Sytuacja frankowiczów w sądach ma dwa oblicza. Z jednej strony statystyki sądów apelacyjnych wyglądają dramatycznie – sprawy o kredyty we frankach zalewają wydziały cywilne, a na termin rozprawy w niektórych miastach (np. w Lublinie) czeka się już blisko dwa lata. Z drugiej strony część kredytobiorców frankowych potrafi dziś uzyskać prawomocny wyrok w zaledwie kilkanaście miesięcy od złożenia pozwu, jeśli bank rezygnuje z apelacji. Ministerstwo Sprawiedliwości zapowiada reformy – tzw. „ustawę frankową” – aby opanować chaos, lecz rzeczywistość okazuje się bardziej złożona i potrafi zaskoczyć.
Apelacje toną w sprawach frankowych
Dane napływające z sądów apelacyjnych potwierdzają ogromną skalę zatorów frankowych. W wydziałach cywilnych sprawy frankowe stanowią obecnie nawet ok. 75% wszystkich wpływów. Pojedynczy sędzia apelacyjny może mieć na wokandzie kilkaset spraw frankowych – w Gdańsku rekord to 727 spraw u jednego sędziego. Liczba nierozpatrzonych spraw rośnie lawinowo: Sąd Apelacyjny w Gdańsku raportował, że na koniec 2023 r. czekało na kolejny rok 3906 spraw frankowych, a rok później było ich już 7060. W Lublinie sytuacja jest równie trudna – 76% wszystkich spraw cywilnych tamtejszej apelacji to kredyty CHF, a nowo wniesione w 2025 r. pozwy frankowe otrzymają terminy rozpraw dopiero w 2027 r..
Przyczyny takiego stanu rzeczy są strukturalne. Brakuje wyspecjalizowanych wydziałów frankowych, sędziów oraz personelu pomocniczego, a technologia w sądach jest przestarzała. Ministerstwo utworzyło pierwszy wyspecjalizowany wydział frankowy w apelacji dopiero w styczniu 2025 (w Warszawie), ale poza stolicą podobnych działań zabrakło. W efekcie zaległości w sądach II instancji rosną w ujęciu rocznym, mimo że resort chwalił się poprawą statystyk za I kwartał br.. Ta poprawa okazała się złudna – wynika głównie z malejącej liczby nowych pozwów oraz z tego, że część przegranych banków przestała składać apelacje, co zmniejszyło napływ spraw do apelacji. Innymi słowy, sądy apelacyjne są przeciążone pracą z poprzednich lat, a niektóre pozytywne wskaźniki to efekt spadku nowych spraw, a nie realnego przyspieszenia orzecznictwa.
Błyskawiczne wygrane frankowiczów – gdy bank odpuszcza apelację
Paradoksalnie, najskuteczniejszym „lekarstwem” na przewlekłość okazała się… zmiana taktyki banków. Coraz częściej banki, przegrywając z frankowiczami w I instancji, rezygnują z apelacji. Powód jest prozaiczny – kalkulacja kosztów. Nieciągnięcie przegranej sprawy dalej pozwala bankowi zaoszczędzić: nie płaci opłaty od apelacji, ogranicza wydatki na prawników, a przede wszystkim unika narastających odsetek za opóźnienie (im dłużej trwa proces, tym więcej bank dopłaca w odsetkach a frankowicze zyskują „ekstra bonus finansowy”).
Dla kredytobiorców taka postawa banków to wybawienie – wyrok staje się prawomocny szybko, bez potrzeby kilkuletniej batalii przez dwie instancje. Przykładowo, Sąd Okręgowy w Świdnicy w 13 miesięcy od wniesienia pozwu unieważnił umowę frankową dawnego BGŻ i zasądził na rzecz kredytobiorców ~466 tys. zł, a wyrok uprawomocnił się błyskawicznie, bo bank BNP Paribas nie złożył apelacji. Podobnie w Warszawie – Millennium Bank odpuścił apelację od wyroku unieważniającego jego umowę z 2008 r., dzięki czemu klienci uzyskali prawomocne rozstrzygnięcie po 27 miesiącach, zamiast czekać kolejne lata – raportuje znana kancelaria frankowa adwokat Paweł Borowski na swoim blogu. Co istotne, sądy okręgowe wyraźnie przyspieszyły rozpoznawanie tych spraw: często wystarcza jedna rozprawa, a bywa że wyrok zapada nawet na posiedzeniu niejawnym, bez rozprawy.
Te pozytywne przykłady pokazują, że „saga frankowa” może kończyć się szybko. Jeszcze niedawno standardem były ciągnące się latami procesy, dziś jednak w wielu przypadkach unieważnienie umowy to kwestia kilkunastu miesięcy. Stało się tak głównie dzięki świadomej decyzji banków o nieeskalowaniu przegranych sporów – to one mimowolnie przyspieszają finalizację spraw, oszczędzając przy okazji na kosztach. Niestety, istnieje ryzyko, że ten trend może zostać zahamowany. Resort sprawiedliwości swoimi działaniami i planami legislacyjnymi wysyła sygnały, które mogą skłonić banki do powrotu do dawnej strategii, czyli apelowania od każdego wyroku – nawet w sprawach z góry przegranych. Co takiego dzieje się na linii rząd–banki, że sytuacja może znów się odwrócić?
