Ministerstwo Sprawiedliwości zaproponowało specustawę mającą „uproszczyć i przyspieszyć” postępowania sądowe w sprawach kredytów frankowych. W uzasadnieniu projektu (datowanego na 31.07.2025 r.) znalazły się jednak zapisy, które obrońcy praw konsumentów określają jako absurdalne, wewnętrznie sprzeczne lub wręcz szkodliwe dla frankowiczów. Poniżej analizujemy najbardziej kontrowersyjne fragmenty uzasadnienia – od insynuacji o celowym przeciąganiu procesów przez kredytobiorców, po rozwiązania mogące potajemnie sprzyjać bankom – oraz reakcje społeczności, które każą pytać o wpływ tej ustawy na zaufanie obywateli do państwa prawa.
Odsetki za opóźnienie – „pokuszenie” do przeciągania procesu?
Jedna z najgłośniej krytykowanych tez w uzasadnieniu projektu dotyczy odsetek ustawowych za opóźnienie zasądzanych frankowiczom. Resort przekonuje, że nie zamierza odbierać kredytobiorcom prawa do takich odsetek, ale jednocześnie sugeruje, iż przy obecnym poziomie stóp (odsetki ustawowe wynoszą 10,75% rocznie) wysokość należnych odsetek „stanowi pokusę do promowania zachowań niesprzyjających szybkości postępowania sądowego”. Innymi słowy, autorzy ustawy insynuują, że frankowicze celowo mogliby przedłużać własne procesy, by naliczyć sobie wyższe odsetki od banku. Taka sugestia budzi zdumienie – kredytobiorcy walczący latami w sądach o unieważnienie nieuczciwych umów zwykle chcą jak najszybszego finału, a odsetki stanowią dla nich formę rekompensaty za długotrwałe zamrożenie pieniędzy, a nie zachętę do opóźniania sprawy.
„Frankowicze czekają latami, a odsetek mają się zrzekać?” – pytał retorycznie jeden z portalów konsumenckich, wytykając niebezpieczną narrację ministerstwa. W mediach społecznościowych pomysł ten został wyśmiany jako oderwany od realiów – nikt przy zdrowych zmysłach nie przedłużałby świadomie stresującego sporu sądowego tylko po to, by zarobić na odsetkach. Jeden z internautów ironicznie zauważył, że jeśli już ktoś korzystał na przewlekłości, to… sami pozwani.
Gdy banki przez lata odwlekały sprawy, frankowicze przynajmniej otrzymują dziś ustawowe odsetki za każdy miesiąc opóźnienia – „bez stresu, im później, tym więcej kasy otrzymają”. Ta gorzka uwaga obnaża prawdziwy sens odsetek: mają one dyscyplinować dłużnika (bank) i rekompensować konsumentowi zwłokę, a nie motywować go do gry na czas.
Usprawnienie czy ukryte przywileje dla banków?
Projekt ustawy przedstawiany jest jako prokonsumencki sposób na odciążenie sądów, ale wielu obserwatorów dopatruje się w nim ukrytego ukłonu w stronę banków. Już pierwszy projekt wzbudził masowy opór frankowiczów dyskutujących w sieci – nie wierzą oni w oficjalne zapewnienia, że specustawa służy wyłącznie usprawnieniu sądownictwa.
Obawiają się raczej, że pod płaszczykiem „przyspieszenia” banki zyskają nowe narzędzia procesowe kosztem klientów. Trudno im się dziwić: pierwotna wersja ustawy zakładała m.in. kontrowersyjny przywilej dla banku w postaci zarzutu potrącenia (żądania wzajemnego), który pozwalał bankowi w trakcie procesu „rozliczyć” się z kredytobiorcą. Co najbardziej bulwersujące, bank mógł zgłosić takie potrącenie bez ograniczeń czasowych – nawet na końcowym etapie postępowania apelacyjnego. Eksperci alarmowali, że to furtka do przywrócenia tzw. teorii salda (czyli rozliczania obu stron naraz), co wprost przełożyłoby się na pozbawienie frankowiczów należnych korzyści odsetkowych.
Ministerstwo w uzasadnieniu próbuje odwrócić kota ogonem, przekonując, że łączenie roszczeń konsumenta i banku w jednym postępowaniu jest rzekomo korzystne dla… konsumenta. „Założeniem ustawy jest, że rozczłonkowanie postępowań jest niekorzystne dla konsumentów, ponieważ uniemożliwia pełną realizację standardu ochrony wynikającego z orzecznictwa TSUE” – czytamy w rządowym dokumencie. W praktyce jednak dotychczasowe orzecznictwo unijne i krajowe stało po stronie konsumentów, opowiadając się za oddzielnym dochodzeniem roszczeń (tzw. teoria dwóch kondykcji) właśnie po to, by chronić słabszą stronę.
