W czerwcu 2025 r., podczas Europejskiego Kongresu Finansowego w Sopocie, zawrzało wokół planowanej ustawy o kredycie konsumenckim. To polska implementacja unijnej dyrektywy CCD2, która ma zostać wdrożona do listopada 2025 r. . Rządowy projekt ustawy ma trafić do konsultacji pod koniec czerwca . Już teraz branża finansowa sygnalizuje niepokój – pożyczkodawcy obawiają się zaostrzenia reguł oceny zdolności kredytowej, podczas gdy UOKiK uspokaja, że nowe prawo przede wszystkim chronić będzie konsumentów . Czy te zmiany oznaczają rewolucję na rynku kredytów konsumpcyjnych? Przyjrzyjmy się założeniom ustawy i spróbujmy ocenić, kto ma rację w tym sporze.
Dlaczego potrzebna jest nowa ustawa o kredycie konsumenckim?
Projektowana ustawa wynika z konieczności wdrożenia dyrektywy UE 2023/2225 (tzw. CCD2) – następcy regulacji z 2008 r. dotyczącej kredytów konsumenckich . Unijny ustawodawca uznał, że dotychczasowe przepisy nie nadążają za zmianami na rynku finansowym, takimi jak cyfryzacja usług, pojawienie się nowych produktów (np. „kup teraz, zapłać później” – BNPL) czy rosnąca rola pożyczek online.
Celem CCD2 jest pełna harmonizacja ochrony konsumentów w całej UE – wszyscy mają być jednakowo chronieni, niezależnie od kraju . Dla Polski oznacza to zastąpienie obecnej ustawy z 2011 r. nowym aktem, dostosowanym do unijnych standardów i lokalnych realiów. Formalnie termin implementacji mija w listopadzie 2025, a nowe przepisy najpóźniej rok później wejdą w życie . Stawka jest wysoka: od tego, jak wdrożymy te regulacje, zależy przyszły kształt rynku kredytów konsumenckich – zarówno pod kątem bezpieczeństwa klientów, jak i dostępności finansowania.
Kluczowe zmiany – co niesie dyrektywa CCD2?
Nowa dyrektywa i ustawa wprowadzają szereg konkretnych zmian wpływających na wszystkich uczestników rynku. Oto najważniejsze z nich:
• Szerszy zakres i nowi gracze pod nadzorem: Ustawa ma objąć wszystkie kredyty konsumenckie do 100 tys. euro (dotąd limit w Polsce wynosił 255 500 zł) . Pod reżim przepisów wejdą m.in. pożyczki niskokwotowe, wcześniej wyłączone spod regulacji, a także nowe formy finansowania: płatności odroczone (BNPL), pożyczki społecznościowe (social lending) oraz kredyty w rachunku bieżącym (debet) . W praktyce każda firma oferująca konsumentom finansowanie – bank, firma pożyczkowa, fintech czy nawet sklep udzielający rat „zero procent” – będzie podlegać takim samym wymogom informacyjnym i ostrożnościowym jak tradycyjni kredytodawcy.
• Koniec sprzedaży wiązanej: Dyrektywa wprowadza zakaz wymuszania zakupu dodatkowych produktów razem z kredytem . Bank czy pośrednik nie będzie mógł uzależniać udzielenia pożyczki od nabycia np. ubezpieczenia, planu oszczędnościowego czy płatnego konta. Dozwolona ma być jedynie sprzedaż łączona, czyli oferowanie dodatków opcjonalnie – klient może, ale nie musi z nich skorzystać . Co więcej, nie będzie już „domyślnych zgód” na dodatkowe usługi: wszelkie opcje w formularzach mają wymagać świadomej i wyraźnej akceptacji klienta zamiast ukrywania kosztownych dodatków w regulaminie .
• Więcej informacji i ostrzeżenia dla klientów: Nowe prawo stawia na transparentność. Reklamy kredytów mają być jasne i rzetelne, bez mylących obietnic – obowiązkowo zawrą kluczowe parametry oferty oraz widoczne ostrzeżenie: „Uwaga! Zaciąganie pożyczek kosztuje” . Standardowy europejski formularz informacyjny (SECCI) ma być jeszcze czytelniejszy – najważniejsze dane o koszcie kredytu znajdą się na pierwszej stronie, a jeśli przekazano je klientowi później niż na 24h przed podpisaniem umowy, kredytodawca będzie musiał przypomnieć o prawie do odstąpienia od umowy po jej zawarciu . Wszystko po to, by konsument zrozumiał na co się decyduje i miał czas na refleksję.
