sobota, 14 czerwca, 2025
Kontakt: info@chf24.pl
CHF24.PL

Portal informacyjny dla Frankowiczów i kredytobiorców złotówkowych - Wiadomości dotyczące sporów sądowych z bankami.

  • Strona Główna
  • Wiadomości
    • Frankowicze
    • Kredyt w PLN
    • Sankcja kredytu darmowego
  • Wyroki
    • Wyroki TSUE
  • Poradnik Frankowicza
  • Felietony
  • Prawnicy
  • W Sądach
  • Forum
  • Ugody
  • Ranking Kancelarii
Brak wyników
Zobacz wszystkie wyniki
CHF24.PL
  • Strona Główna
  • Wiadomości
    • Frankowicze
    • Kredyt w PLN
    • Sankcja kredytu darmowego
  • Wyroki
    • Wyroki TSUE
  • Poradnik Frankowicza
  • Felietony
  • Prawnicy
  • W Sądach
  • Forum
  • Ugody
  • Ranking Kancelarii
Brak wyników
Zobacz wszystkie wyniki
CHF24.PL
Brak wyników
Zobacz wszystkie wyniki

Kredyt we frankach – kto wiedział o ryzyku i milczał? Banki znały prawdę, politycy ją ignorowali?

Michał Augustynowicz Napisał Michał Augustynowicz
Data ostatniej modyfikacji: 29/05/2025 21:06
Czas czytania:13 minut
A A
0
Share on FacebookShare on Twitter

Jeszcze w połowie lat 2000. zaciągnięcie kredytu mieszkaniowego we frankach szwajcarskich wydawało się dla wielu Polaków finansowym „złotym graalem”. Banki kusiły niższym oprocentowaniem w CHF niż w złotówkach, co przekładało się na dużo niższe raty. Nic dziwnego, że w 2008 roku ponad 70% Polaków kupujących mieszkanie zadłużało się właśnie we franku, ciesząc się ratami o kilkaset złotych niższymi niż przy kredycie złotowym. Przykładowo rata kredytu na 300 tys. zł potrafiła być o ok. 500 zł niższa niż analogicznego kredytu w PLN. Kusząca różnica sprawiła, że „frankowe” pożyczki stały się masowym produktem – młode rodziny wybierały je, by w ogóle uzyskać zdolność kredytową lub płacić mniej na start.Kredyt we frankach – kto wiedział o ryzyku i milczał? Banki znały prawdę, politycy ją ignorowali?

W tamtym czasie złoty sukcesywnie się umacniał, a kurs CHF/PLN krążył w okolicach 2–2,5 zł, co budziło wśród klientów poczucie stabilności waluty i przekonanie, że „frank zawsze był tani i pewnie będzie tani dalej”. Wielu zakładało też, że Polska przyjmie wkrótce euro, co miało zlikwidować ryzyko kursowe. Kredyt we frankach jawił się jako sprytna droga na skróty do własnego M – tańsza i równie bezpieczna, jak kredyt w rodzimej walucie.

Pozory jednak mylą. Gdy jesienią 2008 roku wybuchł globalny kryzys finansowy, złoty załamał się wobec głównych walut. Frank szwajcarski – tradycyjnie traktowany przez rynki jako „bezpieczna przystań” – gwałtownie podrożał. W niespełna rok kurs CHF skoczył z ok. 2 zł do ponad 3 zł. Dla tysięcy polskich rodzin była to bolesna lekcja. Ich comiesięczne raty zaczęły rosnąć, a saldo zadłużenia (przeliczone na złote) zamiast maleć – rosło. Ci sami kredytobiorcy, którzy jeszcze rok wcześniej cieszyli się z niskich rat, z przerażeniem patrzyli, jak ich rata kredytu rośnie z 1500 do 2100 zł. W ciągu kilku miesięcy stali się – jak pisała prasa – „niewolnikami franka”.

