Polskie banki notują wyraźny spadek nowych pozwów frankowych, a liczba zawieranych ugód rośnie. Po ponad pięciu latach od wyroku TSUE z 2019 r. i masowego ruszenia frankowiczów do sądów, widać pierwsze oznaki wygaszania sporu na linii kredytobiorcy–banki. Statystyki banków pokazują, że napływ nowych pozwów maleje. Jednocześnie rośnie odsetek spraw kończących się ugodami podczas procesu sądowego, zamiast wieloletnich batalii sądowych, co pozwala instytucjom finansowym zmniejszać rezerwy na ryzyko prawne i z optymizmem patrzeć na przyszłe wyniki. Czy to początek końca frankowej sagi? I jakie lekcje powinni z niej wyciągnąć zarówno bankowcy, jak i ustawodawcy oraz sami kredytobiorcy?
Główna fala pozwów już za nami
Prawnicy zgodnie twierdzą, że największa fala pozwów frankowych już minęła. Większość osób zdecydowanych na proces sądowy zdążyła już pozwać bank, a duża część pozostałych przyjęła ofertę ugody. Według danych ZBP, do końca marca 2025 r. w sądach toczyło się 166,2 tys. spraw z powództwa frankowiczów, a kolejne 57,1 tys. spraw wytoczyły banki w związku z teorią dwóch kondykcji (odrębne żądania zwrotu kapitału). Łącznie ok. 223 tys. postępowań robi wrażenie, ale trend się odwrócił – liczba nowych pozwów systematycznie spada.
Przykładowo w mBanku w I kw. 2025 wpłynęło tylko 771 nowych spraw, podczas gdy rok wcześniej było to niemal 1,9 tys. (spadek o 60% r/r). Millennium odnotowało niecałe 1,1 tys. nowych pozwów – najmniej od trzech lat (po wyłączeniu spraw przejętego Euro Banku) i mniej niż liczba podpisanych w tym czasie ugód. Nawet największy bank – PKO BP – pierwszy raz raportuje spadek łącznej liczby toczących się postępowań (o 617 spraw w I kw. 2025), podczas gdy jeszcze rok wcześniej ta liczba rosła o ponad 2,6 tys. kwartalnie.
Rynek frankowy powoli się wysyca. Szacuje się, że od 2000 r. udzielono ok. 775 tys. kredytów we frankach szwajcarskich. Do sądów trafiło już ok. 350–395 tys. pozwów, czyli zakwestionowano ponad 50% wszystkich umów. Dodatkowo poza sądami zawarto około 150 tys. ugód z frankowiczami. To oznacza, że pozostała już tylko niewielka grupa klientów, którzy jeszcze nic nie zrobili – często są to osoby, które dawno spłaciły kredyt albo mają wewnętrzne spory (np. rozwiedzeni współkredytobiorcy) i brak im determinacji do działania. Innymi słowy, katalog spraw jest praktycznie zamknięty – każda kolejna ugoda lub wyrok prawomocnie kończący sprawę zmniejsza pulę nierozliczonych kredytów.
Banki zmieniają taktykę: ugody zamiast apelacji
Banki w obliczu ukształtowanej linii orzeczniczej stopniowo zmieniają podejście do sporów frankowych. Jeszcze kilka lat temu niemal każda sprawa była zawzięcie ciągnięta przez pozwane banki przez wszystkie instancje. Dziś jednak dominacja prokonsumenckich wyroków (ponad 95% wygranych po stronie frankowiczów) skłoniła część instytucji do bardziej pragmatycznych działań. PKO BP i mBank wyrastają na liderów polubownego zamykania spraw.
Do końca I kw. 2025 PKO BP zawarł 50,2 tys. ugód z posiadaczami kredytów walutowych, a mBank 26,1 tys., co plasuje je na dwóch pierwszych miejscach w sektorze. Tylko w ciągu ostatniego roku PKO BP podpisał blisko 12 tys. ugód, a mBank ponad 10 tys., dzięki czemu ten ostatni przeskoczył dotychczasowego pioniera – Millennium. Warunki porozumień znacząco się poprawiły – prawnicy przyznają, że ugody częściej bywają korzystne dla klienta. Innymi słowy, banki są skłonne umorzyć większość kosztów kredytu, byle tylko klient zwrócił im udostępniony kapitał – margines dalszych ustępstw jest już niewielki.