• Obowiązkowa ocena zdolności kredytowej każdego klienta: Koniec z wyjątkiem dla małych kwot – każdy kredyt będzie wymagał zbadania, czy klient będzie w stanie go spłacić. Dziś firmy pożyczkowe korzystają z furtki: jeśli kwota pożyczki nie przekracza połowy minimalnego wynagrodzenia, mogą udzielić jej bez pełnej weryfikacji kredytobiorcy . Efekt? Błyskawiczne decyzje – scoring trwa nieraz 3–4 minuty – i jak twierdzą przedstawiciele branży, przy zaskakująco niskim odsetku niespłacalnych długów (tylko 3,5% pożyczek gotówkowych kończy się szkodą wg danych z rynku) . Nowe przepisy prawdopodobnie zlikwidują takie uproszczenia. Wszyscy kredytodawcy – bankowi i pozabankowi – będą musieli dokładnie prześwietlić sytuację finansową klienta przed udzieleniem pieniędzy . Co istotne, jeśli ocena zdolności odbywa się automatycznie (przez algorytmy), konsument uzyska prawo do odwołania się do oceny przez człowieka – w razie odmowy kredytu będzie mógł zażądać wyjaśnienia decyzji i ponownej weryfikacji przez pracownika, a firma musi go poinformować o takiej możliwości . To novum, które ma zapewnić sprawiedliwe traktowanie w dobie finansowej automatyzacji.
• Limity kosztów kredytu w całej UE: Unia wymaga, by każde państwo wprowadziło maksymalne pułapy oprocentowania lub kosztu całkowitego kredytu, zapobiegające lichwie . Polska ma już takie regulacje – tzw. ustawa antylichwiarska ograniczyła zarówno odsetki (do dwukrotności odsetek ustawowych), jak i wszelkie prowizje czy opłaty (do 25% + 45%/rok kwoty pożyczki) – ale teraz staną się one elementem szerszego unijnego ładu . Nowa ustawa prawdopodobnie skonsoliduje te przepisy, wzmacniając ich trwałość. Dzięki temu patologicznie drogie pożyczki z astronomicznym RRSO powinny zniknąć z legalnego rynku w całej Europie.
Obawy sektora finansowego: kredyt mniej dostępny?
Zmiany te budzą niepokój wielu instytucji finansowych. Banki i firmy pożyczkowe ostrzegają, że nadmierna regulacja może ograniczyć dostęp do kredytu, zwłaszcza dla klientów o słabszej zdolności lub potrzebujących szybko niewielkiej gotówki. Główna oś sporu to wspomniana ocena zdolności kredytowej. Branża argumentuje, że sztywne wymogi prześwietlania każdego klienta spowolnią proces i wykluczą część pożyczkobiorców, którzy dziś, dzięki automatycznym skoringom, mogą liczyć na ekspresową decyzję. Przedstawiciel jednej z firm pożyczkowych wprost stwierdził, że obecny system działa dobrze – małe kwoty bez formalności to szybkość i wygoda, a straty kredytowe pozostają minimalne (ok. 3,5%) . Jeśli nowa ustawa zniesie zasadę proporcjonalności (czyli prostsze procedury przy małych kwotach), firmy obawiają się wzrostu biurokracji. Udzielanie mikro-pożyczek może przestać się opłacać, bo koszt weryfikacji każdego klienta zje marżę lub wydłuży czas obsługi na tyle, że konsumenci stracą zainteresowanie szybkimi pożyczkami online.
Drugim zmartwieniem jest ryzyko wykluczenia kredytowego części społeczeństwa. Jeżeli kryteria zdolności kredytowej zostaną mocno wyśrubowane przez regulatora, łatwiej będzie o decyzję odmowną. Osoby z niższymi dochodami, niestabilnymi umowami o pracę czy już spłacające kilka rat mogą spotkać się z zamkniętymi drzwiami w legalnych instytucjach finansowych. Czy nie popchnie ich to w stronę szarej strefy? – pytają retorycznie krytycy.
Historia zna przypadki, gdy zbyt surowe regulacje rodziły niezamierzone konsekwencje, np. rozwój lombardów czy pożyczek „pod zastaw” poza jakąkolwiek kontrolą. Przedstawiciele banków wskazują ponadto na rosnące koszty zgodności z przepisami – compliance. Każde nowe obostrzenie (np. dodatkowe informacje w reklamach, raportowanie, szkolenia personelu z nowych zasad) to dla firm finansowych kolejne wydatki i potencjalnie wyższe ceny usług dla klientów. Dlatego sektor postuluje umiarkowanie i dialog – tak, aby chronić najsłabszych konsumentów, ale nie „wylać dziecka z kąpielą” i nie zdusić akcji kredytowej nadmiernym gorsetem zasad.