Bankowcy i ekonomiści tłumaczyli, że to efekt globalnego kataklizmu finansowego – ale czy na pewno nikt się takiego ryzyka nie spodziewał? Czy produkt sprzedawany masowo w latach 2006–2008 był od początku tykającą bombą, o której ryzyku wiedziano, lecz nie mówiono głośno?

Pierwsze ostrzeżenia i rekomendacje

Jak się okazuje, ostrzegawcze sygnały pojawiały się na długo przed kryzysem. Nadzór bankowy już w połowie dekady bił na alarm. Specjaliści Generalnego Inspektoratu Nadzoru Bankowego (GINB) – działającego wówczas przy NBP – od samego początku boomu walutowego ostrzegali przed ryzykiem nagłego osłabienia złotego wobec franka. Ówczesny prezes NBP, prof. Leszek Balcerowicz, wspominał po latach, że nadzór dostrzegał niebezpieczeństwo: kredytobiorcy kuszeni niską ratą mogą nie udźwignąć spłaty, jeśli kurs gwałtownie pójdzie w górę.

Jednak w latach 2005–2006 żaden przepis nie zakazywał takich kredytów – nadzór mógł jedynie rekomendować ostrożność. I tak też zrobił. W marcu 2006 r. Komisja Nadzoru Bankowego (KNB) wydała tzw. Rekomendację S, pierwszy pakiet dobrych praktyk ograniczający udzielanie kredytów mieszkaniowych w walutach obcych.

Rekomendacja S nakazywała bankom m.in. lepsze informowanie klientów o ryzyku kursowym, zaostrzenie kryteriów oceny zdolności kredytowej oraz wprowadzenie dodatkowych zabezpieczeń. – Bank, do którego przychodzi klient po kredyt walutowy, powinien najpierw przedstawić mu ofertę kredytu w złotych – tłumaczył Andrzej Reich, który w latach 1998–2007 kierował w NBP pionem nadzoru bankowego. – Dopiero gdy klient się uprze na walutę, bank przechodzi do procedury, ale musi najpierw wyjaśnić wszystkie aspekty ryzyka. Klient zaś powinien podpisać oświadczenie, że poznał te zagrożenia i mimo to decyduje się na kredyt w obcej walucie.

Co więcej, nadzór nałożył na banki wymóg, by liczyły zdolność kredytową klienta tak, jak dla kredytu złotowego, ale powiększoną o 20%. Innymi słowy – nawet jeśli rata „frankowa” wychodziła niska, to kredytobiorca musiał udowodnić, że poradziłby sobie finansowo, gdyby rata wzrosła o jedną piątą. Założono, że wahanie kursu o 20% to wystarczający bufor bezpieczeństwa – nikt wówczas nie przewidywał, że nadciąga kryzys, który w latach 2007–2008 wywróci te szacunki do góry nogami.

Na dodatek w 2007 r. nadzór podniósł wagę ryzyka kredytów walutowych w kalkulacjach banków (z 35% do 75% dla wymogów kapitałowych), aby zmotywować je do ostrożności. W teorii więc banki dostały jasny sygnał: frankowe hipoteki to ryzykowny produkt, który należy oferować z rozwagą i tylko klientom finansowo przygotowanym na ewentualny szok kursowy.

Politycy i banki lekceważą ryzyko

Na ostrzeżenia nadzoru szybko spadła jednak fala krytyki. W czasach prosperity mało kto chciał studzić rozgrzany rynek kredytowy. Ówczesny premier, Kazimierz Marcinkiewicz, latem 2006 ostro skrytykował działania KNB, stwierdzając: „Nie rozumiem utrudniania dostępu do kredytów i nie zgadzam się z tym” – i zapowiedział zmianę podejścia wraz z konsolidacją nadzoru bankowego.

