W zamkniętej sali Instytutu Nauk Prawnych PAN w Warszawie 12 maja 2025 r. doszło do bezprecedensowego spotkania przedstawicieli frankowiczów, sądownictwa i sektora bankowego. Choć oficjalnie było to seminarium konsultacyjne dotyczące projektu tzw. „ustawy frankowej”, jego kameralny, zamknięty charakter (ograniczona liczba miejsc) wzbudził spore kontrowersje w środowisku kredytobiorców walutowych. Wielu frankowiczów poczuło się wykluczonych z debaty o swoich sprawach – dyskusja o przyszłości setek tysięcy toczących się procesów odbyła się za zamkniętymi drzwiami, w gronie wybranych ekspertów i urzędników. Rodzi to pytania, czy taka formuła sprzyja transparentności i uwzględnieniu społecznego głosu, czy też stanowi sygnał, że kluczowe decyzje zapadają ponad głowami zainteresowanych.
Ustawa, która miała usprawnić sądy – dlaczego budzi emocje?
Projektowana ustawa o usprawnieniu postępowań w sprawach frankowych (tzw. ustawa frankowa) reklamowana jest przez swoich autorów z Ministerstwa Sprawiedliwości jako długo oczekiwane remedium na sądowy „korek” spraw frankowych. Twórcy projektu – w tym prof. Marcin Dziurda i dr Aneta Wiewiórowska-Domagalska, pełnomocniczka Ministra Sprawiedliwości ds. ochrony praw konsumenta – podkreślają, że celem nowych przepisów jest odciążenie wymiaru sprawiedliwości i przyspieszenie rozpoznawania sporów frankowych, bez faworyzowania którejkolwiek ze stron.
„Ustawa o usprawnianiu postępowań frankowych nie ma służyć kredytobiorcom czy też bankom. Jej celem jest udrożnienie sądownictwa i przywrócenie obywatelom prawa do sądu” – tłumaczy dr Wiewiórowska-Domagalska, wskazując na absurdalnie długi czas oczekiwania na prawomocne wyroki (w Warszawie na rozprawę apelacyjną czeka się nawet 5 lat).
Zdaniem autorów projektu, linia orzecznicza w kwestiach frankowych jest już przesądzona przez wyroki TSUE i sądów krajowych, zatem nowa ustawa dotyka tylko procedury – ma dać sędziom i stronom narzędzia, by szybciej uporali się z masą podobnych spraw.
Brzmi to rozsądnie, jednak w praktyce projekt od wielu miesięcy budzi ogromne emocje i opór po stronie frankowiczów, ich pełnomocników, a także części środowiska sędziowskiego. Już w trakcie konsultacji publicznych spłynęły setki stron krytycznych uwag.
W ocenie tych krytyków projekt w obecnym kształcie jest „krokiem wstecz”, wprowadzającym rozwiązania niekorzystne dla konsumentów. Adwokaci reprezentujący frankowiczów alarmują, że ustawa w proponowanej formie zamiast poprawić sytuację kredytobiorców, de facto utrudni im dochodzenie roszczeń i… ułatwi życie bankom.
Jak zauważa prawnicy reprezentujący frankowiczów, nowe przepisy przewidują mechanizmy, które „z pewnością sprzyjają bankom, ale również podważają podstawowe zasady prawa cywilnego, w tym pewność obrotu i równowagę procesową”. Zamiast zapewnić frankowiczom skuteczniejszą ochronę praw, ustawa tworzy dodatkowe przeszkody procesowe, mogące prowadzić do długotrwałych i niepewnych postępowań, w których konsument ma tylko iluzoryczną szansę na pełne zaspokojenie swoich roszczeń.
Co konkretnie budzi sprzeciw „społecznej strony”? Główne zarzuty dotyczą kilku kluczowych propozycji technicznych, które – zdaniem frankowiczów – przechylają szalę procesową na korzyść banków:
- Możliwość nieograniczonego w czasie potrącania roszczeń przez bank. Projekt dopuszcza, by bank zgłaszał zarzut potrącenia nawet na zaawansowanym etapie procesu (np. w apelacji). To oznacza, że kredytobiorca do końca sprawy nie może być pewny swojego zwycięstwa – bank może w ostatniej chwili „zneutralizować” wygraną konsumenta, potrącając własne roszczenie. W efekcie klient nie tylko straci należne odsetki za wieloletni proces, ale też musi żyć w ciągłej niepewności wyniku aż do prawomocnego finału. Takie rozwiązanie stoi w sprzeczności z zasadą pewności prawa i premiuje taktykę zwlekania – ostrzegają prawnicy.