Warto zauważyć, że część regulacji CCD2 wyrównuje warunki gry dla różnych podmiotów, co akurat banki mogą przyjąć z zadowoleniem. Na przykład firmy oferujące BNPL czy „darmowe” pierwsze pożyczki promocyjne, dotąd działające w luźniejszym reżimie, teraz też będą musiały sprawdzać klientów i spełniać wymogi informacyjne. Znikną niektóre luki prawne, z których korzystali niebankowi konkurenci. Mimo to ton wypowiedzi branży jest pełen obaw – bo choć intencje ustawodawcy są słuszne, diabeł tkwi w szczegółach, które przesądzą o skali wpływu na rynek.
Interes publiczny kontra interes banków – gdzie jest równowaga?
Z perspektywy konsumentów i regulatorów argumentacja jest jasna: bezpieczeństwo finansowe obywateli musi stać na pierwszym miejscu. Interes publiczny wymaga ochrony przed nadmiernym zadłużeniem, lichwą i nieuczciwymi praktykami. UOKiK już zapowiedział, że nowa ustawa ma przede wszystkim chronić klientów – to oni w przeszłości boleśnie odczuli skutki zbyt luźnych regulacji. Przykłady? Afera „frankowa” sprzed kilkunastu lat pokazała, że masowe udzielanie skomplikowanych produktów (kredyty walutowe) bez dostatecznego zrozumienia ryzyka przez klientów może doprowadzić do społecznej i finansowej katastrofy. Tysiące polskich rodzin utknęło z drogimi kredytami we franku szwajcarskim, co finalnie odbiło się również na bankach (pozwy sądowe, ugody, utrata reputacji). Wnioski: lepiej zawczasu zaostrzyć standardy i wymagania, niż pozwolić na powtórkę takiej sytuacji w przyszłości – czy to przy kredytach konsumenckich, czy innych produktach.
Z kolei tzw. ustawa antylichwiarska (kolejne nowelizacje w 2016 i 2022 r.) dowiodła, że stanowcza ingerencja państwa może ucywilizować rynek pożyczek. Owszem, dla wielu firm oznaczała ona rewolucję modelu biznesowego – drastyczne ograniczenie kosztów pozaodsetkowych i nadzór KNF od 2024 r. zmusiły część parabanków do zamknięcia działalności lub konsolidacji. Jednak z punktu widzenia konsumentów efekty są pozytywne: zniknęły skrajnie drogie „chwilówki”, a te firmy, które pozostały, musiały dostosować się do bardziej rozsądnych marż. Konkurencja stała się zdrowsza, a klienci mniej narażeni na popadnięcie w pętlę długu. Regulacje antylichwiarskie były więc wygraną interesu publicznego – i podobnej filozofii przyświecają unijne zmiany w CCD2.
Regulatorzy argumentują, że odpowiedzialne pożyczanie leży długofalowo w interesie wszystkich, także banków. Bank czy firma, która pożycza osobie bez zdolności kredytowej, prędzej czy później sama poniesie straty – czy to finansowe (niespłacony kredyt), czy wizerunkowe. Z kolei klient nadmiernie zadłużony często trafia pod opiekę państwa (postępowania upadłościowe, pomoc społeczna), co obciąża budżet i społeczeństwo. Zapobieganie tym negatywnym zjawiskom poprzez prewencyjne mechanizmy (jak rzetelna ocena zdolności czy limit kosztów) jest tańsze i lepsze, niż sprzątanie skutków. Publiczny nadzór (KNF) nad instytucjami pożyczkowymi od 2024 r. również służy temu celowi – wyeliminować z rynku podmioty nieuczciwe lub nieodpowiedzialne. Podsumowując, z punktu widzenia dobra wspólnego nowe przepisy to szansa na bardziej transparentny, uczciwy i stabilny rynek kredytowy, gdzie klient nie jest pozostawiony sam sobie wobec silniejszego kontrahenta.
Oczywiście, ideałem byłoby znalezienie złotego środka – tak aby wilk był syty i owca cała. Czy da się pogodzić wysoką ochronę konsumenta z innowacyjnością i dostępnością usług finansowych? To kluczowe pytanie, które musi sobie zadać ustawodawca.
Jak pogodzić sprzeczne interesy?
Kto zatem ma rację w sporze o ustawę o kredycie konsumenckim 2025? Obie strony przedstawiają ważne racje. Sektor finansowy słusznie wskazuje na ryzyko nadmiernej regulacji – kredyt zbyt trudno dostępny może wykluczyć część osób z legalnego rynku finansowego lub skazać ich na korzystanie z wątpliwych alternatyw. Z drugiej strony państwo i obrońcy konsumentów działają w reakcji na realne problemy – chronią słabszych przed popadnięciem w tarapaty, a całe społeczeństwo przed kosztami tych tarapatów.