Politycy rządzącej wówczas partii PiS publicznie bronili masowego udzielania kredytów we frankach, uznając, że nadmierna ostrożność zaszkodzi młodym rodzinom marzącym o własnym M. W komunikacie klubu parlamentarnego PiS z lipca 2006 r. (gdy rekomendacja S wchodziła w życie) czytamy z oburzeniem: „Rekomendacja S ograniczająca dostęp do kredytów walutowych sprawi, że mniej obywateli, zwłaszcza młodych, będzie mogło kupić własne mieszkania”. Autorzy pisma podważali argumenty nadzoru co do niebezpieczeństwa: według nich „podstawowe uzasadnienie [KNB] powołujące się na ogromne ryzyko nagłych spadków wartości walut, podwyżek stóp procentowych za granicą czy znacznego spadku wartości złotówki, nie znajduje potwierdzenia w danych makroekonomicznych”.

Innymi słowy – politycy uznali, że nadzór straszy na wyrost. Wskazywali na rosnącą gospodarkę, niską inflację i silnego złotego, by dowieść, że „obawy Komisji Nadzoru Bankowego nie znajdują potwierdzenia w faktach”. Ostre słowa padły również pod adresem samego regulatora: zarzucono KNB, że swoimi działaniami „realizuje interes dużych banków kosztem zwykłych obywateli”. Paradoksalnie więc nadzorcom – którzy chcieli chronić klientów przed ryzykiem – przypięto łatkę hamulcowych, szkodzących Polakom i faworyzujących bankowe korporacje.

Banki komercyjne także nie rwały się do ograniczania intratnego biznesu. W świecie finansów panował wtedy klimat entuzjazmu: gospodarka rosła, bezrobocie spadało, ceny nieruchomości szybowały, a Polacy gremialnie ruszyli po kredyty. – Przy dobrej koniunkturze w bankach rządzi dział sprzedaży, a nie ryzyko – wspomina gorzko jeden z byłych urzędników nadzoru. – Wówczas liczyły się wyniki sprzedażowe, mało kto przejmował się ryzykiem, a klienci zbywali wszelkie ostrzeżenia, bo kredyt we franku był po prostu tani.

Rzeczywiście, w latach 2006–2008 wielu kredytobiorców wręcz żądało franków – widząc, że znajomi „dostali taniej”, nie chcieli słyszeć o droższych złotówkach. Doradcy kredytowi często utwierdzali ich w przekonaniu, że ryzyko jest czysto teoretyczne. – Frank od lat jest stabilny, w najgorszym razie jak skoczy o parę groszy, to rata wzrośnie o kilka złotych – takie słowa zapamiętała pani Monika z Warszawy, która swój kredyt we CHF zaciągnęła latem 2008 r., tuż przed załamaniem kursu.

Banki rywalizowały o klientów ofertami na pozór bajecznymi: brak prowizji, 0% wkładu własnego, długi okres kredytowania. Mało który sprzedawca bankowy podkreślał, że „0% wkładu” przy kredycie walutowym oznacza 100% zależność od kaprysów kursu – i ryzyko, że kredyt może w pewnym momencie być więcej wart niż kupione mieszkanie”.

Komisja Nadzoru Finansowego (KNF, następczyni KNB) sygnalizowała nawet, że już w tamtym okresie rozsyłała do banków pisma zalecające większą ostrożność – np. ograniczenie udzielania kredytów walutowych na 100% wartości nieruchomości. Jednak banki ignorowały te upomnienia, dopóki nie zmusiły ich do tego twarde regulacje (wspomniana Rekomendacja S i kolejne). Mówiąc wprost: w okresie boomu dominowała mentalność „póki działa, sprzedajemy dalej”. Nawet osoby z branży bankowej przyznają dziś, że sektor miał świadomość ryzyka, lecz presja konkurencji i chęć zysku były silniejsze. – Bankowcy wiedzieli, czym to grozi – już na początku lat 90. we Włoszech czy Szwecji były problemy z kredytami walutowymi – wskazuje Andrzej Reich.

Przykładem był Bank Pekao SA, kontrolowany przez włoski UniCredit, którego szefowie pamiętali masowe bankructwa włoskich firm po skoku franka w 1992 r. – dlatego Pekao jako jeden z nielicznych polskich banków od początku odmawiał udziału w „frankowym szaleństwie”. Większość konkurencji jednak brnęła dalej, uspokajając, że wszystko jest pod kontrolą.