- Ograniczenie prawa do odsetek ustawowych za opóźnienie. Ustawa ma objąć również trwające postępowania, co zdaniem ekspertów narusza konstytucyjną zasadę niedziałania prawa wstecz. Konsumenci, którzy już od lat toczą boje w sądach, mogliby zostać zaskoczeni zmianą reguł gry i pozbawieni prawa do odsetek za okres procesu – czyli podstawowej rekompensaty za długie oczekiwanie na sprawiedliwość. To rozwiązanie jest postrzegane jako rażąco niesprawiedliwe i podważające zaufanie obywateli do państwa prawa.
- Zwroty opłat sądowych dla banków i łączenie spraw. Projekt przewiduje, że Skarb Państwa zwróci bankowi połowę opłaty sądowej w razie cofnięcia pozwu (np. gdy bank wycofa własne roszczenie przeciw klientowi). Taki bonus ma zachęcić do polubownych zakończeń, ale w opinii frankowiczów to de facto prezent dla banków: mogą one wszczynać wątpliwe powództwa przeciw kredytobiorcom (np. o tzw. „wynagrodzenie za korzystanie z kapitału”), a następnie wycofywać je bezkosztowo, przerzucając koszty na podatników. To rodzi poważne obawy o zachowanie równowagi procesowej – silniejsza strona sporu dostaje narzędzie do taktycznych nadużyć kosztem słabszej. Co więcej, ustawa forsuje rozliczanie wzajemnych żądań banku i konsumenta w jednym postępowaniu. Teoretycznie ma to „zamykać spór” kompleksowo, lecz jeśli banki będą mogły zgłaszać swoje roszczenia tylko do pewnego etapu (np. I instancji), istnieje ryzyko, że niezadowolone z przebiegu procesu banki zaczną masowo składać pozwy wzajemne, byle zdążyć w terminie – jeszcze bardziej komplikując i przedłużając sprawy.
- Automatyczne zabezpieczenie roszczeń konsumenta („zamrożenie” spłaty kredytu po pozwaniu banku). To akurat zapis pozornie korzystny dla frankowiczów – miałby z mocy prawa zawieszać obowiązek spłaty rat po doręczeniu pozwu bankowi. Jednak praktycy wskazują, że diabeł tkwi w szczegółach: skoro doręczenie pozwu często trwa wiele miesięcy, nie wszyscy kredytobiorcy zdążą skorzystać z automatycznego wstrzymania spłat. Dodatkowo, banki ostrzegają, że takie powszechne „zamrażanie” kredytów może mieć skutki uboczne (np. wpisy do BIK za niespłacany kapitał, problemy przy podziale majątku w rozwodach itp.). Już teraz wiadomo, że ten punkt ustawy będzie modyfikowany – nawet autorzy projektu przyznali podczas seminarium, że wymaga on korekt (choć szczegółów jeszcze nie zdradzono).
Lista kontrowersji jest dłuższa, ale już powyższe przykłady pokazują, dlaczego frankowicze nie wiwatują na wieść o „specustawie” dla swoich spraw. Ich zdaniem w proponowanych zmianach pobrzmiewa raczej echo troski o interesy banków i odciążenie sądów niż o realną ochronę konsumentów w nierównej walce prawnej. Nic dziwnego, że pojawiają się głosy o „cichej pomocy dla banków” – pomocy ukrytej w gąszczu technicznych przepisów, niezrozumiałych dla postronnych, a mogących zaważyć na wyniku tysięcy procesów.
Rozmowy (nie)kontrolowane: starcie różnych światów
Seminarium w INP PAN unaoczniło, jak rozbieżne są perspektywy poszczególnych środowisk zgromadzonych przy jednym stole. W wydarzeniu uczestniczyli m.in. reprezentanci instytucji państwowych (UOKiK i Rzecznika Finansowego), autorzy projektu ustawy, przedstawiciele banków oraz lider stowarzyszenia frankowiczów. Choć wszyscy zgodzili się co do jednego – że sądy trzeba odciążyć – to już diagnoza problemu i recepty na jego rozwiązanie różniły się zasadniczo.
