Prawnicy obsługujący frankowiczów coraz częściej muszą walczyć nie tylko z bankami, ale i z nieuczciwymi klientami próbującymi wymusić odstąpienie od success fee.
Szantaż i groźby – Zdarza się, że niektórzy frankowicze próbują wymóc na kancelarii rezygnację z success fee, grożąc np. zniszczeniem jej reputacji. Kancelarie traktują takie działania jak szantaż i składają wnioski do prokuratury o ściganie z art. 191 kodeksu karnego (zmuszanie groźbą).
Oczernianie pełnomocników – Bywa, że klient wystawia kancelarii nieprawdziwe, skrajnie negatywne opinie w internecie, chcąc „ukarać” prawnika za domaganie się wynagrodzenia. Takie pomówienia to złamanie prawa (zniesławienie z art. 212 k.k.) i mogą skutkować odpowiedzialnością karną oraz pozwami cywilnymi o ochronę dóbr osobistych.
Srogi finał dla nieuczciwych – W praktyce próba uniknięcia zapłaty kończy się podwójną porażką klienta. Sądy w sporach z kancelariami zasądzają należne honorarium z odsetkami, a dodatkowo nieuczciwemu frankowiczowi grożą kary za szantaż lub zniesławienie.
Większość frankowiczów, którzy z pomocą kancelarii unieważnili kredyty lub uzyskali korzystne wyroki, rozlicza się z prawnikami zgodnie z umową. Premia za sukces (success fee) to standardowy element wynagrodzenia – umożliwia kredytobiorcy walkę z bankiem bez płacenia dużej kwoty z góry, bo prawnik otrzyma część zapłaty dopiero w przypadku wygranej.
Niestety, zdarzają się jednostkowe przypadki klientów, którzy po odniesieniu zwycięstwa w sądzie próbują wykręcić się od zapłaty prowizji „za wygraną”. Zamiast okazać wdzięczność za korzystny wyrok, usiłują uniknąć rachunku – niekiedy uciekając się do działań skrajnie nieetycznych i bezprawnych, takich jak szantaż czy oczernianie pełnomocnika. Tego typu praktyki spotykają się jednak z coraz ostrzejszą reakcją kancelarii, a także potępieniem ze strony wymiaru sprawiedliwości i innych frankowiczów.
Groźby zamiast zapłaty – gdy klient szantażuje własną kancelarię
W ostatnim czasie na grupach Facebook pojawiły się dyskusje frankowiczów którzy wygrali już z bankami jak uniknąć płacenia premii za sukces. Z drugiej strony prawnicy obsługujący sprawy frankowe alarmują o nowym zjawisku: klient grozi kancelarii, by ta zrezygnowała z należnego success fee. Taki szantaż przybiera najczęściej formę ultimatum: „jeśli będziecie domagać się prowizji, to zniszczę waszą reputację w internecie”. Niekiedy pojawiają się też groźby złożenia skargi na prawnika czy wywołania innego rodzaju szkody w odpowiedzi na żądanie zapłaty. Laik może nie zdawać sobie sprawy, że podobne groźby wyczerpują znamiona przestępstwa. Polskie prawo surowo zabrania zmuszania innej osoby do określonego działania poprzez bezprawną groźbę – stanowi o tym art. 191 §1 Kodeksu karnego, przewidując karę do 3 lat pozbawienia wolności za tego typu czyn. W praktyce zapowiedź publicznego zaszkodzenia kancelarii (np. zrujnowania opinii w sieci) w zamian za korzyść majątkową (darowanie należnej opłaty) jest klasycznym przykładem szantażu opisanego w tym przepisie.
Kancelarie nie zamierzają pozostawać bierne, gdy były klient próbuje je zastraszyć. Standardową reakcją jest zawiadomienie organów ścigania o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Co prawda ściganie szantażu z art. 191 k.k. odbywa się na wniosek pokrzywdzonego (czyli to kancelaria musi wystąpić z formalnym zawiadomieniem), ale prokuratura wszczyna postępowanie i może postawić „szantażyście” zarzuty, jeśli tylko prawnicy dostarczą dowodów gróźb – na przykład e-maili z ultimatum czy nagranych rozmów telefonicznych.
