Czy możliwe jest, że walka o sprawiedliwość zamieniła się w dziesięcioletnią niewolę? Niestety, taka jest historia blisko pięciu tysięcy „Frankowiczów” uwikłanych w pozew zbiorowy przeciwko Bankowi Millennium S.A. Dziś jednak pojawia się promyk nadziei – po latach oczekiwania część z nich odnajduje drogę ucieczki z tego sądowego maratonu. W felietonowej analizie przyglądamy się przebiegowi tej głośnej sprawy (sygn. akt I C 1281/15) rozpoczętej w 2014 roku, diagnozujemy dlaczego pozwy zbiorowe w Polsce zawodzą, a także przedstawiamy modelowy przykład klientów, którzy wyrwali się z nieskutecznego postępowania grupowego i wygrali indywidualnie z bankiem. Na koniec zastanowimy się, co dalej z pozwami zbiorowymi w Polsce i jakie reformy mogłyby tchnąć w nie nowe życie.
Dziesięć lat zbiorowej batalii – od euforii do frustracji
W czerwcu 2014 roku do Sądu Okręgowego w Warszawie wpłynął pozew grupowy około pięciu tysięcy posiadaczy kredytów „frankowych” przeciwko Bankowi Millennium. Reprezentantem grupy został Miejski Rzecznik Konsumentów z Olsztyna, który domagał się ustalenia odpowiedzialności banku za stosowanie w umowach niedozwolonych klauzul indeksacyjnych (tzw. abuzywnych) prowadzących do bezpodstawnego wzbogacenia banku kosztem kredytobiorców.
Było to pionierskie przedsięwzięcie – pierwszy tak duży pozew zbiorowy dotyczący kredytów frankowych w Polsce. Początkowo towarzyszył mu entuzjazm i nadzieja: wydawało się, że wspólny front tysięcy klientów zmiękczy bank, a postępowanie grupowe dzięki efektowi skali pozwoli taniej i szybciej osiągnąć sprawiedliwość.
Rzeczywistość okazała się jednak brutalna. Minęło niemal 10 lat, a sprawiedliwość nie nadeszła – przeciwnie, kredytobiorcy doczekali się dopiero wyroku pierwszej instancji i to niekorzystnego. Sąd Okręgowy w Warszawie dopiero 24 maja 2022 r. wydał wyrok (w składzie SSO Andrzej Kuryłek, SSO Tadeusz Bulanda, SSO Agnieszka Sidor-Leszczyńska) oddalający powództwo grupowe Frankowiczów w całości. Sygnatura tej sprawy – I C 1281/15 – stała się dla uczestników synonimem rozczarowania i sądowej przewlekłości. Co gorsza, wyroku wciąż nie uprawomocniono – od ponad dwóch lat czeka on na rozstrzygnięcie w II instancji, po tym jak kredytobiorcy złożyli apelację.
Dlaczego tak się stało?
Po pierwsze, przez pierwsze lata skupiono się na żmudnych formalnościach związanych z dopuszczeniem postępowania grupowego i ustaleniem składu grupy – ten wstępny etap zakończył się dopiero w styczniu 2018 r.. Po drugie, sprawa trafiła na sędziego znanego z niechęci do unieważniania takich umów – Andrzej Kuryłek należał do nielicznych stołecznych sędziów nadal orzekających na niekorzyść frankowiczów, co znalazło odzwierciedlenie w wyroku oddalającym ich żądania. Gdy „składali swój pozew grupowy, linia orzecznicza i stan świadomości sądów na temat abuzywnych klauzul były zupełnie inne niż teraz” – pisali rozżaleni uczestnicy postępowania w liście do mediów.
Rzeczywiście, w 2014 r. mało który sędzia chciał słyszeć o unieważnianiu całej umowy kredytowej, więc Frankowicze wybrali pozew zbiorowy jako bezpieczniejszą i tańszą opcję. Niestety, czas pokazał, że ta strategia obróciła się przeciwko nim.
Instytucja pozwu zbiorowego zupełnie nie zdała egzaminu w sprawach frankowych – podsumowują gorzko komentatorzy. Proces grupowy Millennium vs. Frankowicze stał się sądową telenowelą, która trwa do dziś i wciąż nie widać pewnego finału. Uczestnicy pozwu czują się rozgoryczeni i oszukani. Patrzą, jak w tym samym czasie inni kredytobiorcy pojedynczo wygrywają z bankami na salach sądowych, podczas gdy oni utknęli w procedurze grupowej niczym w prawnej pułapce.