Z ramienia Ministerstwa Sprawiedliwości głos zabrała dr Aneta Wiewiórowska-Domagalska – osoba odpowiedzialna za przygotowanie projektu. Jej stanowisko było dominujące podczas dyskusji, co nie umknęło uwadze obserwatorów. Pełnomocniczka ministra konsekwentnie broniła założeń ustawy, akcentując, że bez nadzwyczajnych środków procedura sądowa utonie w frankowych pozwach. Podkreślała neutralność projektu (“nie prorozwodowy i nie probankowy, lecz pro-sprawiedliwość”), a zarazem odrzucała zarzuty o ograniczanie praw konsumentów.
Wiewiórowska-Domagalska argumentowała, że w interesie frankowiczów jest szybki wyrok i pewność prawa, nawet jeśli oznacza to pewne ustępstwa – jej zdaniem „trzeba się zdecydować, czy chcemy, by wymiar sprawiedliwości był traktowany jako najlepsza lokata na rynku, czy jako narzędzie dochodzenia roszczeń” (to nawiązanie do kwestii odsetek za wieloletni proces). W tych słowach wielu uczestników dopatrzyło się sugestii, że frankowicze nadużywają sądów dla własnej korzyści finansowej. To zaś dolało oliwy do ognia – dla strony społecznej zabrzmiało jak wypominanie kredytobiorcom, że śmią domagać się należnych im odsetek za opóźnienie.
Zupełnie inaczej do tematu podeszli przedstawiciele instytucji stojących na straży praw konsumenta. Wiceprezes UOKiK dr Daniel Mańkowski oraz Rzecznik Finansowy dr Michał Ziemiak opowiedzieli się wyraźnie po prokonsumenckiej stronie sporu – w swych wystąpieniach poparli większość postulatów środowiska frankowiczów i wskazywali na potrzebę dalszego wzmocnienia pozycji słabszych uczestników rynku. To ważny sygnał: nawet organy państwa zauważają ryzyko, że nowe przepisy za bardzo ukłonią się w stronę sektora bankowego kosztem klientów.
Prezes UOKiK (reprezentowany na spotkaniu przez zastępcę) miał sugerować, że nie poprze rozwiązań, które ograniczałyby prawa konsumentów lub łamały unijne standardy ochrony – a w projekcie dostrzega takie zagrożenia, chociażby w kwestii retroaktywności czy osłabienia odstraszającego efektu odsetek za zwłokę.
Najbardziej wyczekiwany był jednak głos sędziów praktyków, na co dzień mierzących się z lawiną spraw frankowych. W seminarium uczestniczyło kilkoro doświadczonych sędziów cywilnych, w tym sędzia Paulina Asłanowicz (Wiceprezes Sądu Apelacyjnego w Warszawie) oraz sędzia Piotr Bednarczyk (SO w Warszawie). Ich wypowiedzi ujawniły napięcia między dążeniem do sprawności postępowań a troską o jakość i sprawiedliwość rozstrzygnięć.
Sędzia Asłanowicz zwróciła uwagę, by nie próbować na siłę rozwiązywać ustawą kwestii, które mogą zostać rozstrzygnięte przez judykaturę. Apelowała o ostrożność i cierpliwość – wskazała, że sporne zagadnienia (np. odsetki w przypadku potrąceń czy rozliczenia nieważnych umów) powinny zostać pozostawione orzecznictwu sądów apelacyjnych, Sądu Najwyższego czy wręcz TSUE, dla dobra jednolitości prawa. Innymi słowy: zamiast majstrować przy procedurze pod dyktando obecnych problemów, lepiej pozwolić ukształtować się linii orzeczniczej, która da sędziom wskazówki.
Z kolei sędzia Piotr Bednarczyk przyjął bardziej pragmatyczny ton – zaapelował do obu stron sporu o zawieranie ugód, podkreślając, że to najszybszy sposób rozwiązania problemów frankowych. Ten postulat – „dogadajcie się, zamiast latami okopywać w sądzie” – zabrzmiał rozsądnie, ale i nieco utopijnie.