Tego rodzaju wymuszanie odstąpienia od wymagalnej zapłaty traktowane jest jak usiłowanie wymuszenia korzyści majątkowej, a więc poważne przestępstwo. Nawet jeśli finalnie nie dojdzie do wymierzenia bezwzględnej kary więzienia, sam udział w postępowaniu karnym, przesłuchania i wpis do rejestru karnego jako osoba oskarżona o szantaż to poważne konsekwencje, których mało kto życzyłby sobie w zamian za zaoszczędzenie na honorarium prawnika.
Oczernianie w internecie też jest karalne
Drugim niepokojącym zjawiskiem jest oczernianie kancelarii przez niezadowolonych klientów. Bywa, że frankowicz, który nie chce zapłacić success fee, wystawia kancelarii skrajnie negatywną opinię w internecie albo publikuje komentarze zarzucające jej niekompetencję czy nieuczciwość. Krytyka usług prawnika ma swoje granice – każdemu wolno ocenić jakość obsługi, lecz nie wolno publicznie rozpowszechniać kłamstw lub obelg godzących w dobre imię firmy. Jeśli były klient publicznie pomawia kancelarię o czyny lub cechy, które mogą ją poniżyć w opinii publicznej lub podważyć zaufanie potrzebne do wykonywania zawodu, to łamie prawo. Mówimy tu o przestępstwie zniesławienia z art. 212 Kodeksu karnego. Co istotne, dzisiaj internet traktowany jest jak środek masowego komunikowania, więc pomówienie w sieci (np. w opiniach Google, na forum czy Facebooku) zagrożone jest karą grzywny, ograniczenia wolności, a nawet pozbawienia wolności do roku. Choć wyroki bezwzględnego więzienia za wpisy w internecie należą do rzadkości, sama możliwość takiej kary pokazuje, jak poważnie prawo chroni reputację.
Kancelarie frankowe bronią swojego dobrego imienia zarówno na drodze cywilnej, jak i karnej. Gdy pojawiają się fałszywe oskarżenia, prawnicy mogą wnieść pozew cywilny o ochronę dóbr osobistych przeciwko autorowi pomówień. W takim procesie kancelaria żąda zazwyczaj usunięcia zniesławiających treści, publikacji przeprosin oraz zapłaty zadośćuczynienia za wyrządzone szkody niemajątkowe (utrata dobrego imienia, podważenie zaufania klientów). Co ważne, pomawiający pokrywa też koszty procesu, w tym koszty prawnika reprezentującego kancelarię.
Równolegle kancelaria może zainicjować postępowanie karne z art. 212 k.k., składając prywatny akt oskarżenia przeciwko autorowi zniesławiających komentarzy. Sprawy karne o zniesławienie w mediach elektronicznych często kończą się karą grzywny (nierzadko sięgającą wielu tysięcy złotych) oraz nakazem opublikowania wyroku skazującego – co jest dodatkową dolegliwością, bo publicznie piętnuje sprawcę. Dla osoby skazanej powstaje wpis w Krajowym Rejestrze Karnym, czyli formalna karalność, która może ciążyć w przyszłości (choćby przy ubieganiu się o pewne stanowiska czy licencje). Jeżeli natomiast były klient prowadził szczególnie zaciekłą kampanię oszczerstw – np. wielokrotnie, z premedytacją powielał kłamstwa z wykorzystaniem wielu kont – sąd może sięgnąć po surowsze sankcje. Uporczywe, zorganizowane szkalowanie firmy traktowane bywa jako okoliczność obciążająca, a w skrajnych przypadkach grozi za nie nawet kara więzienia. Prawo nie pozostawia wątpliwości: rozpowszechnianie nieprawdy w celu uniknięcia zobowiązania jest działaniem bezprawnym, za które można ponieść dotkliwą odpowiedzialność.