Pod naporem krytyki art. 7 pierwotnego projektu (o potrąceniu zgłaszanym nawet na II instancji) został ostatecznie usunięty, a resort zapowiedział zastosowanie klasycznego pozwu wzajemnego – bank będzie musiał wytoczyć powództwo przeciw kredytobiorcy najpóźniej do końca rozprawy w I instancji. Mimo to podejrzenia co do intencji ustawodawcy pozostały. Rzecznik Praw Obywatelskich w swojej 25-stronicowej opinii nie pozostawił na projekcie suchej nitki, nazywając go wprost „bublem prawnym” rzekomo uzasadnianym interesem publicznym. RPO wskazał m.in., że bezterminowe prawo banku do potrącenia to rozwiązanie wybitnie sprzyjające bankom, które same stosowały abuzywne klauzule – zasadne byłoby ograniczenie takiego uprawnienia czasowo (RPO rekomenduje 6 miesięcy od złożenia pozwu). Co więcej, Ombudsman zauważył brak zapisów gwarantujących konsumentowi prawo do odsetek ustawowych aż do momentu ewentualnego potrącenia oraz brak gwarancji zwrotu pełnych kosztów procesu niezależnie od tego, jak sąd rozstrzygnie podniesiony przez bank zarzut. Innymi słowy – projekt milczy o tym, by kredytobiorca zachował odsetki za cały czas trwania sporu (aż do prawomocnego rozliczenia), a także nie zabezpiecza go przed ponoszeniem kosztów w razie częściowego uwzględnienia roszczeń banku. Takie luki z łatwością mogą zostać wykorzystane na korzyść instytucji finansowych.
Wątpliwości budzi również inna zachęta zapisana w projekcie: umorzenie części opłaty sądowej w razie cofnięcia środka zaskarżenia. Teoretycznie ma to skłaniać strony do rezygnacji z apelacji i kasacji, by szybciej zakończyć spór. Krytycy pytają jednak, czy w praktyce nie będzie to premiować banków cofających apelacje w sprawach, których i tak nie mają szans wygrać – odzyskają część wpisu, podczas gdy konsument nic tu nie zyskuje oprócz tego, co i tak już zasądzono na jego korzyść.
Zawężenie ochrony konsumenckiej i wątpliwe „usprawnienia”
Projekt od początku zakładał ograniczenie swojej stosowalności wyłącznie do kredytów powiązanych z frankiem szwajcarskim. Frankowicze pytają: dlaczego pominięto posiadaczy kredytów indeksowanych innymi walutami (np. euro) czy waloryzowanych kursem franka, ale zaciągniętych przez przedsiębiorców? Przecież abuzywne klauzule w tych umowach są bliźniaczo podobne do frankowych – czy ich ofiary nie zasługują na równie sprawne procesy? Ministerstwo odpowiada statystyką: skala problemu „frankowego” jest nadzwyczajna, a inne waluty to margines, więc brak podstaw do szczególnych rozwiązań poza CHF. Rzeczywiście, resort przytacza, że na koniec I kwartału 2025 w sądach było blisko 196 tys. spraw frankowych i tylko ok. 4,8 tys. dotyczących innych walut. Jednak takie podejście de facto zawęża ochronę konsumencką tylko do najliczniejszej grupy, zostawiając resztę poszkodowanych z niczym. W toku konsultacji społecznych wiele podmiotów – w tym sędziowie – apelowało o objęcie ustawą również kredytów „eurowiczów” i innych, lecz rządzący odrzucili ten pomysł. Uznali, że skoro tylko frankowicze „zapychają” sądy, to tylko im należą się nadzwyczajne ułatwienia – oczywiście dla dobra publicznego.
Pytanie, czy proponowane mechanizmy faktycznie przyspieszą postępowania, czy raczej je skomplikują. Przykładowo, projekt wprowadza automatyczne zawieszenie spłaty kredytu od chwili doręczenia pozwu bankowi (bez potrzeby składania osobnego wniosku o zabezpieczenie roszczenia). Brzmi dobrze dla konsumenta, lecz RPO zwraca uwagę, że taki automatyzm może paradoksalnie opóźnić moment wstrzymania spłat – dziś sądy często rozpoznają wnioski o zabezpieczenie szybciej, a na doręczenie pozwu czeka się nieraz miesiącami. Co więcej, kredytobiorca traci tu wybór: obecnie sam decyduje, czy wnosić o zawieszenie rat (niektórzy wolą płacić dalej, np. by nie popaść w zaległości odsetkowe, gdy sprawa się przeciąga). Po wejściu ustawy zawieszenie nastąpi z urzędu, niezależnie od woli powoda. Inny pomysł – nadanie wyrokom I instancji rygoru natychmiastowej wykonalności – został w pierwotnej wersji forsowany jako sposób na szybszą wypłatę zasądzonej kwoty konsumentom. Tu również Rzecznik Praw Obywatelskich ostudził entuzjazm: kredytobiorca co prawda dostałby pieniądze wcześniej, ale i tak musi się liczyć z ewentualną zmianą wyroku w apelacji. Finalnie, po fali krytyki ze strony m.in. Sądu Najwyższego, resort z pomysłu tego się wycofał.