Wielu z nich porównuje swój los do wieloletniego więzienia – są uwiązani toksycznym kredytem i niepewnością co do wyniku sprawy, nie mogąc normalnie dysponować obciążonymi hipoteką mieszkaniami ani planować przyszłości. Jak celnie zauważa portal Franknews.pl: „minęło 10 lat i… instytucja pozwu zbiorowego w sprawach o franki zupełnie nie zdała egzaminu”. To smutne podsumowanie dekady walki, która miała wyglądać inaczej.
Strukturalne porażki pozwów zbiorowych w Polsce
Dlaczego pozew zbiorowy okazał się tak nieskuteczny? Przyczyn należy szukać zarówno w przepisach prawa, jak i uwarunkowaniach strukturalnych tej formy dochodzenia roszczeń. Poniżej kluczowe problemy, które uwidoczniła sprawa frankowiczów przeciw Millennium:
- Ograniczony zakres żądania – Ustawa o dochodzeniu roszczeń w postępowaniu grupowym nie pozwalała skutecznie domagać się unieważnienia umów ani zwrotu pieniędzy. Grupa mogła żądać jedynie ustalenia przez sąd, że bank ponosi odpowiedzialność za abuzywność umów (tzw. „odfrankowienia”). W praktyce chodziło o potwierdzenie, że klauzule indeksacyjne są niedozwolone i gdyby je wyeliminować, bank pobierałby od klientów mniejsze kwoty. Taki wyrok (o ile zostałby wydany) nie oznaczałby jednak unieważnienia umowy kredytu ani zwrotu nadpłaconych rat. Innymi słowy, nawet wygrywając pozew zbiorowy, frankowicze nie otrzymaliby automatycznie ani złotówki – musieliby dopiero wytoczyć kolejne, indywidualne powództwa o zapłatę. To fundamentalna wada: pozew zbiorowy nie kończy definitywnie sporu z bankiem, a jedynie odkłada prawdziwe rozliczenie na później.
- Brak możliwości dochodzenia roszczeń pieniężnych – Polski model postępowań grupowych wymaga ujednolicenia wysokości roszczeń wszystkich członków grupy. W sprawie frankowej okazało się to niemożliwe, bo każdy kredytobiorca miał inny saldo kredytu, inną liczbę rat, różny kurs franka w momencie wypłaty i spłaty rat, itd. Nie dało się więc w jednym pozwie zażądać konkretnej kwoty od banku wspólnej dla wszystkich – stąd ograniczenie się do żądania samego „ustalenia odpowiedzialności”. Ta konstrukcja sprawiła, że pozew zbiorowy był od początku „bez zębów” – nawet wygrywając, grupa nie uzyskałaby bezpośrednio żadnych świadczeń od banku. W efekcie pozew zbiorowy stał się tylko kosztowną ekspertyzą prawną, która miała potem pomóc w indywidualnych sprawach, zamiast realnym mechanizmem dochodzenia praw.
- Przewlekłość postępowania – Pozwy zbiorowe w Polsce słyną z długiego trwania. Procedura wyłaniania grupy, badania dopuszczalności pozwu, rozpatrywania ewentualnych zażaleń i apelacji na tym etapie – to wszystko pochłania lata. W omawianym przypadku dopiero po 4 latach od złożenia pozwu udało się sfinalizować etap formowania grupy. Cały proces pierwszoinstancyjny trwał łącznie 8 lat, co jest wynikiem zatrważającym. Taki czas trwania to porażka wymiaru sprawiedliwości: w międzyczasie sytuacja prawna frankowiczów diametralnie się zmieniła (orzecznictwo TSUE i Sądu Najwyższego poszło do przodu), a oni sami przez dekadę żyli w stresie i niepewności. Pozew zbiorowy miał dać efekt skali i odciążyć sądy, tymczasem przysporzył sądowi pracy na długie lata i zablokował tysiące osób w jednym postępowaniu. To nie jest efektywne ani sprawiedliwe.