Specustawa frankowa – przełom czy pozorna reforma?
Ministerstwo Sprawiedliwości, świadome kryzysu w apelacjach, zaproponowało specjalną „ustawę frankową”, mającą przyspieszyć postępowania i odciążyć sądy. Projekt trafił pod obrady rządu pod koniec lipca 2025 r. i przedstawiany jest jako przełom w walce z przewlekłością. Eksperci jednak alarmują, że to jedynie pozorna reforma, która nie rozwiąże realnych problemów, a może wręcz sparaliżować wymiar sprawiedliwości. Co więcej, pod płaszczykiem troski o frankowiczów projekt wzmacnia pozycję banków i niesie ryzyko ograniczenia praw kredytobiorców. Oto kluczowe kontrowersyjne rozwiązania ustawy frankowej:
- Zarzut potrącenia aż do końca apelacji: Projekt pozwala bankom zgłaszać potrącenie swoich roszczeń do zakończenia postępowania w II instancji. Innymi słowy, bank mógłby wstrzymywać się z wysuwaniem roszczeń niemal do ostatniej chwili procesu. To przepis skrojony pod interes pozwanych instytucji – umożliwia taktyczne granie na zwłokę i zaskakiwanie frankowiczów tuż przed wyrokiem. Skutek? Przedłużenie sprawy, proceduralny chaos i niepewność po stronie konsumenta, a dla sądu dodatkowa praca w ostatnim momencie. Eksperci wskazują, że takie rozwiązanie podważa zasadę równości stron i odbiera kredytobiorcom możliwość dwukrotnego (w dwóch instancjach) zweryfikowania zasadności żądań banku.
- Automatyczne wstrzymanie spłaty kredytu (zabezpieczenie roszczeń): Ustawa przewiduje, że jeśli frankowicz spłacił już kwotę pożyczonego kapitału, to po złożeniu pozwu wstrzymana zostanie spłata kolejnych rat. Brzmi korzystnie, ale haczyk tkwi w szczegółach. Takie zabezpieczenie zadziała dopiero od momentu, gdy bank otrzyma odpis pozwu. A tymczasem na doręczenie pozwu w wielu polskich sądach czeka się miesiącami, nawet rok – do tego czasu kredytobiorca i tak musi płacić raty. Co więcej, przepisy zakładają, że indywidualne wnioski o zabezpieczenie będą pozostawiane bez rozpoznania, podobnie jak zażalenia banków. W praktyce odbiera to konsumentom możliwość uzyskania realnej ochrony na wczesnym etapie sporu, czyniąc obiecywane „automatyczne” zabezpieczenie iluzją.
- Pułapka kosztowa przy potrąceniu: Projektowana regulacja w kuriozalny sposób traktuje koszty procesu w przypadku skorzystania z potrącenia przez bank. Jeśli frankowicz sprzeciwi się oświadczeniu banku o potrąceniu (np. uznając roszczenie banku za przedawnione lub bezzasadne), a sąd ostatecznie potrącenie uwzględni – konsument może zostać obciążony kosztami postępowania. To narzędzie nacisku na kredytobiorców, zniechęcające ich do obrony swoich praw. Zamiast chronić słabszą stronę, ustawa stawia ją przed dylematem: ryzykować dodatkowe koszty albo milczeć i zgodzić się na roszczenia banku.
Największy zarzut wobec ustawy frankowej jest jednak bardziej fundamentalny: nie dotyka ona sedna problemu. Projekt w żaden sposób nie zwiększa liczby sędziów, nie wzmacnia kadrowo sądów, nie usprawnia systemów informatycznych ani obiegu dokumentów. To w gruncie rzeczy droga na skróty o charakterze PR-owym, próbująca leczyć objawy zamiast choroby. Eksperci porównują ją do leczenia zapalenia płuc paracetamolem – „coś robimy, ale na efekty nie ma co liczyć”. Rządzący najwyraźniej wolą tworzyć specjalne tryby i specustawy, zamiast zająć się mozolną, lecz konieczną reformą: dofinansowaniem sądów, zatrudnieniem ludzi i modernizacją procedur.
Rzeczywistość zaskakuje: czy banki znów zaleją apelacje?
Projekt ustawy frankowej budzi wątpliwości nie tylko dlatego, że nie uleczy przewlekłości, ale też z uwagi na skutki uboczne, jakie może wywołać. Już teraz widać, że działania legislacyjne rządu oraz otoczenie medialno-prawne wpływają na strategię banków. Dotychczasowa skłonność banków do akceptowania wyroków I instancji może osłabnąć, bo nowe okoliczności dodają im pewności siebie. Jakie sygnały płyną do sektora bankowego?