Równocześnie nastąpił zwrot w strategii procesowej. Coraz więcej banków rezygnuje z apelacji od niekorzystnych wyroków pierwszej instancji, co jeszcze niedawno było nie do pomyślenia. Według obserwacji prawników, mBank, PKO BP, BOŚ oraz BNP Paribas coraz częściej po przegranej odpuszczają apelację i dążą do szybkiego porozumienia z klientem, zamiast brnąć dalej w spór. Dwa największe banki – Pekao SA i Bank Millennium – wciąż oferują ugody, ale co do zasady i tak składają apelacje, opóźniając finalne rozstrzygnięcie.
Natomiast Bank BPH oraz upadły Getin Noble (obecnie VeloBank) pozostają na twardym stanowisku i praktycznie zawsze się odwołują, nie chcąc przed prawomocnym wyrokiem oddawać pola kredytobiorcom. To zróżnicowane podejście oznacza, że np. klienci PKO BP czy mBanku mogą liczyć na relatywnie szybkie domknięcie sprawy (ugoda lub brak apelacji po wygranej), podczas gdy w innych bankach saga może ciągnąć się latami.
Efekty tej zmiany taktyki są już widoczne w liczbach. W całym sektorze łączna liczba ugód zawartych przez główne banki sięgnęła 136 tys. na koniec marca br., o 34,6 tys. więcej niż rok wcześniej. Co ważne, tempo zawierania porozumień rośnie – tylko w I kwartale 2025 przybyło ich 11 tysięcy. Równolegle spada skala nowych rezerw na ryzyko prawne: PKO BP raportuje już 20,2 mld zł łącznych rezerw frankowych, mBank 17,2 mld zł, Millennium 10 mld zł – a menedżerowie otwarcie mówią, że najgorsze mogą mieć za sobą. Banki „przełknęły gorzką pigułkę” frankową i starają się teraz zamknąć ten rozdział możliwie najmniejszym kosztem reputacji i kapitału.
Sądowy maraton – potrzebne systemowe reformy zamiast specustawy
Mimo mniejszego napływu nowych pozwów, frankowa epopeja sądowa daleka jest od całkowitego finału. W sądach wciąż pozostaje ponad 160 tys. spraw, a tysiące kolejnych czekają na rozpoznanie w II instancji. Co więcej, niektóre kwestie prawne nadal wymagają ostatecznego wyjaśnienia – w TSUE czekają na rozstrzygnięcie pytania prejudycjalne dotyczące m.in. przedawnienia roszczeń banków przeciw frankowiczom. Ewentualne korzystne dla konsumentów orzeczenia mogą paradoksalnie wywołać kolejną falę pozwów: jeżeli Trybunał uzna, że bankom przedawniło się roszczenie o zwrot kapitału (np. licząc termin od wpisania klauzul abuzywnych do rejestru), a przedawnionych roszczeń nie można zasądzać, to część niezdecydowanych klientów może nagle ruszyć do sądów po „darmowy kredyt”, nie obawiając się już żadnych roszczeń banku. Innymi słowy, saga frankowa jeszcze się tli, choć jej największy pożar już ugaszono.
Doświadczenia ostatnich lat to bezcenne lekcje dla wymiaru sprawiedliwości i ustawodawcy. Zamiast dyskutować o kolejnej „ustawie frankowej”, która teraz – u kresu sporu – byłaby spóźniona i zbędna, warto skupić się na długofalowej reformie postępowania cywilnego. Masowy napływ podobnych spraw obnażył słabości systemu, ale też pokazał, jakie usprawnienia działają.
Przykładem pozytywnym była zmiana właściwości miejscowej sądów: od kwietnia 2023 r. ograniczono możliwość składania pozwów frankowych w Warszawie, co rozproszyło sprawy po kraju. Dzięki temu specjalny XXVIII Wydział Cywilny w Warszawie – niegdyś najbardziej obciążony – zaczął miesięcznie wydawać więcej wyroków niż wpływa nowych pozwów, co oznacza powolne skracanie kolejki. Równocześnie częściej stosowane stały się takie narzędzia jak zdalne zeznania świadków, posiedzenia niejawne czy wyroki wydawane na jednym posiedzeniu, jeśli stan faktyczny na to pozwalał. Te rozwiązania, przetestowane na frankach, warto włączyć na stałe do praktyki sądowej, bo zwiększają efektywność orzekania.