Wiadomo przecież, że wielu frankowiczów odrzuca bankowe ugody (zwłaszcza te oparte na propozycjach KNF), uznając je za niekorzystne. Niemniej, sędziowie generalnie poparli ideę odciążenia sądów – wskazywali m.in., że w prostych sprawach faktycznie można orzekać na posiedzeniach niejawnych czy ograniczać nadmierną biurokrację (skrócić pisma procesowe, standaryzować uzasadnienia wyroków w powtarzalnych sprawach). Ważne jednak, by te usprawnienia nie godziły w prawa stron.
Jeden z sędziów celnie zauważył, że „usprawnienie nie może oznaczać spłycenia sprawiedliwości” – szybki wyrok nie może być ważniejszy niż sprawiedliwy wyrok.
Swoje stanowisko przedstawił też dr Tadeusz Białek, prezes Związku Banków Polskich, czyli reprezentant sektora najbardziej obciążonego finansowo konsekwencjami pozwów frankowych. Banki, co zrozumiałe, patrzą na projekt ustawy przez pryzmat własnych strat i kosztów. Białek pochwalił rozwiązania promujące polubowne kończenie sporów – otwarcie zadeklarował, że „celem sektora bankowego jest promocja ugód”, a zmiany prawne ułatwiające zawieranie ugód są pożądane. Zarazem jednak w imieniu banków zgłosił wątpliwości co do kilku propozycji zbyt mocno wzmacniających pozycję klientów.
Przykładowo, krytycznie odniósł się do pomysłu automatycznego wstrzymywania spłaty kredytu po wniesieniu pozwu oraz natychmiastowej wykonalności wyroków I instancji – te mechanizmy uznał za ryzykowne dla stabilności sektora i postulował ich złagodzenie.
Widać tu wyraźnie, że banki starają się ugrać swoje: chętnie przyjmą usprawnienia, byle nie ponosić dodatkowych kosztów ani ryzyka. Nie dziwi więc, że w trakcie debaty na linii banki–strona społeczna iskrzyło.
Arkadiusz Szcześniak, prezes stowarzyszenia Stop Bankowemu Bezprawiu, zarzucił projektowi pozorność prokonsumencką i marginalizowanie społecznych interesów. W ostrych słowach pytał, dlaczego to znów konsumenci mieliby ponosić ciężar „ratowania” sądów i banków kosztem swoich praw. Przypomniał, że frankowicze przez lata byli ignorowani i sami – przy wsparciu niezależnych sądów – wywalczyli sobie sprawiedliwość.
Teraz, gdy ich wygrane stały się masowe, pojawia się specustawa, która może odciąć im część korzyści (np. odsetki) i wyhamować impet pozwów. Z perspektywy społecznej wygląda to jak zmiana reguł w trakcie gry pod dyktando silniejszych graczy.
Nic dziwnego, że na sali wyczuwalne były silne napięcia i brak zaufania między stronami – widać było, że każda z grup patrzy na ustawę przez pryzmat własnych obaw i interesów.
Frankowicze czują się zdradzeni – czyje interesy naprawdę chroni ustawa?
Po spotkaniu wielu frankowiczów nie kryło rozczarowania. Liczyli, że specjalna ustawa będzie ukoronowaniem ich długoletniej walki o sprawiedliwość – tymczasem w ich odczuciu projekt stanowi ustępstwo wobec banków i próbę zniechęcenia tysięcy rodzin do dalszego pozywania kredytodawców. Padają wręcz mocne słowa o „zdradzie” interesów konsumentów. Źródłem tej frustracji jest przede wszystkim rozdźwięk między wcześniejszymi deklaracjami twórców ustawy a ostatecznym kształtem projektu.
Dr Aneta Wiewiórowska-Domagalska jeszcze rok temu cieszyła się sporą estymą w środowisku frankowym – była postrzegana jako ekspertka stojąca po stronie poszkodowanych klientów banków. W wywiadach otwarcie krytykowała opieszałość sektora bankowego i przekonywała, że „najlepszy czas na ugody dawno minął, bo obecny stan prawny jest korzystniejszy dla konsumentów”. Jej nominacja na pełnomocnika ministra dawała nadzieję, że głos frankowiczów wybrzmi w rządzie. Dziś jednak wielu działaczy frankowych uważa, że Wiewiórowska-Domagalska zmieniła front – projekt ustawy, który firmuje, jest w ich opinii znacznie bliższy oczekiwaniom banków niż potrzebom kredytobiorców.