Gorzka pobudka: kryzys 2008 i pierwsze konsekwencje

Jesienią 2008 r. czarny scenariusz, lekceważony jeszcze rok wcześniej, stał się rzeczywistością. Silny dotąd złoty runął – w kilka miesięcy frank skoczył z ~2,2 zł do ponad 3,5 zł. Dla „frankowiczów” oznaczało to potężny wzrost rat, często o 50–70%. Ceny mieszkań jednocześnie spadły o około 20%, zaś wartość zadłużenia wyrażonego w złotych niemal się podwoiła.

To, co jeszcze niedawno wydawało się abstrakcją, teraz uderzyło z pełną mocą: kto w 2005–2007 r. pożyczył (w przeliczeniu) 300 tys. zł, w 2009 r. był winien bankowi blisko 600 tys. zł – mimo regularnej spłaty rat! Wielu kredytobiorców znalazło się w potrzasku: sprzedaż mieszkania nie pokrywała już długu wobec banku. – Okazało się, że zawierając umowę indeksowaną do obcej waluty, konsumenci – często nieświadomie – wzięli na siebie ryzyko nieograniczonego osłabienia złotego – podsumowała to po latach Najwyższa Izba Kontroli.

Nawet po wielu latach spłaty część frankowiczów miała do oddania więcej, niż pierwotnie pożyczyła, a dług nieraz przekraczał wartość nieruchomości. Ta dramatyczna sytuacja nie mogła ujść uwadze opinii publicznej – ani władz.

Pod presją faktów banki i regulatorzy zaczęli zmieniać podejście. Już w trakcie kryzysu 2008 r. KNF (utworzona w 2008 r. z połączenia Komisji Nadzoru Bankowego z innymi instytucjami) wydała stanowcze komunikaty do banków: jeśli nie macie dostępu do finansowania we franku, macie natychmiast wycofać ten produkt z oferty – nie możecie zwodzić klientów.

Gdy niektóre instytucje zwlekały z wypłatą już obiecanych kredytów walutowych lub próbowały wymuszać na klientach przewalutowanie na złote, nadzór wkroczył do akcji. W listopadzie 2008 KNF wszczęła postępowanie administracyjne wobec jednego z banków, który mimo zaleceń nie zaprzestał udzielania takich kredytów. Okazało się, że już w latach 2006–2007 inspektorzy wykryli nieprawidłowości – bank ignorował zalecenia pokontrolne w zakresie ograniczenia sprzedaży kredytów walutowych. Teraz zaś, w warunkach globalnej paniki, frank stał się dla sektora ciężarem.

NBP musiał nawet interweniować, zaciągając linie swapowe na franki w Szwajcarskim Banku Narodowym i EBC, by dostarczyć bankom płynności w CHF. KNF jednoznacznie zabroniła jednak wykorzystywania tej awaryjnej „kroplówki” do dalszego rozkręcania akcji kredytowej we franku – pomoc walutowa miała służyć obsłudze bieżących zobowiązań, a nie nakręcaniu nowych.

W kolejnych latach „frankowa” oferta stopniowo znikała z rynku. Jeszcze w 2008 ponad 70% hipotek udzielano w CHF, ale w 2010 r. już tylko 30%, a w 2011 r. – poniżej 8%. We wrześniu 2011 większość banków całkowicie wycofała takie kredyty ze sprzedaży. – Aż trudno uwierzyć, że kredyty we franku to już przeszłość – pisał Newsweek pod znamiennym tytułem „Żegnaj, franku!”. Tylko nieliczne instytucje (np. Nordea, Deutsche Bank) jeszcze oferowały CHF, i to wyłącznie bardzo zamożnym klientom na surowych warunkach.