Niestety, ogromna fala spraw ujawniła też problemy strukturalne. Sądy okręgowe przez lata zmagały się z zatorami, przez co na pierwszą rozprawę w Warszawie czekało się nawet 2–3 lata, a w mniejszych miastach około roku.
Dziś sytuacja w I instancji zaczyna się poprawiać – w I kwartale 2025 r. we wszystkich sądach okręgowych zapadło 22,8 tys. wyroków frankowych, o 35% więcej niż rok wcześniej i więcej niż liczba nowych pozwów (14,3 tys.) w tym okresie. Jednak wąskim gardłem stają się sądy apelacyjne. Już teraz doświadczają one napływu tysięcy odwołań, co grozi powtórką warszawskiego zatoru na poziomie II instancji. Prawnicy alarmują, że bez zmian organizacyjnych w apelacjach czas oczekiwania na prawomocny wyrok znacznie się wydłuży.
Rozważane są różne usprawnienia – od jednoosobowych składów sędziowskich w apelacji po szersze wykorzystanie mediacji i ugód sądowych. To wszystko można jednak wdrożyć w ramach ogólnych reform KPC, bez potrzeby pisania jednorazowej specustawy pod franki. Kluczowe wnioski systemowe są jasne: lepsze zarządzanie sprawami masowymi, większa elastyczność procedur, inwestycje w kadry sędziowskie oraz szybkie reagowanie na zatory zanim urosną do patologicznych rozmiarów. Dzięki temu polskie sądy będą lepiej przygotowane na ewentualne kolejne fale pozwów konsumenckich, niezależnie od ich przyczyny.
Frankowicze na finiszu – co robić dalej?
Dla samych frankowiczów obecna sytuacja to sygnał, że czas działać, jeśli jeszcze tego nie zrobili. Ci, którzy wciąż spłacają kredyt w CHF i dotąd nie pozwali banku mają teraz względnie komfortową pozycję negocjacyjną. Banki, chcąc zamknąć temat franków, oferują coraz korzystniejsze ugody – często sprowadzające się do przewalutowania kredytu po kursie z dnia zaciągnięcia i zwrotu nadpłaconych odsetek, co finansowo bywa zbliżone do unieważnienia umowy. Warto rozważyć taką propozycję, zwłaszcza jeśli cenimy czas i spokój – ugoda pozwala uniknąć kilku lat procesu sądowego. Oczywiście, każdy powinien sam ocenić, czy oferta banku jest dla niego opłacalna. W razie wątpliwości zawsze można skonsultować warunki z prawnikiem lub rzecznikiem finansowym.
Alternatywą pozostaje własny pozew i dochodzenie roszczeń w sądzie, co przy obecnym prokonsumenckim orzecznictwie daje duże szanse na pełne unieważnienie umowy i odzyskanie wszystkich zapłaconych rat (w zamian za zwrot nominalnej kwoty kapitału bankowi). Statystyki wygranych frankowiczów przekraczają 97–98%, więc ryzyko porażki znacząco stopniało. Trzeba jednak liczyć się z tym, że czas trwania procesu – zwłaszcza w dużych miastach – nadal liczony jest w latach. Mimo usprawnień, kolejka spraw z 2020–2024 r. wciąż się rozładowuje, więc pozwalając bank teraz, raczej nie należy spodziewać się wyroku przed 2026 r.
A co z osobami, które kredyt już spłaciły? Paradoksalnie, to właśnie one mogą najwięcej odzyskać, bo w przypadku unieważnienia umowy cały kapitał już oddały, a bank będzie musiał zwrócić im wszystkie zapłacone odsetki, prowizje i inne koszty. Spłacony kredyt wcale nie zamyka drogi do sądu – takie roszczenia są jak najbardziej dochodzone przez frankowiczów. Trzeba jednak działać sprawnie, ponieważ obowiązują terminy przedawnień. Co prawda polskie sądy (w ślad za TSUE) orzekły, że termin przedawnienia dla konsumenta nie może rozpocząć biegu zanim ten nie dowiedział się o wadliwości umowy, ale lepiej nie zwlekać z pozwem zbyt długo. Warto też mieć świadomość pewnych rozbieżności: zdarzały się orzeczenia oddalające powództwa klientów, którzy wnieśli pozew już po całkowitej spłacie kredytu – to jednak mniejszość przypadków i zapewne wkrótce linia orzecznicza się ujednolici na korzyść konsumentów. Jeśli więc ktoś spłacił kredyt CHF np. w 2018 r., to do dziś może dochodzić zwrotu zapłaconych bankowi kwot, ale dalsza zwłoka działa tylko na korzyść banku. Podsumowując: frankowicze powinni teraz albo iść na ugodę, albo iść do sądu– pozostawanie biernym oznacza rezygnację z potencjalnych korzyści, które wywalczyli inni.