Co istotne, część rozwiązań może wydłużyć, zamiast skracać, czas trwania sporów. Obowiązek rozliczenia wzajemnych roszczeń stron w jednym procesie (jeśli bank zgłosi powództwo wzajemne) to dodatkowa praca dla i tak obciążonych sędziów. Frankowicze ostrzegają, że sądy tonące w nowych wyliczeniach finansowych nie będą wcale orzekać szybciej. Redakcja Franknews.pl wprost pisze, że niektóre mechanizmy z projektu mogą przynieść skutek odwrotny do zamierzonego – zamiast usprawnić, dostarczą sądom dodatkowej pracy. Mało tego: jeśli bank nie będzie musiał płacić odsetek za opóźnienie (bo np. potrąci swój kapitał we wzajemnym roszczeniu i odetnie dalsze naliczanie odsetek), zniknie jego bodziec do szybkiego zakończenia sporu. Wtedy to pozwana instytucja może „pokusić się” o celowe komplikowanie sprawy i przeciąganie jej w czasie, żeby odwlec moment ostatecznego rozliczenia z klientem. Paradoksalnie więc rozwiązanie mające walczyć z przewlekłością może tę przewlekłość utrwalić – tyle że tym razem z korzyścią dla drugiej strony.
Społeczna ocena i kryzys zaufania do prawa
Od momentu ujawnienia założeń specustawy frankowej reakcja społeczna była jednoznacznie negatywna. Frankowicze otwarcie mówią o utracie zaufania – w ich odczuciu rząd nie tyle chce usprawnić sądy, ile zaserwować bankom „tarczę ochronną” kosztem obywateli.
W dyskusjach internetowych przewija się argument, że gdy tylko konsumenci zaczęli seryjnie wygrywać w sądach (dziś aż ~97% takich spraw kończy się wygraną kredytobiorcy), władza postanowiła zmienić zasady gry. „Partie rządzące szły do wyborów z hasłami prospołecznymi, a teraz chcą odebrać frankowiczom odsetki i utrudnić dochodzenie praw – to kompromitacja” – grzmią komentujący, podzielając opinię RPO, że projekt w obecnym kształcie to bubel prawny. Dodatkowym punktem zapalnym stały się wypowiedzi przedstawicieli Ministerstwa Sprawiedliwości.
Pełnomocniczka ministra ds. ochrony praw konsumentów, dr Aneta Wiewiórowska-Domagalska, ruszyła w media tłumaczyć zalety ustawy, jednak jej narracja tylko dolewa oliwy do ognia. W wywiadzie dla Rzeczpospolitej stwierdziła m.in., że kredyt darmowy (bez żadnych odsetek) to wystarczająca sankcja dla banku, co odebrano jako zachętę, by odebrać frankowiczom prawo do odsetek za opóźnienie. W dodatku w swoich wystąpieniach pełnomocniczka atakuje kancelarie prawne prowadzące sprawy frankowe, sugerując, że to głównie one sprzeciwiają się nowym rozwiązaniom z uwagi na własny interes finansowy (prowizje). Takie odwracanie kota ogonem oburzyło społeczność – komentatorzy pytają, czy aby na pewno to kancelarie, a nie dziesiątki tysięcy kredytobiorców, najbardziej ucierpią na odebraniu prawa do odsetek. Trudno nie odnieść wrażenia, że resort próbuje zdyskredytować krytyków, zamiast merytorycznie odpowiedzieć na ich zarzuty.
Cała ta sytuacja rodzi poważniejsze pytanie o zaufanie obywateli do państwa prawa. Frankowicze, którzy latami polegali na sądach i unijnych wyrokach, by dochodzić swoich praw, teraz czują, że w majestacie prawa próbuje się ograniczyć efekty tych zwycięstw. Jak zauważa RPO, dynamicznie rozwijające się prokonsumenckie orzecznictwo zostało niemal ustabilizowane – w I kwartale 2025 r. tylko 3% wyroków w sprawach frankowych to oddalenia powództwa. Sądy generalnie stoją po stronie konsumentów, co nie podoba się bankom. Wprowadzenie specustawy w proponowanym kształcie mogłoby zachwiać tym delikatnym układem i zostać odebrane jako próba faworyzowania silniejszego podmiotu pod pretekstem odciążenia sądów. Jeżeli obywatele zaczną postrzegać prawo jako narzędzie doraźnej polityki, a nie obiektywną ochronę ich praw, ucierpi autorytet państwa. Być może intencją ustawodawcy faktycznie jest usprawnienie sądownictwa – ale sposób, w jaki to robi, budzi sprzeciw i poczucie niesprawiedliwości. A stąd już prosta droga do erozji zaufania do państwa prawa, z konsekwencjami dalece poważniejszymi niż przeciążone wokandy.