Banki uciekały od franka, bo gwałtownie wzrosło ryzyko – raty wielu kredytów już poszybowały, a analitycy ostrzegali przed kolejnymi skokami kursu powyżej 4 zł. W efekcie portfel frankowy, niegdyś perła w koronie, zaczął jawić się bankom jako kula u nogi, obarczona rosnącym odsetkiem kredytów zagrożonych (spłacanych z opóźnieniem). Co prawda według Związku Banków Polskich w 2011 r. odsetek opóźnionych kredytów CHF nadal nie przekraczał 2% – Polacy traktowali spłaty priorytetowo, często rezygnując z innych wydatków, byle zachować mieszkanie.

Jednak KNF i tak zaostrzył regulacje: nowelizacja Rekomendacji S od 2012 r. de facto zamknęła epokę kredytów walutowych dla masowego klienta, wprowadzając m.in. wymóg, by rata kredytu walutowego nie przekraczała 42% dochodu i skracając maksymalny okres spłaty. Od 2013 r. jedynie osoby zarabiające w danej walucie mogły w praktyce otrzymać kredyt w niej denominowany – co ostatecznie ucięło nowy napływ „frankowiczów”.

Mimo to problem pozostał z milionem już zawartych umów. Według raportu NIK, w latach boomu banki podpisały blisko milion umów kredytowych objętych ryzykiem walutowym, głównie we frankach, o wartości sięgającej w szczycie (2011 r.) niemal 200 mld zł. Ci kredytobiorcy mieli teraz żyć z finansową bombą – niepewni, czy i kiedy kurs znów eksploduje.

Lata 2010–2014 przyniosły względną stabilizację: po interwencjach SNB kurs CHF ustabilizował się w granicach 3,3–3,5 zł, a nawet spadł poniżej 3 zł w 2014 r. U wielu frankowiczów zrodziła się nadzieja, że najgorsze już minęło. Niektórzy zaczęli postulować pomoc systemową – przewalutowanie kredytów po preferencyjnym kursie – ale kolejne rządy nie spieszyły się z decyzjami. Tymczasem na horyzoncie gromadziły się chmury…

Czarny czwartek 2015: szok dla frankowiczów

15 stycznia 2015 roku nastąpiło wydarzenie, które przeszło do historii jako finansowy „czarny czwartek”. Tego dnia Szwajcarski Bank Narodowy (SNB) niespodziewanie ogłosił, że przestaje bronić kursu franka powiązanego dotąd sztywno z euro. Decyzja była kompletnym zaskoczeniem – jeszcze miesiąc wcześniej SNB zapewniał, że utrzyma minimalny kurs 1,20 CHF/EUR „z najwyższą determinacją”. Gdy jednak bank centralny Szwajcarii odpuścił obronę, frank wystrzelił niczym sprężyna.

W ciągu minut wartość CHF wzrosła do poziomów, jakich nikt się nie spodziewał – kurs franka wobec złotego skoczył z ok. 3,5 zł rano do ponad 5,19 zł w szczytowym momencie paniki. Ostatecznie sytuacja nieco się uspokoiła i dzień zamknięto kursem ~4,3 zł, ale to wciąż oznaczało ok. 40-procentowy skok wartości franka w jeden dzień. Rynki finansowe były w szoku – „decyzja SNB była szokiem, na który nikt nie był przygotowany”, relacjonowano. Zagraniczne fundusze poniosły gigantyczne straty, a w Polsce akcje banków mających największe portfele CHF (mBank, Millennium, Getin, PKO BP) gwałtownie spadły.

Przede wszystkim jednak konsekwencje odczuli frankowicze. W jednej chwili sytuacja setek tysięcy rodzin zmieniła się dramatycznie – raty poszybowały, zadłużenie znów wzrosło, a szok, strach i niedowierzanie ogarnęły ludzi, którzy dotąd postrzegali franka jako stabilną walutę.

SNB przez lata gwarantował, że nie dopuści do nadmiernego umocnienia CHF – te gwarancje okazały się nic niewarte. – Każdy, kto brał kredyt we frankach, wierząc, że kurs jest przewidywalny, popełnił błąd – komentowali eksperci po fakcie. Ale czy rzeczywiście można było przewidzieć taki czarny scenariusz?

Czy banki mogły to przewidzieć?