- Scentralizowanie decyzji i brak indywidualnej kontroli – W pozwie grupowym los tysięcy kredytobiorców spoczywał w rękach jednego reprezentanta (tu: Miejskiego Rzecznika Konsumentów) i pełnomocników prowadzących sprawę. Uczestnicy musieli zdać się na ich strategię i komunikację. Niestety, z czasem wielu frankowiczów zaczęło mieć żal do reprezentującej ich kancelarii prawnej – zarzucali jej brak informacji i słaby kontakt z grupą. Czuli się pozbawieni wpływu na własną sprawę. Gdy w toku postępowania zmieniły się realia (pojawiła się możliwość żądania unieważnienia umowy w oparciu o nowe orzecznictwo), indywidualny powód mógłby zmodyfikować swoje żądania, ale w pozwie zbiorowym było to o wiele trudniejsze. Struktura grupowa okazała się zbyt sztywna, by dostosować się do dynamicznych zmian w prawie konsumenckim.
Krótko mówiąc, pozew zbiorowy zapewnił pozorną przewagę liczebną, ale pozbawił skutecznych narzędzi walki. Zamiast szybko rozwiązać problem, stworzył kolejną przeszkodę. Jak obrazowo podsumowuje to jedna z publikacji: „Frankowicze… wciąż czekają na sprawiedliwość. Jak dotąd doczekali się jedynie wyroku sądu I instancji, który jest dla nich niekorzystny”. A nawet gdyby był korzystny – nie dałby im jeszcze ani złotówki z powrotem. Taka konstrukcja postępowania grupowego wydaje się więc kulawa z samego założenia.
Ucieczka z matni – indywidualne pozwy kontra pozew zbiorowy
W obliczu powyższych problemów wielu uczestników pozwu zbiorowego Millennium zaczęło zadawać sobie pytanie: czy możemy się z tego klinczu jakoś uwolnić?. Jeszcze kilka lat temu odpowiedź nie była oczywista – powstawały wątpliwości, czy osoba, która należy do pozwu zbiorowego, może równolegle pozwać bank na własną rękę o to samo roszczenie.
Wydawało się, że to niedopuszczalne z powodu tzw. powagi rzeczy osądzonej lub zawisłości sporu (nie można dwa razy procesować się o to samo). Przełom przyszedł jednak 15 września 2020 r., kiedy Sąd Najwyższy rozwiał te wątpliwości. W uchwale III CZP 87/19 SN stwierdził jasno: żądanie uznania określonych klauzul za niedozwolone (czyli de facto odfrankowienie) nie jest tożsame ani nie zawiera się w żądaniu ustalenia nieważności całej umowy kredytu. Innymi słowy, roszczenia dochodzone w pozwie zbiorowym a w indywidualnym są różne. To oznaczało zielone światło: „nawet będąc uczestnikiem pozwu zbiorowego w sprawie frankowej, można wytoczyć kolejny, tym razem indywidualny pozew o unieważnienie umowy i zapłatę”.
To orzeczenie Sądu Najwyższego okazało się zbawienne dla uwięzionych w wieloletnich sporach grupowych frankowiczów. Otworzyło im furtkę, z której zaczęli skwapliwie korzystać. W całym kraju kolejni kredytobiorcy – dotąd cierpliwie czekający w ogonku pozwu zbiorowego – zdecydowali się wystąpić z szeregu i złożyć własne pozwy przeciw bankowi. C
o ważne, sądy powszechne również podzieliły linię zaprezentowaną przez SN. Zaczęły wydawać postanowienia, w których dopuszczały prowadzenie spraw indywidualnych równolegle z toczącym się pozwem grupowym, uznając że przedmiot tych dwóch postępowań nie jest identyczny. Dzięki temu banki nie mogły skutecznie zablokować nowych pozwów, powołując się na trwające postępowanie zbiorowe.
Efekty przyszły szybko i są uderzające.
Podczas gdy pozew zbiorowy Millennium utknął na etapie apelacji, pierwsi „zbuntowani” frankowicze zaczęli wygrywać indywidualne sprawy i to z prawomocnym skutkiem. Sam Bank Millennium przyznał w swoim raporcie kwartalnym, że zapadło już 10 prawomocnych wyroków uznających za nieważne umowy kredytowe objęte pozwem zbiorowym.
