych. W tym drugim wypadku to nie prawo jest złe, ale praktyki sektora wymagały poprawy.
Po trzecie, próba ograniczenia praw konsumentów poprzez zmiany legislacyjne w imię „proporcjonalności” sankcji budzi poważne wątpliwości etyczne. Czyje interesy mają być tu naprawdę chronione? Czy chodzi o „zachowanie równowagi między ochroną konsumentów a stabilnością systemu finansowego”, jak deklaruje KSF, czy raczej o ochronę zysków banków kosztem konsumentów?
Pamiętajmy, że stabilność sektora buduje się na zaufaniu. A zaufowanie znika, gdy klienci widzą, że instytucje finansowe kombinują, by uchylić się od odpowiedzialności. Banki powinny raczej uderzyć się w pierś i poprawić standardy informowania klientów, zamiast podważać sens sankcji, która do tego ma je motywować.
Na koniec warto podkreślić: obywatele absolutnie powinni korzystać z sankcji kredytu darmowego, jeśli mają ku temu podstawy. To efekt uboczny, ale pozytywny, rosnącej świadomości prawnej społeczeństwa. Banki natomiast – zamiast traktować klientów jak naiwniaków sterowanych przez prawników – powinny zrewidować własne podejście. Ignorancja, buta i manipulacja, jakie obserwujemy w ich przekazie, świadczą o braku szacunku dla klientów. A przecież to zaufanie klientów jest fundamentem ich biznesu.
Jeśli sektor bankowy tego nie zrozumie, prędzej czy później rzeczywiście odczuje strach – nie przed sankcją darmowego kredytu, ale przed konsekwencjami utraty reputacji. W interesie nas wszystkich – konsumentów, rynku i nawet samych banków – leży, by prawo chroniące słabszych było przestrzegane, a nie naginane czy wygaszane. Sankcja kredytu darmowego może i straszy banki, ale przede wszystkim uczy je pokory. I bardzo dobrze. Bez uczciwych zasad gra rynkowa traci sens, a obywatele – zaufanie do instytucji. Banki powinny o tym pamiętać, zanim po raz kolejny zlekceważą litery prawa i głos swoich klientów.