Bankowcy zgodnie twierdzą, że decyzja SNB z 2015 r. była niemożliwa do przewidzenia – był to tzw. czarny łabędź, zdarzenie ekstremalne. Trudno się nie zgodzić, że skok o blisko 80% (licząc od najniższych kursów w poprzedniej dekadzie) przekroczył granice wyobraźni przeciętnego klienta. – Owszem, można powiedzieć „widziały gały, co brały” – że każdy, kto podpisuje umowę walutową, musi liczyć się z wahaniami kursu – przyznaje prof. Ewa Łętowska, wybitna prawniczka, była Rzecznik Praw Obywatelskich. – Ale jeśli kurs skacze o 80%, to czy naprawdę można wymagać od konsumenta takiej przezorności?.

Łętowska przypomina, że banki już od 2006 r. miały pełną świadomość ryzyka – istniały dokumenty KNF, analizy ekonomistów, a nawet wypowiedzi prof. Balcerowicza wprost wskazujące, że kredyty te są toksyczne. Mimo to konstrukcja umów przerzucała całe ryzyko kursowe na klientów. Innymi słowy: bank zabezpieczał się, wymuszając na kredytobiorcy spłatę według bieżącego (czyli potencjalnie dowolnie wysokiego) kursu franka, samemu jednocześnie często finansując akcję kredytową poprzez tańsze swapowe pozyskanie waluty.

Gdy frank eksplodował, ciężar w całości spadł na zadłużone rodziny. Banki argumentowały, że same nie zarabiają na skokach kursu – bo równolegle rośnie ich zobowiązanie wobec zagranicznych partnerów finansujących franki. To jednak marne pocieszenie dla klienta, który nagle musi płacić ratę wyższą o kilkaset złotych, a saldo długu rośnie, choć od lat spłaca kredyt. – Trudno oczekiwać od konsumenta, by przewidział taki ruch kursu – nawet banki tego nie przewidziały – dodaje Łętowska, wskazując na orzecznictwo europejskie podkreślające nierównowagę stron. Jej zdaniem wielu ekonomistów po fakcie uciekło w „moralizatorstwo” typu „trzeba było nie brać”, aby uniknąć rozliczenia zaniedbań z przeszłości.

Z perspektywy lat wyłania się obraz, w którym banki faktycznie wiedziały o ryzyku od początku, ale nie do końca wierzyły, że czarne prognozy się ziszczą.

Przedstawiciele sektora tłumaczą dziś, że działali w warunkach presji konkurencyjnej i społecznej: klienci sami chcieli franków, politycy zachęcali do rozkręcania akcji kredytowej, a ekonomiczne fundamenty wydawały się solidne. – Ostrzegaliśmy, ale byliśmy w mniejszości – przyznał prof. Balcerowicz, komentując sprzeciw polityków wobec rekomendacji S.

Z kolei bankowi ryzykanci, którzy brylowali we frankach, zakładali zapewne, że „jakoś to będzie”, a w razie czego klient i tak spłaci, bo przecież musi mieć gdzie mieszkać. W ówczesnej mentalności zarówno bankierów, jak i kredytobiorców zabrakło wyobraźni dla skali możliwej katastrofy. Ci pierwsi mieli jednak dostęp do analiz i doświadczeń z innych krajów – stąd np. decyzja Pekao o nieudzielaniu takich kredytów – więc trudno ich całkiem rozgrzeszyć.

Banki kontra frankowicze – spór o odpowiedzialność

Gdy opadł kurz po „czarnym czwartku”, w Polsce rozgorzała debata: co zrobić z problemem frankowym? Frankowicze argumentowali, że zostali wpuszczeni w pułapkę przez instytucje zaufania publicznego, jakimi są banki. Powstały stowarzyszenia poszkodowanych, ruszyła lawina pozwów sądowych kwestionujących abuzywne klauzule w umowach. NIK w swoim raporcie z 2018 r. oceniła negatywnie skuteczność państwa w ochronie konsumentów przed ryzykiem walutowym, wytykając m.in. „nieprawidłowe praktyki banków, w tym stosowanie w umowach niedozwolonych klauzul pozwalających bankom jednostronnie kształtować wysokość kursów i oprocentowania”.