Umowa i tak wygra w sądzie – zapłata jest nieunikniona
Nawet pomijając kwestie karne, próba ucieczki od zapłaty prowizji za wygraną z góry skazana jest na niepowodzenie. Jeżeli frankowicz odmawia uregulowania uzgodnionego success fee, kancelaria kieruje sprawę na drogę cywilną, domagając się zapłaty zaległego honorarium. Taki pozew o zapłatę wynagrodzenia z tytułu umowy jest dla sądu dość prosty – skoro klient dobrowolnie podpisał umowę z prawnikiem i dzięki pracy tego prawnika osiągnął korzystny wyrok lub ugodę, to postanowienia kontraktu należy uszanować. W efekcie sąd niemal na pewno nakaże kredytobiorcy uiścić należną prowizję wraz z ustawowymi odsetkami za opóźnienie. Innymi słowy, rachunek i tak go dopadnie – tyle że powiększony o odsetki za zwłokę.
Co więcej, niezapłacenie prawnikowi generuje kolejne koszty: kancelaria, wygrywając sprawę o zapłatę, otrzyma także zwrot kosztów procesu. Nielojalny klient będzie musiał pokryć opłaty sądowe i koszty zastępstwa procesowego strony przeciwnej, czyli de facto zapłaci dodatkowo za prawnika, który reprezentował kancelarię.
Warto zauważyć, że fortele w rodzaju cichego dogadania się z bankiem za plecami pełnomocnika na nic się zdadzą. Jeśli umowa z kancelarią przewiduje success fee, taka prowizja należy się prawnikom niezależnie od sposobu zakończenia sprawy – czy to wyrok, czy ugoda.
Nie ma zatem możliwości „przechytrzenia” systemu poprzez przedwczesne wycofanie sprawy w porozumieniu z bankiem – prawnikowi i tak trzeba będzie zapłacić za doprowadzenie do korzystnego rozwiązania. Próby podważania klauzul o success fee również spełzają na niczym: według UOKiK to legalny element wynagrodzenia, byle został wyraźnie określony w umowie (a większość renomowanych kancelarii dba o transparentność warunków współpracy).
Sędziowie i klienci potępiają cwaniactwo
Relacje prawników oraz wpisy na forach frankowiczów wskazują, że sądy nie mają litości dla klientów, którzy próbują grać nieuczciwie. Sędziowie rozpoznający spory między kredytobiorcami a ich pełnomocnikami doskonale rozumieją, że wygrana z bankiem była możliwa dzięki fachowej pracy kancelarii. Próba uchylenia się od zapłaty za tę pracę jest w oczach wielu sędziów działaniem w złej wierze. W rezultacie w postępowaniach cywilnych zapadają wyroki jednoznacznie korzystne dla kancelarii, a podczas rozpraw sędziowie nieraz dają do zrozumienia, co myślą o „cwaniakowaniu” stron, które wygrały proces, a nie chcą płacić zgodnie z umową.
Także w oczach opinii publicznej takie praktyki są odbierane negatywnie – nawet wielu samych frankowiczów dystansuje się od nieuczciwych kolegów, obawiając się, że psują oni reputację całej grupy kredytobiorców i zniechęcają prawników do oferowania korzystnych warunków reprezentacji.
Podsumowanie:
Jest jasne dla kredytobiorcy, który próbuje unikać zapłaty uzgodnionego success fee, finał bywa opłakany. Zamiast zaoszczędzić, płaci więcej – bo dochodzona kwota rośnie o odsetki i koszty sądowe. Zamiast uniknąć konsekwencji, naraża się na dodatkowe kłopoty prawne – od pozwu o zniesławienie po zarzuty karne. Nie ma przyzwolenia (ani luki prawnej) na szantażowanie czy oszukiwanie własnego pełnomocnika. Prawo stoi po stronie kancelarii i pozwala skutecznie dochodzić sprawiedliwości wobec nielojalnych klientów. W efekcie takie „zagrywki” nie popłacają – dosłownie i w przenośni.