Mija już kilkanaście lat od największego boomu na kredyty frankowe – mimo to jednak nadal setki tysięcy osób borykają się z konsekwencjami ówczesnych niekorzystnych decyzji finansowych. Proceder frankowy pogrążył tysiące domowych budżetów, był źródłem wyrzeczeń dla zwykłych polskich rodzin i do dziś skutkuje pobieraniem przez banki nienależnych świadczeń. Obecnie jednak kredytobiorca ma w rękach szereg narzędzi, by położyć kres bankowemu bezprawiu i odzyskać wszystko to, co niesłusznie nadpłacił przez lata. Na jakiej podstawie sądy unieważniają umowy frankowe? Dlaczego kredyty waloryzowane kursem franka były nieuczciwe? Ile tracili kredytobiorcy w wyniku niekorzystnych zapisów zawartych we wzorcach umownych?
- Orzecznictwo polskich sądów, jak i TSUE jest jednolite: umowy frankowe w przytłaczającej większości przypadków zawierały niedozwolone klauzule, które są dziś podstawą do unieważnienia kredytu.
- Frankowicze wygrywają sprawy sądowe – w 92 proc. przypadków udaje im się doprowadzić do uznania umowy za nieważną, w ok. 5 proc. przypadków dochodzi do odfrankowienia kredytu.
- Zdaniem TSUE sądy krajowe nie mogą bez zgody konsumenta usuwać części abuzywnych warunków umownych i zastępować ich innymi zapisami. Należy spodziewać się, że przyszła linia orzecznicza będzie więc szła jednoznacznie w kierunku nieważności umów.
- Przyczyną unieważniania kredytów frankowych są stosowane przez banki niedozwolone mechanizmy przeliczeniowe, obecne na każdym etapie realizacji umowy. Klient pozyskiwał pojęcie o ich sposobie działania dopiero w momencie uruchomienia kredytu.
Kredyt frankowy: zobowiązanie, w którym to bank ustala wysokość Twojego długu
Co było nie tak z kredytami frankowymi, że po kilkunastu latach od ich zawarcia sądy na masową skalę unieważniają te umowy, nakazując stronom rozliczenie się z pobranych świadczeń? Dlaczego sądy w wielu przypadkach decydują, że kredytobiorcy należy się sankcja darmowego kredytu, czyli uprawniają go do zwrotu na rzecz banku jedynie samej kwoty pożyczonego kapitału?
Chodzi o szczegóły samych umów kredytowych, a także załączników do nich. Banki próbują się bronić, twierdzą, że kredytobiorcy zaczęli występować z roszczeniami dopiero wtedy, gdy kurs franka zaczął rosnąć. Sugerują tym, że konsumentom nie pasuje aktualna cena helweckiej waluty, a nie sam produkt finansowy, jakim jest kredyt hipoteczny waloryzowany kursem franka.
Argumenty banków są chybione i mają charakter pozaprawny, który zupełnie nie przekonuje sędziów, bazujących na stanie faktycznym. A stan faktyczny jest taki, że większość wzorców umownych w kredytach frankowych była wadliwa od początku, ponieważ zawierała niedozwolone klauzule przeliczeniowe, otwierające bankom furtkę do manipulowania kursem franka, a przez to również saldem kredytu, wysokością raty kapitałowo-odsetkowej, a nawet sumą wypłaconego kapitału!
W każdym przypadku bank stosował przelicznik, który był korzystny dla niego samego i nieopłacalny dla konsumenta. Nie pytał przy tym klienta o to, czy wyraża on zgodę na takie działanie – procedura informacyjna banku była wówczas mało transparentna, klienci nie byli zapoznawani w jasny i zrozumiały sposób ze specyfiką tego produktu finansowego, nie wiedzieli też, w jaki sposób tworzone są tabele kursowe banków, zatem nie mogli przewidzieć, jak będzie zmieniać się wartość ich zadłużenia w czasie.
Kredyty frankowe: najmniej transparentne produkty hipoteczne na rynku?
Problemy zaczynały się już na początku. Konsument, potrzebując kredytu na zakup mieszkania za 300 tys. zł, zgłaszał się do banku po kredyt. Tam nierzadko dowiadywał się, że ma zbyt niską zdolność kredytową, by podpisać umowę w złotówkach. Jedyną alternatywą był zwykle kredyt frankowy, który charakteryzował się znacznie bardziej liberalnymi warunkami przyznawania.
Dochodziło nierzadko do sytuacji, w których kredytobiorcy mogli wziąć kredyt na 110 proc. wartości kredytowanej nieruchomości, i to bez wkładu własnego, co pozwalało im np. na zakup mieszkania w stanie developerskim, a następnie wykończenie go do pożądanego standardu. W 2008 roku, gdy zainteresowanie kredytami frankowymi było największe, frank kosztował 2 zł.