Kolejne zagrożenia: WIBOR i „darmowe kredyty”
Historia frankowa to ważna przestroga dla sektora bankowego: jeśli instytucje nie wyciągną wniosków na czas, czekać je mogą następne fale pozwów. Na horyzoncie już rysują się nowe fronty sporu między klientami a bankami. Pierwszy z nich to kredyty złotówkowe o zmiennym oprocentowaniu opartym o WIBOR. Gwałtowny wzrost stawki WIBOR w latach 2021–2022 (w ślad za podwyżkami stóp NBP) sprawił, że raty kredytów hipotecznych w PLN poszybowały nieraz o 100% i więcej. Część kredytobiorców – zachęcana przez kancelarie – zaczęła kwestionować legalność wskaźnika WIBOR w umowach, argumentując, że jest on dla konsumenta nieprzejrzysty i że banki nie dopełniły obowiązku rzetelnego poinformowania o ryzyku zmiany stopy.
Pierwsze pozwy WIBOR-owe trafiły do sądów pod koniec 2022 r., a w styczniu 2025 zapadł przełomowy wyrok: Sąd Okręgowy w Suwałkach unieważnił umowę kredytu opartego na WIBOR jako obarczoną klauzulą abuzywną dotyczącą oprocentowania. To pierwszy taki wyrok w Polsce i wyraźny sygnał, że argumentacja klientów może zyskać przychylność wymiaru sprawiedliwości. Co więcej, sądy zaczęły kierować pytania prejudycjalne do TSUE w sprawach WIBOR – jednak banki, nauczone doświadczeniem frankowym, starają się za wszelką cenę uniknąć precedensowego wyroku z Luksemburga.
W głośnej sprawie z Przemyśla, gdzie sędzia wysłał pytania do Trybunału, bank niespodziewanie zawarł ugodę z kredytobiorcą tuż po zadaniu pytań, co może spowodować umorzenie postępowania przed TSUE. Można odczytać to tak: sektor bankowy boi się powtórki z franków i woli uciszyć problem w zaciszu mediacji, niż pozwolić na daleko idące orzeczenie, które otworzyłoby wrota dla masowych pozwów.
Na razie banki przekonują, że “WIBOR to nie franki” i problem ma charakter marginalny, ale podobnie mówiono kiedyś o kredytach walutowych. Warto zatem, aby regulatorzy już teraz przyglądali się sprawie WIBOR, tym bardziej że w 2025 r. wchodzi stopniowo nowy wskaźnik referencyjny WIRON. Dobrze byłoby uniknąć sytuacji, w której za kilka lat tysiące Polaków pójdą do sądów kwestionować stare umowy złotówkowe – lepiej wypracować zawczasu rozwiązania (np. ugody konwertujące WIBOR na WIRON lub czasowe obniżki marż), zanim spór nabierze rozpędu.
Drugim potencjalnym polem minowym jest tzw. sankcja kredytu darmowego (SKD) w kredytach konsumenckich. Chodzi o sytuacje, gdy w umowie kredytu konsumenckiego (do 255 550 zł) znajdą się błędy lub braki formalne – np. źle wyliczona RRSO, pominięte informacje o warunkach zmiany oprocentowania czy prowizjach. Artykuł 45 ustawy o kredycie konsumenckim przewiduje, że jeśli bank naruszył obowiązki informacyjne, klient może spłacić kredyt bez żadnych odsetek i kosztów, oddając jedynie pożyczony kapitał. Innymi słowy, wadliwa umowa skutkuje “darmowym kredytem” – a jeśli konsument zdążył już zapłacić jakieś odsetki czy prowizje, bank musi je zwrócić.