Proszę zwrócić uwagę na paradoks: dziesięciu frankowiczów odzyskało wolność i pieniądze, zanim grupa doczekała się choćby wyroku II instancji! To dobitnie pokazuje, która droga okazała się skuteczniejsza.
Co więcej, sądy często orzekały w tych indywidualnych sprawach w ekspresowym tempie – zdarzały się wyroki w pół roku od złożenia pozwu. W kilku przypadkach banki zrezygnowały nawet z apelacji, godząc się z porażką, aby nie płacić rosnących odsetek za opóźnienie. Dzięki takiej zmianie strategii banków klienci uzyskują prawomocne rozstrzygnięcia nawet w 6 lub 3 miesiące od startu sprawy.
Dla tysięcy frankowiczów tkwiących w pozwach zbiorowych pojawiła się więc długo wyczekiwana nadzieja. Ponad 3 tysiące uczestników najstarszego pozwu grupowego (tego przeciw Millennium) ma szansę wyjść cało z opałów – wystarczy, że pójdą w ślady pionierów i zdecydują się na indywidualne procesy.
Warto podkreślić: niektórzy członkowie pozwu grupowego już fizycznie wyszli z grupy (formalnie rezygnując z udziału), inni zaś nawet bez formalnej rezygnacji złożyli pozwy indywidualne – co, jak wiemy, jest dopuszczalne. To drugie rozwiązanie bywa o tyle korzystne, że pozwala utrzymać dwojaką ścieżkę: jeśli (cudem) pozew zbiorowy jednak coś da, to dobrze, ale równolegle własna sprawa szybciej zapewnia realną ochronę.
Modelowy przykład: wygrana sprawa „uciekinierów” z pozwu zbiorowego
Historie indywidualnych triumfów frankowiczów, którzy wyrwali się z pozwu zbiorowego, można by mnożyć. Skupmy się na jednym, modelowym przypadku, który pokazuje cały mechanizm ucieczki z nieskutecznego postępowania grupowego. Dotyczy on małżeństwa uczestniczącego pierwotnie w pozwie zbiorowym przeciw Millennium, które nie mogąc dłużej czekać, zaryzykowało własny proces.
Pozew indywidualny trafił do Sądu Okręgowego w Ostrołęce (sygn. akt I C 950/23) na początku 2023 roku. Sprawa potoczyła się nieporównanie szybciej niż warszawski proces grupowy – i co najważniejsze, zakończyła pełnym sukcesem klientów. Wyrokiem z dnia 20 grudnia 2024 r. Sąd Okręgowy w Ostrołęce stwierdził nieważność umowy kredytu hipotecznego z 2008 roku zawartej z Bankiem Millennium S.A. oraz zasądził na rzecz powodów zwrot wszystkich świadczeń, jakie bank niesłusznie otrzymał w związku z tą wadliwą umową.
Wyrok zapadł na posiedzeniu niejawnym, a więc bez przewlekłego procesu – najwyraźniej materiał dowodowy i argumentacja prawna były na tyle jasne, że nie wymagały nawet ustnej rozprawy. Co najistotniejsze, orzeczenie jest prawomocne, gdyż bank nie złożył apelacji w ustawowym terminie. Innymi słowy, kredytobiorcy ostatecznie i nieodwołalnie uwolnili się od swojego kredytu frankowego – umowy już nie ma, a bank musi oddać im pieniądze (w tym przypadku ponad 1,76 mln złotychplus odsetki za opóźnienie).
To spektakularne zwycięstwo ma wymiar symboliczny. Małżeństwo, które jeszcze rok temu było jednym z anonimowych numerków w pozwie zbiorowym, dziś ma w ręku prawomocny wyrok i może odetchnąć z ulgą. Ich historia to przykład ucieczki z frankowego Alcatraz – pokazuje, że nawet po latach można wyrwać się z impasu i odzyskać kontrolę nad swoim życiem finansowym. Warto zauważyć, że wyrok w Ostrołęce zapadł w momencie, gdy pozew zbiorowy Millennium wciąż czekał na rozpoznanie apelacji.
Trudno o lepszy dowód na skuteczność drogi indywidualnej. Ta sprawa stała się głośna w środowisku frankowiczów, krążąc po forach internetowych jako dowód, że „da się!”. Co więcej, zapewne zachęci kolejne osoby do pójścia tą ścieżką – skoro inni wygrali, dlaczego ja mam tkwić w marazmie?