Najrozsądniejsze podejście to wdrożyć dyrektywę CCD2 w sposób wyważony. Istnieje przestrzeń, by w ramach unijnych ram zostawić trochę elastyczności tam, gdzie to możliwe. Na przykład proporcjonalność w badaniu zdolności kredytowej – być może warto nadal pozwolić na uproszczone procedury przy naprawdę mikroskopijnych pożyczkach, o ile nie niosą one dużego ryzyka. Takie rozwiązanie mogłoby zachować szybkość i wygodę dla drobnych pożyczek, nie odbierając konsumentom możliwości nagłego dostępu do małej kwoty na niespodziewane wydatki.
Jednocześnie, dla większych zobowiązań, twarde egzekwowanie nowych standardów (pełna informacja, brak sprzedaży wiązanej, solidna weryfikacja zdolności) wydaje się niezbędne – tu stawka dla domowego budżetu jest wysoka, więc nie ma miejsca na ryzykanctwo.
Dialog pomiędzy regulatorami a branżą będzie kluczowy w najbliższych miesiącach. Skoro projekt ustawy trafia właśnie do konsultacji, banki i firmy pożyczkowe mają szansę zgłosić swoje postulaty. Warto, by były one merytoryczne i ukierunkowane na usprawnienia, a nie opóźnianie nieuchronnych zmian. Można wyobrazić sobie np. wdrożenie nowych wymogów etapami – tak, by dać rynkowi czas na dostosowanie (wielu pamięta, że po wprowadzeniu limitów kosztów kredytu część firm potrzebowała miesięcy na zmianę oferty i modeli scoringowych). Innym pomysłem jest wspieranie edukacji finansowej klientów – skoro prawo nakazuje edukować konsumentów, może warto, by sektor zaangażował się we wspólne kampanie uświadamiające o odpowiedzialnym pożyczaniu. Świadomy klient z jednej strony mniej ryzykuje, z drugiej – lepiej rozumiejąc zasady – może bardziej ufać uczciwym pożyczkodawcom.
Z punktu widzenia autora niniejszego felietonu, kierunek zmian jest słuszny i od dawna potrzebny. Rynek kredytów konsumenckich przez lata rozwijał się dynamicznie, ale nie zawsze w sposób zrównoważony. W pogoni za zyskiem niektóre podmioty nadużywały niewiedzy lub desperacji klientów. Silniejsza ochrona prawna ograniczy te patologie.
Owszem, będzie to oznaczać dla branży konieczność zmiany podejścia – większy nacisk na odpowiedzialne pożyczanie, na jakość portfela zamiast czystego wolumenu sprzedaży. Jednak w dłuższej perspektywie może to wyjść wszystkim na dobre. Stabilny, przejrzysty rynek sprzyja budowaniu zaufania klientów, a to bezcenny kapitał, który procentuje latami.
Podsumowanie – kierunek słuszny, ale diabeł tkwi w szczegółach
Nie ulega wątpliwości, że projektowana ustawa o kredycie konsumenckim 2025 jest potrzebna. Unijna dyrektywa CCD2 wyznacza ambitny standard ochrony konsumenta, do którego Polska ma obowiązek dołączyć. Pytanie brzmi: jak zrobić to z głową? Autor niniejszego felietonu opowiada się za priorytetem bezpieczeństwa klientów – bo odpowiedzialne kredytowanie to korzyść nie tylko dla pojedynczych osób, ale i dla gospodarki jako całości. Jednak ważne jest, by w procesie legislacyjnym usłyszeć głos branży i wyłuskać z niego te argumenty, które pomogą usprawnić prawo. Celem powinno być prawo mądre, które chroni słabszych, ale równocześnie pozwala rozwijać się rynkowi w zdrowy sposób.
Ostatecznie, kto ma rację – banki czy regulatorzy? Zapewne trochę jedni i drudzy. Prawdziwą sztuką będzie wypracowanie kompromisu, w którym konsumenci zyskają tarczę ochronną, a odpowiedzialni kredytodawcy – wciąż możliwość prowadzenia biznesu na rozsądnych zasadach. Czy to się uda? Przekonamy się wkrótce. Jedno jest pewne: nadchodzące zmiany wymuszą przewartościowanie wielu praktyk na rynku kredytów. Miejmy nadzieję, że wyjdzie to wszystkim na dobre. A jakie jest Wasze zdanie, drodzy czytelnicy? Czy wolicie świat, w którym łatwiej o pożyczkę, ale i łatwiej wpaść w długi, czy może bardziej wymagający proces, który jednak zabezpiecza przed finansowymi kłopotami? Dyskusja trwa – i dotyczy nas wszystkich.