- Po pierwsze, sama ustawa frankowa daje bankom nowe narzędzia i bonusy, które zachęcają do bronienia się do upadłego. Przykładowo, w projekcie zapisano, że w razie wycofania pozwu, apelacji czy skargi kasacyjnej bank odzyska połowę opłaty sądowej. To wyraźny sygnał, że rząd nie zamierza nadmiernie obciążać finansowo sektora bankowego za przeciąganie sporów. Banki mogą pomyśleć: „apelacje są kosztowne, ale jak wejdzie ustawa – część kosztów się zwróci”. Skoro państwo idzie im na rękę, czemu nie spróbować opóźniać rozliczeń? Z ich perspektywy warto grać na czas, licząc że może przeciągnięty proces zniechęci kredytobiorcę do dalszej walki i skłoni go do ugody.
- Po drugie, doszło niedawno do rozstrzygnięcia sprawie C-396/24 Lubrecznik. Choć orzeczenie jest jednoznacznie korzystne dla konsumentów, niektóre banki zaskakująco skutecznie dezinformują media, sugerując że wyrok ten to powrót do tzw. „teorii salda” (czyli korzystnego dla banków sposobu rozliczeń). To nieprawda, ale w przestrzeni publicznej taki przekaz się pojawił – a co gorsza, część sędziów dała się na ten blef nabrać. Przykładem jest apelacja wrocławska, gdzie po tym wyroku zaczęto masowo rozliczać nieważne umowy metodą salda. Banki widzą więc, że informacyjny chaos może działać na ich korzyść – im więcej zamieszania wokół linii orzeczniczej, tym większa szansa na korzystniejsze dla nich rozstrzygnięcia lub przynajmniej wydłużenie postępowań.
- Po trzecie, na horyzoncie rysuje się nowy front: pozwy „złotówkowiczów” o unieważnienie kredytów złotowych (WIBOR). We wrześniu 2025 r. Rzecznik Generalny TSUE ma wydać opinię, czy zmienne stopy oprocentowania powiązane z WIBOR mogą być kwestionowane w sądach. Jeśli opinia (a potem wyrok TSUE) okaże się przychylna konsumentom, do sądów może ruszyć kolejna fala pozwów – tym razem posiadaczy kredytów złotowych. Interes banków jest więc oczywisty: utrzymać jak najdłużej obecne przeciążenie sądów. Paradoksalnie masowe zaległości mogą stać się dla banków tarczą ochronną – nieprzygotowane sądy będą mieć trudność z szybkim rozpatrywaniem nowej lawiny spraw. A skoro rząd już raz poszedł bankom na ustępstwa, mogą liczyć, że w razie kryzysu z WIBOR-em także znajdzie dla nich „koło ratunkowe”. Innymi słowy: warto grać na czas i czekać na rozwój wydarzeń.
Wnioski: potrzebne realne rozwiązania zamiast półśrodków
Historia walki frankowiczów z bankami uczy, że nie ma drogi na skróty. Obecne próby uzdrawiania wymiaru sprawiedliwości specjalną ustawą frankową wydają się półśrodkiem, który może zatuszować statystyki, ale nie przyspieszy definitywnego końca sporu. Faktem jest, że jeśli banki zaczną korzystać z nowych sztuczek prawnych, tysiące spraw mogą zniknąć z oficjalnych rejestrów (np. dzięki łączeniu roszczeń i wycofywaniu pozwów), lecz wciąż będą obciążać sądy pracą. Prawdziwe przyspieszenie wymaga systemowych inwestycji: więcej sędziów i asystentów, lepszej organizacji pracy, sprawnych systemów cyfrowych. To one pozwolą szybciej zamknąć frankowe postępowania – a także przygotować sądy na ewentualne nowe fale pozwów (choćby związane z WIBOR).
Warto zauważyć, że frankowicze przez ostatnie lata wywalczyli swoje prawa ciężką pracą w sądach. Dzięki determinacji konsumentów i ich prawników zmieniła się linia orzecznicza w Polsce, a umowy frankowe są masowo unieważniane. Ta grupa kredytobiorców stała się jedną z najważniejszych sił konsumenckich w kraju. Nie potrzebują oni fasadowej „pomocy” ustawowej, która może ich sytuację wręcz pogorszyć – potrzebują sprawiedliwości, czyli sprawnie działających sądów. Resort sprawiedliwości powinien skupić się na realnym usprawnieniu sądów, zamiast dosztukowywać kolejne nadzwyczajne procedury. W przeciwnym razie problemy będą tylko narastać, a każda kolejna ustawa na skróty (czy to frankowa, czy potencjalna „wiborowa”) może okazać się nieskutecznym eksperymentem.
Podsumowując: Chaos w sądach apelacyjnych to tylko część prawdy o sprawach frankowych. Druga część to rosnąca efektywność I instancji i szybkie wygrane tam, gdzie banki nie chcą brnąć w przegrane spory. Rządowe reformy na papierze nie zastąpią zdrowego rozsądku – zarówno po stronie banków, jak i ustawodawców. Jeśli państwo rzeczywiście chce zdjąć z siebie odium frankowego kryzysu, musi zainwestować w fundamenty wymiaru sprawiedliwości. W przeciwnym razie rzeczywistość znów zaskoczy wszystkich, a saga frankowa będzie trwać dalej, tylko w nieco zmienionej formie.