Trudno nie zrozumieć tych odczuć, patrząc na bilans potencjalnych skutków ustawy. Owszem, frankowicze zyskaliby kilka ułatwień proceduralnych (np. ujednolicenie orzecznictwa, szybsze zabezpieczenia roszczeń, odciążone sądy, które mogłyby szybciej wyznaczać terminy). Ale w zamian musieliby oddać sporą część swoich przewag: ryzykują utratę odsetek za lata procesu, banki byłyby zwolnione z części finansowej odpowiedzialności (np. zwrotu opłat sądowych), a także mogłyby taktycznie opóźniać rozstrzygnięcia poprzez ostatnio chwilowe roszczenia o rozliczenia.
Ponadto ustawa nie przewiduje żadnych dodatkowych „batów” na nieuczciwe instytucje finansowe – nie ma mowy o zwiększeniu sankcji za stosowanie klauzul abuzywnych czy podniesieniu kosztów przegranej dla banków. Wręcz przeciwnie, jak zauważają prawnicy reprezentujący frankowiczów, ustawa zniechęca banki do ugód: skoro zmiany prawne odbiorą kredytobiorcom część korzyści (np. wspomniane odsetki), to bankom przestanie się opłacać proponować korzystniejsze warunki porozumień. Po co iść na ustępstwa, jeśli ustawą można zniwelować grożące koszty?
W efekcie frankowicze obawiają się, że ustawodawca bardziej dba o kondycję banków i wymiaru sprawiedliwości niż o ich słuszne prawa. Czują, że po latach heroicznej walki w sądach (często wygrywanej) ktoś próbuje „dokręcić im śrubę”, by złagodzić skutki finansowe dla sektora bankowego. Pada pytanie: czyje interesy tak naprawdę chroni ustawa frankowa? Gdy słyszą z ust urzędników hasła o „przywracaniu prawa do sądu”, odpowiadają z goryczą, że prawo do sądu już sobie wywalczyli – teraz próbują im je ograniczyć nową procedurą. I przypominają, że w podobnych przypadkach (jak masowe pozwy frankowe) to raczej banki szukały ratunku w zmianach prawa, nie konsumenci.
Komentarz ekspercki: Dokąd zaprowadzi nas „ustawa frankowa”?
Patrząc chłodnym okiem eksperta, widać wyraźnie, że projekt ustawy frankowej balansuje na cienkiej linie pomiędzy usprawnieniem wymiaru sprawiedliwości a zachowaniem równowagi procesowej. Intencje oficjalnie deklarowane przez Ministerstwo Sprawiedliwości są słuszne – nikt rozsądny nie neguje, że sądy trzeba odciążyć, a frankowy tsunami spraw grozi zatopieniem całego systemu na lata.
Szybsze postępowania leżą też w interesie samych konsumentów, którzy dziś na prawomocne zakończenie batalii z bankiem czekają często dłużej niż trwała ich umowa kredytowa. Problem w tym, jakim kosztem owo przyspieszenie ma zostać osiągnięte. Diabeł tkwi w detalach procedury – a te detale w obecnym projekcie budzą poważne wątpliwości natury prawnej i etycznej.
Z perspektywy praw obywatelskich kilka proponowanych rozwiązań rzeczywiście zagraża zachowaniu procesowej równowagi stron. Mówimy tu o tak fundamentalnych kwestiach, jak prawo do niepogorszania sytuacji powoda w toku postępowania (zasada niedziałania prawa wstecz) czy zapewnienie stronom porównywalnych środków obrony. Jeżeli bankom daje się nowe narzędzia (np. wygodne potrącenie bez konsekwencji odsetkowych, możliwość wycofania pozwu bez strat, itp.), a konsumentom pewne prawa odbiera (choćby wspomniane odsetki czy swobodę decydowania, czy chcą mediować z bankiem), to automatycznie narusza to delikatny balans równości broni w procesie.