Quo vadis, pozwy zbiorowe? – komentarz i postulaty na przyszłość
Historia frankowiczów kontra Millennium to gorzka lekcja dla polskiego wymiaru sprawiedliwości. Miała być pokazem siły konsumentów i triumfu sprawiedliwości, a okazała się przykładem patologii systemu. Pozew zbiorowy, zamiast pomóc tysiącom poszkodowanych, zamroził ich roszczenia na długie lata. Z kolei rozwiązania wypracowane oddolnie – jak masowe pozwy indywidualne – przyniosły realną ulgę szybciej, niż ktokolwiek przypuszczał.
Co dalej z pozwami zbiorowymi w Polsce? Czy po takim fiasku ktokolwiek jeszcze odważy się iść tą drogą?
Paradoksalnie, nie powinno się całkowicie przekreślać idei pozwów zbiorowych. W założeniu mają one głęboki sens: pozwalają dochodzić racji „maluczkim” w starciu z potężnymi korporacjami, jednocząc ich siły i dzieląc koszty. Dzięki nim sądy nie muszą rozpatrywać tysiąca bliźniaczych spraw osobno – co oszczędza czas i pieniądze. Problem tkwi jednak w polskiej implementacji tej idei. Żeby pozwy grupowe miały przyszłość, konieczne są gruntowne reformy. Oto kilka postulatów, które można wysnuć z omawianego przypadku:
- Szerszy zakres roszczeń w pozwie grupowym – Należy umożliwić dochodzenie roszczeń o unieważnienie umowy i zapłatę w ramach postępowania zbiorowego. Być może wymaga to zmiany filozofii – np. podziału grupy na podgrupy według przybliżonej wysokości roszczeń albo opracowania mechanizmu wyliczania indywidualnych należności po wspólnym rozstrzygnięciu zasad. Obecny wymóg jednolitej kwoty dla wszystkich powodów czyni pozwy zbiorowe bezużytecznymi w sprawach konsumenckich, gdzie szkody każdego są podobne co do natury, ale różne co do sumy. Prawo powinno dopuścić pewną różnorodność roszczeń w jednej sprawie, inaczej sens konsolidacji ginie.
- Przyspieszenie procedury i ograniczenie obstrukcji – Konieczne jest wprowadzenie mechanizmów zapobiegających przewlekłości. Sąd powinien szybciej rozstrzygać kwestie dopuszczalności postępowania grupowego (np. w ciągu kilku miesięcy, nie lat), a możliwość apelacji od postanowienia o składzie grupy powinna być ograniczona (aby strona pozwana nie mogła latami blokować procesu poprzez środki odwoławcze). Można też rozważyć specjalizację sędziów lub wydziałów do prowadzenia dużych spraw grupowych, by nabierali w nich biegłości i nie powtarzały się kilkumiesięczne przerwy „na zastanowienie”. Terminy instrukcyjne na poszczególne etapy postępowania grupowego mogłyby zdyscyplinować zarówno sądy, jak i strony.
- Elastyczność w modyfikowaniu roszczeń – Dziesięcioletni proces to cała epoka w orzecznictwie. Prawo powinno pozwalać, by w trakcie postępowania grupowego aktualizować żądania stosownie do nowych okoliczności prawnych czy faktycznych (oczywiście w rozsądnych granicach, bez zmiany istoty sprawy). W sprawie frankowej pozew złożono w innej rzeczywistości prawnej niż ta, w której przyszło orzekać – uczestnicy de facto „zostali” z żądaniem odfrankowienia, gdy tymczasem standardem stało się unieważnienie umowy. Gdyby istniała możliwość korekty lub rozszerzenia powództwa grupowego (za zgodą większości grupy czy reprezentanta), być może wyrok I instancji wyglądałby inaczej. Prawo nie może skazywać powodów na anachroniczne żądania, gdy zmienia się kontekst.