Innymi słowy – państwo „pozwoliło bankom na zbyt wiele”, a cenę zapłacili obywatele. Banki broniły się, wskazując, że klienci podpisali przecież oświadczenia o świadomości ryzyka, a wielu z nich przez lata korzystało na niższych ratach. – Widziały gały, co brały – powtarzali niektórzy komentatorzy, przypominając, że alternatywą były droższe kredyty złotowe.

Sektor bankowy utrzymywał też, że masowe przewalutowanie kredytów po dawnym kursie zrujnowałoby finanse banków i nadszarpnęło stabilność całej gospodarki. W 2015 r., w klimacie kampanii wyborczej, pojawiły się pierwsze obietnice polityczne rozwiązania problemu ustawą – co znamienne, ze strony tych samych środowisk, które dekadę wcześniej hamowały zapędy nadzoru.

Beata Szydło z PiS deklarowała tuż po „czarnym czwartku”, że państwo powinno pomóc frankowiczom – np. umożliwiając im spłatę kredytu po kursie sprzed skoku z 15 stycznia 2015 r.. Te słowa zabrzmiały dla wielu kredytobiorców jak iskierka nadziei na sprawiedliwość dziejową.

Od feralnego uwolnienia kursu franka minęło już 10 lat. W tym czasie problem frankowy znalazł swój finał głównie na salach sądowych – i coraz częściej to klienci wychodzą z nich zwycięsko, unieważniając nieuczciwe umowy. Jednak niezależnie od prawnych rozstrzygnięć, pozostaje pytanie o moralną odpowiedzialność. Czy kredyty we frankach były „tykającą bombą” sprzedaną masowo z pełną świadomością ryzyka?

Z dokumentów i relacji wynika, że bankowcy zdawali sobie sprawę z możliwych zagrożeń, ale ulegli presji zysków i powszechnej euforii. Regulatorzy ostrzegali – lecz zabrakło im siły przebicia i wsparcia politycznego, by zablokować niekontrolowany żywioł. Klienci zaś, zachęcani wizją łatwiejszego kredytu, zbagatelizowali ryzyko, którego często nie rozumieli w pełni. Ta historia – jak z podręcznika kryzysów finansowych – pokazuje, że lekceważenie czarnych scenariuszy mści się boleśnie.

Ryzyko, choć niewidoczne w dobrych czasach, było realne i znane – ale dopiero gdy frankowa bomba wybuchła, wszyscy przyznali, że tykała od początku. Można tylko zapytać: czy wyciągnięto z tego wnioski na przyszłość?

Udostępnij31Tweet19
Michał Augustynowicz

Michał Augustynowicz

Ekspert finansowy, skupiający się od 5 lat na kredytach frankowych. Ma zdolność do analizy skomplikowanych zagadnień oraz pasje do dzielenia się wiedzą. Autor wielu publikacji stanowiących źródło informacji dla poszkodowanych klientów banków. e-mail: m.augustynowicz@chf24.pl

Rekomendowane dla Ciebie

Banki w Polsce boją się własnych klientów! Kredyt w złotówkach może pójść śladem franków

Napisał Michał Augustynowicz
12 czerwca 2025
Banki w Polsce boją się własnych klientów! Kredyt w złotówkach może pójść śladem franków

Strach przed własnymi klientami – brzmi to jak paradoks, ale taki właśnie obraz wyłania się z polskiego sektora bankowego A.D. 2025. Po dekadzie zmagań z frankowiczami banki muszą...

Czytaj więcejDetails

Frankowicze schodzą z wokandy, ale sądy wciąż duszą się w tłoku. Czy cyfrowy sędzia uratuje Temidę?

Napisał Michał Augustynowicz
12 czerwca 2025
Frankowicze schodzą z wokandy, ale sądy wciąż duszą się w tłoku. Czy cyfrowy sędzia uratuje Temidę?