Eksperci ostrzegają, że obecny kształt ustawy podważa zasadę równowagi procesowej i pewności prawa. Taka opinia, formułowana przez praktyków, nie powinna być lekceważona. Oznacza to, że po wejściu w życie ustawy możemy zobaczyć kolejną falę sporów – tym razem o konstytucyjność i zgodność nowych przepisów z prawem unijnym. Już teraz mówi się, że część rozwiązań będzie zaskarżona przed Trybunałem Konstytucyjnym lub TSUE. Zamiast uprościć sytuację, grozi nam zatem jeszcze większy chaos prawny i wydłużenie sporu, tylko że na meta-poziomie (spór o to, jak mamy się spierać).
Czy zatem intencją ustawodawcy jest rzeczywiście dobro obywateli, czy raczej ciche wsparcie dla banków i ratowanie ich przed kosztami masowych przegranych? Zapewne prawda leży pośrodku: ministerstwo chce rozwiązać realny problem przeciążonych sądów, ale jednocześnie unika rozwiązań zbyt dotkliwych dla sektora finansowego.
Stąd projekt przypomina delikatną operację na wrażliwej materii – by nie powiedzieć: próbę gaszenia pożaru tak, żeby nikogo znaczącego nie oparzyć. Jednak ta ostrożność wobec banków budzi sprzeciw, bo kłóci się z poczuciem sprawiedliwości społecznej.
Frankowicze pytają: dlaczego państwo znów pochyla się nad losem instytucji, które same zgotowały sobie ten los nieuczciwymi umowami? Dlaczego to konsumenci mieliby płacić (w postaci utraconych odsetek czy dłuższej walki) za uzdrowienie systemu, zamiast banki – sprawcy problemu – ponieść pełne konsekwencje?
Trudno nie przyznać racji, że projekt ustawy frankowej w obecnej formie zawiera zapisy służące pośrednio interesom banków. Nawet jeśli nie była to cicha zmowa, lecz uboczny skutek pośpiechu i technokratycznego podejścia, efekt pozostaje ten sam: kredytobiorcy mają prawo czuć się oszukani. Wprowadzając specjalne procedury tylko dla jednej kategorii spraw, ryzykujemy stworzenie niebezpiecznego precedensu. Dziś wyjątkowe reguły mają objąć frankowiczów – a jutro?
Może kolejną grupę konsumentów pozywających potentatów rynkowych? Prawo procesowe powinno być równe dla wszystkich; kiedy zaczyna się majstrowanie przy nim pod konkretną „nadzwyczajną” sytuację, zawsze istnieje pokusa, by faworyzować silniejszego pod hasłem „racjonalizacji” postępowań.
Na ostateczną ocenę przyjdzie czas, gdy poznamy finalny kształt ustawy uchwalonej przez parlament. Niewykluczone, że pod wpływem krytyki projekt zostanie zmodyfikowany – zapowiedziano już dalsze konsultacje i prace nad poprawkami. Być może najostrzejsze kanty (retroaktywność, terminy potrąceń, zwroty opłat) zostaną stępione, aby złagodzić opór społeczny i konstytucyjne wątpliwości.
Jednak samo pojawienie się tego projektu to ważny sygnał dla wszystkich uczestników sporów konsumenckich. Pokazuje on, że przy wystarczająco dużej skali problemu państwo jest gotowe interweniować w procedurę sądową – niestety, nie zawsze w sposób, który konsumenci uznają za w pełni sprawiedliwy.
Ustawa frankowa może być początkiem realnych zmian – ale być może nie takich, jakich oczekiwali frankowicze. Z pewnością przyspieszy ona finał wielu spraw, odetka sądy i zachęci część kredytobiorców do ugód. Jednocześnie jednak może podciąć skrzydła społecznej wierze w równość wobec prawa, jeśli finalnie to banki odczują największą ulgę.
Czy będzie to nowy standard rozwiązywania masowych sporów konsumenckich kosztem jednostkowych praw? Oby nie. Pewne jest jedno: frankowicze, zahartowani latami bojów, nie złożą broni łatwo. Jeśli poczują się pokrzywdzeni przez „ustawkę frankową”, przeniosą swą walkę na nowy front – do Trybunału w Luksemburgu, Strasburgu czy gdziekolwiek będzie trzeba. A tam może się okazać, że ciche porozumienia ponad ich głowami nie wytrzymają zderzenia z zasadami prawa i sprawiedliwości. Czas pokaże, czy ustawa frankowa zapisze się jako udana reforma czy też jako kolejny gorzki rozdział w długiej sadze frankowiczów.