Choć banki nie ustają w działaniach mających na celu zniechęcenie frankowiczów do procesowania się, liczba składanych pozwów rośnie. Tylko w I kwartale br. do sądów trafiło ponad 16,5 tys. nowych pozwów, a pełnomocnicy frankowi już teraz mówią, że do końca grudnia mogą paść kolejne rekordy. W jaki sposób banki próbują odwodzić swoich klientów od kwestionowania legalności umowy? Czy kredytobiorca powinien na poważnie brać roszczenia wysuwane przez bank? A może banki tak naprawdę są bezradne wobec orzeczeń sądów i przy pomocy wątpliwych etycznie działań próbują już tylko minimalizować straty?
Planujesz pozwać bank? Licz się z wypowiedzeniem umowy
Spory o kredyty frankowe trwają już od lat – banki w tym czasie zdążyły wyspecjalizować się w technice zastraszania kredytobiorców, mającej na celu zapobieżenie kolejnym pozwom. Początkowo te metody działały całkiem dobrze – kredytobiorcy słysząc, że bank po otrzymaniu pozwu wypowiada umowę kredytu i zakłada klientowi sprawę o wynagrodzenie za korzystanie z kapitału, byli przerażeni.
Szybko jednak okazało się, że działania banków nie mają żadnych podstaw prawnych. Sądy w toku postępowań wskazują, że coś takiego, jak wynagrodzenie za korzystanie z kapitału po prostu nie funkcjonuje w polskim porządku prawnym.
Wypowiedzenie umowy wobec konsumenta, który pozwał bank, również okazuje się bezprawne. Co więcej, sądy często uważają tego rodzaju działanie banku za pozbawione podstaw nawet wtedy, gdy kredytobiorca przestał spłacać swoje zobowiązanie lub robił to nieterminowo.
Nim sąd przyjrzy się roszczeniom banku wynikającym z kontr pozwu, zwykle wpierw rozpoznaje sprawę, która wpłynęła jako pierwsza, a która dotyczy roszczeń konsumenta. W ok. 98% spraw sądy przyznają rację argumentom kredytobiorców i ich pełnomocników, stwierdzając wadliwość umowy, która w 92% przypadków skutkuje całkowitą nieważnością podpisanych ustaleń i wyeliminowaniem umowy z obrotu.
Banki widzą już, że kredytobiorcy przestają się bać wypowiedzenia umowy, a nawet pozwu o wynagrodzenie za korzystanie z kapitału. Gdy więc kij przestaje działać, pora na marchewkę. Mają nią być ugody z bankiem, na mocy których kredytobiorca może zamienić swój kredyt frankowy na złotowy.
W takim przypadku dochodzi również do zmiany stawki oprocentowania – kredyt przestaje być oprocentowany wg niskiej i przewidywalnej stawki SARON, a zaczyna podlegać pod WIBOR, który jest ściśle zależny od stóp procentowych w Polsce. W zdecydowanej większości przypadków kredytobiorcy odmawiają takiej propozycji, decydując się na pozew, który jest drogą do znacznie większych korzyści, z unieważnieniem umowy włącznie.
Dlaczego banki straszą swoich klientów pozwami?
Wielu kredytobiorców, przyzwyczajonych do przyjaznej twarzy banków, jaką te prezentowały w reklamach i broszurach reklamowych, zastanawia się, skąd bierze się tak agresywna polityka tych instytucji względem frankowiczów. Dlaczego banki po prostu nie mogą przyznać się do błędu i zaproponować rozwiązania, które będzie opłacalne dla obu stron?
To bardzo proste. Banki „przyzwyczaiły się” już do pieniędzy, które szerokim strumieniem płynęły do nich z tytułu skrajnie niekorzystnych dla konsumentów umów. Nie chcą rezygnować z tych korzyści, ponieważ wiąże się to z poważnymi konsekwencjami finansowymi.