Polskie sądy odetchnęły z ulgą – po latach lawiny pozwów od frankowiczów statystyki wreszcie pokazują odwrót trendu. W pierwszym kwartale 2025 r. do sądów trafiło o połowę mniej...

Czytaj więcejDetails

WIBOR w TSUE: Rząd broni banków, Sędziowie mocno dopytują! Zakończyła się gorąca rozprawa

Napisał Michał Augustynowicz
11 czerwca 2025
WIBOR w TSUE: Rząd broni banków, Sędziowie mocno dopytują! Zakończyła się gorąca rozprawa

W środę 11 czerwca 2025 r. w Luksemburgu odbyła się przełomowa rozprawa przed Trybunałem Sprawiedliwości UE (TSUE) dotycząca złotowych kredytów hipotecznych opartych na wskaźniku WIBOR. Sprawa trafiła do...

Czytaj więcejDetails
Następny post
Frankowicze, fiskus czuwa – ugoda z bankiem czy unieważnienie kredytu w 2025?

Frankowicze, fiskus czuwa – ugoda z bankiem czy unieważnienie kredytu w 2025?

Spis treści:

  • Pierwsze ostrzeżenia i rekomendacje
  • Politycy i banki lekceważą ryzyko
  • Gorzka pobudka: kryzys 2008 i pierwsze konsekwencje
  • Czarny czwartek 2015: szok dla frankowiczów
  • Czy banki mogły to przewidzieć?
  • Banki kontra frankowicze – spór o odpowiedzialność

Serwis informacyjny o kredytach i sporach z bankami. Wiadomości, analizy i komentarze dotyczące kredytów we frankach i złotówkach. Śledzimy wyroki, zmiany w prawie i oferty ugodowe, aby kredytobiorcy byli na bieżąco. Znajdziesz tu także praktyczne poradniki, relacje kredytobiorców i opinie ekspertów, które pomogą Ci zrozumieć aktualną sytuację i podjąć właściwe decyzje.

MENU

  • • Strona główna
  • • Wiadomości
  • • Wyroki
  • • Poradnik Frankowicza
  • • Felietony
  • • W Sądach
  • • Prawnicy
  • • Ranking kancelarii frankowych
  • • Ranking kancelarii SKD
  • • Kancelarie frankowe
  • • Forum frankowe
  • • Kredyty w złotówkach
  • • Baza wiedzy
  • • Kontakt

WYDAWCA

Michał Augustynowicz

Dolnośląskie Centrum Biznesu

ul. Stanisławowska 47

54-611, Wrocław

E-mail: info@chf24.pl

© 2025 CHF24.PL - Frankowicze, Kancelarie Frankowe, Wiadomości | Redakcja | Mapa portalu | Polityka prywatności | Regulamin strony | Kontakt

Projekt i wykonanie:
Brak wyników
Zobacz wszystkie wyniki
  • Strona Główna
  • Wiadomości
    • Frankowicze
    • Kredyt w PLN
    • Sankcja kredytu darmowego
  • Wyroki
    • Wyroki TSUE
  • Poradnik Frankowicza
  • Felietony
  • Prawnicy
  • W Sądach
  • Forum
  • Ugody
  • Ranking Kancelarii

© 2025 CHF24.PL - Frankowicze, Kancelarie Frankowe, Wiadomości | Redakcja | Mapa portalu | Polityka prywatności | Regulamin strony | Kontakt

Brak wyników
Zobacz wszystkie wyniki
  • Strona Główna
  • Wiadomości
    • Frankowicze
    • Kredyt w PLN
    • Sankcja kredytu darmowego
  • Wyroki
    • Wyroki TSUE
  • Poradnik Frankowicza
  • Felietony
  • Prawnicy
  • W Sądach
  • Forum
  • Ugody
  • Ranking Kancelarii

© 2025 CHF24.PL - Frankowicze, Kancelarie Frankowe, Wiadomości | Redakcja | Mapa portalu | Polityka prywatności | Regulamin strony | Kontakt