Logika podpowiadałaby więc, że klient, który dostanie od banku 300 tys. zł, będzie miał dług na 150 tys. CHF (plus oczywiście odsetki). Nic bardziej mylnego. Tu bowiem wkraczają własne przeliczniki banku, który manipuluje przy kursie kupna i sprzedaży, tak aby zrekompensować sobie niższy zarobek na oprocentowaniu. W efekcie klient mógł się zdziwić już na etapie uruchomienia kredytu, gdy dostawał od banku mniej niż potrzebował na realizację swojego celu, ponieważ bank zastosował własny przelicznik walutowy.
To tylko jedna ze sztuczek stosowanych przez banki przy kredytach frankowych.
Wraz z wypłatą kredytu zobowiązanie klienta było przeliczane na CHF, również po niekorzystnym kursie, wskutek czego saldo kredytu natychmiast rosło o kilka procent. A tych kilka procent to i tak optymistyczny wariant, ponieważ banki w różny sposób kształtowały wysokość swoich spreadów walutowych. Były i takie, które spread ustalały na poziomie kilkunastu procent!
Te same niekorzystne przeliczniki działały, gdy klient spłacał swój kredyt, niezależnie od tego, czy robił to pokornie w comiesięcznych ratach, czy chciał nadpłacać zobowiązanie lub spłacić je jednorazowo, gdy zauważył już, że z umową coś jest nie tak. Tu należy nadmienić, że do 2011 roku kredytobiorcy nie mieli możliwości spłacania swoich kredytów frankowych w CHF (jeśli bank nie zawarł takiej opcji w umowie). A to oznaczało, że przed abuzywnymi klauzulami przeliczeniowymi nie było żadnej ucieczki.
Skutek? Kredytobiorcy, którzy spłacają swoje raty regularnie od 2008 roku, wciąż mają horrendalnie wysoki dług wobec banku, nierzadko nie udało im się nawet spłacić wartości kapitału, który został wywindowany wraz ze wzrostem kursu walutowego. I nie byłoby w tym może nic dziwnego, gdyby bank rzeczywiście kupował franki, by obsłużyć umowę klienta. Ale nic takiego nie miało miejsca. Frank w tych umowach był sztucznie wprowadzony jedynie na potrzeby mechanizmu waloryzacji. W lwiej części umów kapitał był wypłacany w złotówkach, podobnie jak realizowana była spłata zobowiązania.
Jak NIE dzielić ryzyka pomiędzy bank a konsumenta
Banki bardzo często lubią zasłaniać się ryzykiem ponoszonym rzekomo w tych transakcjach, które miało być związane z wahaniami na rynkach walutowych. Pytanie tylko, jakie było to ryzyko, skoro bank nie kupował franków. Mało tego, w wielu przypadkach zastrzegał we wzorcach umownych minimalny kurs waluty na wypadek, gdyby frank notował dalsze spadki. Krótko mówiąc, nie było szans, aby bank stracił na podpisanej umowie. To zupełnie odwrotnie niż strona słabsza umowy, czyli konsument, który był wystawiony na potencjalnie nieograniczone ryzyko wzrostu kursu franka, powiększane jeszcze przez tabele kursowe banku!
Właśnie dlatego sądy decydują dziś o unieważnianiu takich umów, co prowadzi do:
- konieczności rozliczenia się stron z wzajemnie spełnionych świadczeń
- eliminacji umowy z obrotu prawnego – traktowana jest ona tak, jakby nigdy nie została zawarta
- odzyskania zdolności kredytowej przez konsumenta
- wykreślenia hipoteki z księgi wieczystej nieruchomości.
Konsekwencją jest sankcja darmowego kredytu, czyli sytuacja, w której bank nic nie zarabia na nieważnej umowie. Wprawdzie banki próbują rościć od klientów o wynagrodzenie za bezumowne korzystanie z kapitału, ale sądy nie znajdują podstaw prawnych do zasądzania na ich rzecz tego rodzaju korzyści, więc powództwa te są oddalane. Niedługo ma zresztą zapaść wyrok TSUE w sprawie C-520/21, który ustali, w jaki sposób strony nieważnej umowy powinny rozliczyć się z wzajemnie pobranych środków. Trudno przypuszczać, by w świetle dyrektywy 93/13/EWG, chroniącej konsumentów przed niedozwolonymi praktykami banków, mogło dojść do wydania orzeczenia innego niż prokonsumenckie.
Już dziś warto zakwestionować abuzywną umowę, wnieść pozew wraz z wnioskiem o zabezpieczenie roszczeń i uwolnić się od dalszej spłaty rat, nierzadko już w kilka miesięcy od zainicjowania sporu sądowego. Kredytobiorca nie ma już powodów, by zwlekać z decyzją, tym bardziej że dobre kancelarie frankowe oferują darmową analizę umowy, która pozwala ocenić szanse konsumenta w walce z bankiem, jak i potencjalną kwotę roszczeń.