Kredyty frankowe były w latach 2004-2008 niezwykle popularne – łącznie podpisano z kredytobiorcami ok. 700 tys. umów opiewających na setki miliardów złotych. Konieczność uczciwego rozliczenia się z kredytobiorcami z nienależnie pobranych środków to potężny cios dla sektora bankowego, zresztą niejedyny, jaki otrzymał on w ostatnim czasie.
W związku z rosnącym oprocentowaniem kredytów złotowych banki widzą wyraźne wyhamowanie akcji kredytowej – dość powiedzieć, że zainteresowanie nowymi kredytami we wrześniu br. spadło o ok. 70% względem analogicznego okresu roku ubiegłego.
Dodatkowo rząd nałożył na banki obowiązek proponowania klientom ustawowych wakacji kredytowych, powiększył też ich zobowiązania wobec Funduszu Wsparcia Kredytobiorców. To wszystko sprawia, że kondycja banków w Polsce jest daleka od ideału i prezentuje się tym gorzej, im większy jest portfel frankowy poszczególnych instytucji. Przekonali się o tym niedawno klienci Getin Noble Banku, który od piątku 30 września jest poddawany restrukturyzacji.
Rosnąca fala pozwów frankowych to dla banków konieczność dotwarzania rezerw na ryzyko prawne kredytów waloryzowanych kursem helweckiej waluty. Wpływa to negatywnie na ich wyniki finansowe, co jest bardzo niepożądanym zjawiskiem. Dlatego banki są gotowe na wiele, by zniechęcać klientów do wstępowania na drogę sądową, tym bardziej, że zdają sobie sprawę, iż orzecznictwo od dawna nie premiuje już sektora finansowego i jest jednoznacznie korzystne dla konsumentów.
Gdy sprawa trafi do sądu – bank ma 98% szans na porażkę i utratę profitów wynikających z wadliwej umowy. Niedopuszczenie do pozwu jest zatem w interesie kredytodawców – dlatego będą oni wypowiadać klientom umowy z często zupełnie abstrakcyjnych przyczyn, będą też kierować do sądów kontr pozwy, które nie mają podstaw prawnych.
Jeżeli dzięki temu 1 na 10 kredytobiorców zawaha się i straci determinację do walczenia o unieważnienie umowy, bank zminimalizuje potencjalne straty – zatem tego rodzaju nieetyczne działania mu się opłacą. I to o tę opłacalność chodzi, a nie o rzeczywistą wiarę banków w to, że racja jest po ich stronie.
Dlaczego kredytobiorcy frankowi wygrywają sprawy przeciwko bankom?
Umowy frankowe są wadliwe z wielu powodów – najczęstszym jest występowanie w nich niedozwolonych klauzul przeliczeniowych, które pozwalają kredytodawcy dowolnie kształtować kapitał kredytu wypłacany w złotówkach, wysokość rat kapitałowo-odsetkowych, jak i saldo zadłużenia.
Ponieważ w sporej części takich umów kwota kredytu nie jest jednoznacznie określona, są one też sprzeczne z ustawą prawo bankowe. Sposób konstruowania tych umów narusza więc szereg przepisów krajowych, a także unijnych – w tym dyrektywę 93/13.
Ten dokument jasno wskazuje na istotną rolę funkcji odstraszającej wobec przedsiębiorcy, który stosuje abuzywne zapisy w umowach z konsumentami. Kary wobec takich podmiotów powinny być dotkliwe, na tyle, by stosowanie niedozwolonych klauzul w przyszłości było dla nich absolutnie nieopłacalne.
Gdyby więc sądy po unieważnieniu umowy zaczęły przyznawać bankom prawo do wynagrodzenia za bezumowne korzystanie z kapitału, funkcja ta nie zostałaby spełniona. Po cóż bank miałby rezygnować z tworzenia wadliwych i niekorzystnych dla konsumentów warunków umownych, skoro w ostatecznym rozrachunku i tak wyszedłby „na swoje”? Kredytobiorcy nie powinni więc obawiać się drogi sądowej, ani agresywnych działań banków, gdyż prawo stoi w tym przypadku po stronie słabszych.