Ta sankcja była dotąd mało znana, ale rosnące oprocentowanie kredytów gotówkowych sprawiło, że klienci szukają sposobów na ulgę. Okazuje się, że jest o co walczyć – według danych firm analizujących umowy aż 9 na 10 skontrolowanych umów kredytowych zawiera błędy, które uprawniają do skorzystania z sankcji kredytu darmowego. Mowa tu o umowach zawieranych po 2011 r., bo od wtedy obowiązuje ustawa. Potencjalna skala zjawiska jest ogromna: chodzi o miliony kredytów gotówkowych i ratalnych, zaciąganych na konsumpcję.
Na razie wiedza o SKD dopiero przebija się do świadomości klientów, ale już widać pierwsze pozwy i wyroki zasądzające zwrot wszystkich kosztów kredytu na rzecz konsumentów. Część banków twierdzi, że to margines i czepianie się drobiazgów, ale jeśli faktycznie większość umów ma wady formalne, to pole do roszczeń jest szerokie. Co ważne, kredytobiorca ma tylko rok od spłaty kredytu na powołanie się na sankcję darmowego kredytu – to ogranicza co prawda liczbę spraw dotyczących starych, dawno spłaconych pożyczek. Mimo to, przy obecnym portfelu kredytów konsumenckich, nawet niewielki odsetek klientów idących do sądu może oznaczać kolejne dziesiątki tysięcy pozwów rocznie.
Banki oraz ustawodawca muszą potraktować te sygnały poważnie. Lekceważenie problemu frankowego we wczesnej fazie doprowadziło do kumulacji ryzyka i kosztów, które teraz – z opóźnieniem – ponosi sektor bankowy. Wnioski na przyszłość są klarowne.
Po pierwsze, rzetelność i transparentność w konstruowaniu umów – jeżeli instytucje finansowe będą scrupulatnie przestrzegać przepisów (np. dotyczących informowania o kosztach kredytu czy ryzyku stóp procentowych), znacznie trudniej będzie zakwestionować takie umowy w sądzie.
Po drugie, proaktywność w rozwiązywaniu sporów – zamiast chować głowę w piasek, banki powinny już na wczesnym etapie reagować na skargi klientów. Być może rozsądnym ruchem byłoby zaproponowanie jednolitego programu ugód dla kredytobiorców złotówkowych, którzy czują się poszkodowani skokowym wzrostem WIBOR-u (np. czasowe obniżenie marży lub przewalutowanie na stałą stopę). Podobnie w obszarze kredytów konsumenckich – lepszy nadzór nad zgodnością umów z wymogami ustawy oraz szybka korekta wykrytych błędów (np. aneksowanie umów) mogą zapobiec fali pozwów. Regulatorzy (KNF, UOKiK) również powinni wyciągnąć lekcję z franków: w porę identyfikować systemowe zagrożenia i wymuszać rozwiązania polubowne, zanim spór wymknie się spod kontroli.
Strategiczne wnioski na koniec
Saga frankowa powoli zmierza ku końcowi – główna fala pozwów opadła, a banki wreszcie przyznały rację realiom rynkowym, idąc na ustępstwa wobec klientów. To zwycięstwo konsumentów, ale okupione latami stresu i zatorami w sądach. Polski system prawny dostał bolesną lekcję radzenia sobie z masowymi pozwami i nie może jej zmarnować.
Zamiast doraźnych specustaw potrzeba nam usprawnień, które uczynią wymiar sprawiedliwości bardziej odpornym i sprawnym – od zmian proceduralnych po inwestycje w kadry. Banki z kolei muszą zmienić filozofię działania: zamiast reagować dopiero, gdy pożar już trawi ich bilanse, powinny wcześniej wsłuchiwać się w sygnały ostrzegawcze i działać fair wobec klientów.
Kredytobiorcy frankowi pokazali, że determinacja i świadomość swoich praw potrafią przełamać opór nawet największych instytucji. Następne potencjalne spory – czy to o WIBOR, czy o „darmowe” kredyty konsumenckie – nie muszą przerodzić się w kryzys na taką skalę. Jeśli wszyscy zainteresowani wyciągną wnioski już teraz, przyszłe konflikty da się rozwiązać szybciej, mniejszym kosztem i bez powtórki z frankowego chaosu.