- Wzmocnienie pozycji uczestników grupy – Aby uniknąć poczucia odcięcia od własnej sprawy, warto zagwarantować lepszą komunikację i kontrolę uczestników nad przebiegiem postępowania. Może poprzez obowiązek regularnych raportów od reprezentanta grupy, możliwość łatwiejszego odwołania go lub zmiany kancelarii prowadzącej sprawę, gdy większość grupy straci zaufanie. Pozew zbiorowy nie powinien oznaczać, że poszczególni ludzie stają się statystami pozbawionymi głosu. Transparentność i rozliczalność reprezentanta grupy musi być większa – w końcu reprezentuje on setki czy tysiące osób.
- Rozważenie modelu opt-out – Obecnie w Polsce mamy model opt-in (trzeba się zgłosić do grupy). Model opt-out, znany z USA, automatycznie obejmuje wszystkich poszkodowanych daną sprawą, chyba że ktoś się wypisze. Taki model drastycznie zwiększa siłę grupy i sens ekonomiczny prowadzenia sprawy (bo wyrok obejmuje wszystkich, więc nie ma potem lawiny kolejnych pozwów). Oczywiście to poważna zmiana wymagająca wielu zabezpieczeń (np. zatwierdzania ugody przez sąd, by chronić nieobecnych uczestników). Jednak być może nadszedł czas na dyskusję, czy w niektórych kategoriach spraw (np. konsumenckich o klauzule abuzywne) nie warto iść w tę stronę. Duża grupa to duża presja – pod warunkiem, że faktycznie reprezentuje wszystkich pokrzywdzonych, a nie tylko garstkę najbardziej zdeterminowanych.
Powyższe propozycje to oczywiście tylko zarys kierunków zmian. Jasne jest jedno: bez reform pozwy zbiorowe pozostaną fikcją, a poszkodowani będą dalej ratować się pozwami indywidualnymi. Co prawda Ministerstwo Sprawiedliwości zapowiedziało ostatnio działania na rzecz usprawnienia postępowań frankowych (m.in. zwiększenie liczby asystentów sędziego, cyfryzacja procesów), ale dotyczą one głównie przyspieszenia już toczących się spraw jednostkowych. Temat pozwów grupowych nie przebił się dotąd na czołówki reform, być może dlatego, że niewiele z nich kończy się sukcesem.
Jednak sprawa Millennium powinna być dla decydentów czerwonym alarmem. Jeśli ustawodawca nic nie zrobi, instytucja postępowań grupowych skona śmiercią naturalną z braku zainteresowania – nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie chciał powtórzyć losu frankowiczów czekających dekadę na wyrok.
Na koniec, warto spojrzeć na omawianą historię z szerszej perspektywy. Oto w demokratycznym państwie prawa grupa obywateli próbowała skorzystać z narzędzia chroniącego zbiorowe interesy konsumentów – i poniosła porażkę nie dlatego, że brakło im racji, ale dlatego, że procedura zawiodła.
Ratunkiem okazał się powrót do indywidualizmu: jednostka przeciw korporacji, Dawid kontra Goliat. I Dawid – uzbrojony w korzystne orzeczenia TSUE, Sądu Najwyższego oraz determinację – ostatecznie wygrywa. To budujące, ale i przewrotne. Chcielibyśmy przecież, by system zachęcał do wspólnego dochodzenia praw, a nie zmuszał każdego z osobna do wychodzenia przed szereg.
Felietonista ma prawo do osobistej refleksji: mnie ta historia uczy, że czasem rozproszone iskierki dają więcej światła niż wielkie ognisko, które nie potrafi zapłonąć. Frankowicze z pozwu zbiorowego Millennium wreszcie dostali szansę na odzyskanie wolności – ale musieli po nią sięgnąć sami, opuszczając wspólny szyk.
Oby ta wolność nie okazała się pyrrusowym zwycięstwem, a polskie prawo wyciągnęło wnioski z ich dekady zmagań. Bo pozwy zbiorowe mogą być pożyteczne – muszą jednak działać, zamiast więzić tych, którym miały pomóc. Jak na ironię, to właśnie indywidualne wyroki w sprawach frankowych mogą stać się katalizatorem zmian, które sprawią, że następnym razem „wszyscy za jednego” nie będzie oznaczało „wszyscy czekają w nieskończoność”.
Dziękujemy za przeczytanie tekstu!
Jeśli uważasz go za wartościowy i chcesz otrzymywać więcej takich tekstów, polub nasz profil na Facebook oraz X.com, a także udostępnij go znajomym i rodzinie.