Dnia 1 lipca 2025 r. Rządowe Centrum Legislacji opublikowało nową wersję tzw. ustawy frankowej. Projekt przygotowany przez Ministerstwo Sprawiedliwości (kierowane przez Adama Bodnara) ma usprawnić rozpatrywanie masowych pozwów dotyczących kredytów hipotecznych powiązanych z kursem franka szwajcarskiego. Jak czytamy w uzasadnieniu, celem jest odblokowanie systemu sądownictwa zalewanego sprawami „frankowymi” przy jednoczesnym zapewnieniu skutecznej ochrony praw konsumentów. Resort argumentuje, że nadzwyczajne rozwiązania proceduralne są uzasadnione, gdyż większość wątpliwości prawnych rozstrzygnięto już w orzecznictwie (głównie wyrokami TSUE i Sądu Najwyższego), a stan faktyczny spraw jest powtarzalny. Statystyki przywołane przez ministerstwo potwierdzają niemal jednolitą linię orzeczniczą – w I kwartale 2025 r. aż 97% spraw frankowych w I instancji zakończyło się wygraną konsumentów. Rząd proponuje więc specjalną ustawę procesową, która ma przyspieszyć i uprościć te postępowania. Poniżej analizujemy na chłodno najnowszą wersję projektu – sprawdzamy, które postulaty społeczności frankowiczów oraz instytucji publicznych zostały uwzględnione, a które zignorowane, wskazujemy oczywiste korzyści dla sektora bankowego, oceniamy logikę uzasadnienia (w tym potencjalne sprzeczności) i pokazujemy, które elementy rząd forsuje mimo krytyki społecznej.
Uwzględnione postulaty i poprawki po konsultacjach
Z pierwotną wersją projektu (upublicznioną na początku 2025 r.) zapoznały się setki instytucji i obywateli – do Ministerstwa Sprawiedliwości wpłynęło prawie 700 stron uwag krytycznych. Wiele z nich resort zakwalifikował jako „niezasadne” , jednak pod wpływem mocnej krytyki społecznej dokonano kilku istotnych korekt i doprecyzowań w nowej wersji ustawy. Oto najważniejsze zmiany świadczące o uwzględnieniu części postulatów strony społecznej i publicznej:
Szerszy zakres podmiotowy ustawy. Nowy projekt wyraźnie obejmuje już nie tylko kredytobiorców frankowych, ale i pożyczkobiorców (czyli osoby, które zaciągnęły hipoteczne pożyczki indeksowane/denominowane we franku), a także spadkobierców takich klientów. To odpowiedź na uwagi, że pierwotnie projekt w nieuzasadniony sposób różnicował sytuację konsumentów – wyłączając np. umowy pożyczek we frankach z zakresu ustawy. W obecnym brzmieniu ustawa dotyczy wszystkich konsumentów posiadających hipoteczne zobowiązania powiązane z kursem CHF, również tych, którzy odziedziczyli takie kredyty/pożyczki. Nadal jednak nie obejmuje kredytów zaciągniętych na firmę ani sporów z bankami w upadłości (posiadacze kredytów z upadłego Getinu nadal pozostają poza zakresem nowej ustawy).
Rezygnacja z najbardziej krytykowanych rozwiązań pierwotnych. Ministerstwo całkowicie wycofało się z dwóch przepisów, które budziły szczególne kontrowersje. Po pierwsze, usunięto artykuł 7 projektu, przewidujący osobny tryb zgłaszania tzw. roszczenia wzajemnego przez bank. W pierwotnej wersji bank mógł aż do końca postępowania zgłosić wniosek o rozliczenie wzajemnych roszczeń (po stwierdzeniu nieważności umowy), co de facto zmuszało sąd do jednoczesnego rozliczenia wszystkich świadczeń obu stron w jednym wyroku. Pomysł ten skrytykowali eksperci i instytucje – wskazywano, że obciąży to dodatkowo już przeładowane sądy oraz grozi naruszeniem zasady dwuinstancyjności (gdy roszczenie banku zgłoszono dopiero w apelacji). Rządzący przyznali rację krytykom: art. 7 został „wyrzucony” z projektu, a zamiast niego pozostawiono istniejącą w kodeksie cywilnym instytucję powództwa wzajemnego (pozewu wzajemnego). Bank będzie więc mógł złożyć klasyczny pozew wzajemny, ale jedynie do zamknięcia rozprawy przed sądem I instancji (ewentualnie do wydania wyroku, jeśli sprawa rozpoznawana jest na posiedzeniu niejawnym). To rozwiązanie już funkcjonuje w prawie i zapewnia możliwość merytorycznego rozpoznania roszczeń obu stron – przy czym ograniczenie czasowe (do końca pierwszej instancji) zapobiegnie „dorzucaniu” nowych roszczeń na etapie apelacji.
Po drugie, usunięto artykuł 9 poprzedniej wersji, który nadawałby wyrokom I instancji zasądzającym kwoty na rzecz konsumentów rygor natychmiastowej wykonalności (tj. wykonalność już z chwilą ogłoszenia wyroku). Ten pomysł – choć korzystny dla frankowiczów chcących szybciej odzyskać pieniądze od banku – został negatywnie oceniony m.in. przez Radę Legislacyjną i Sąd Najwyższy. Krytycy argumentowali, że rozwiązanie narusza standard dwuinstancyjności i może rodzić niepożądane skutki (np. konieczność zwrotu świadczenia po ewentualnej zmianie wyroku w apelacji). W odpowiedzi MS wycofało się z tego zapisu – obecny projekt nie przewiduje już automatycznej wykonalności wyroków I instancji.
Doprecyzowanie budzących wątpliwości przepisów. Resort wprowadził kilka istotnych doprecyzowań, aby rozwiać zgłaszane obawy. Najważniejsza zmiana dotyczy „automatycznego zabezpieczenia” roszczeń, czyli wstrzymania spłat rat kredytu z mocy prawa. Początkowo projekt zakładał, że konsument pozywający bank przestaje spłacać kredyt od chwili doręczenia pozwu bankowi (bez potrzeby składania wniosku o zabezpieczenie). Krytycy wskazywali jednak, że przepis pomija sytuacje, gdy to bank jako pierwszy wniesie pozew (np. o zwrot kapitału) – wówczas kredytobiorca formalnie pozostawałby bez ochrony i musiał dalej płacić raty. W nowej wersji uwzględniono ten postulat: jeśli to bank zainicjuje sprawę (składając pozew o zapłatę), również następuje zawieszenie wykonywania umowy – kredytobiorca wstrzymuje spłatę rat z chwilą doręczenia mu pozwu banku. Takie sytuacje rzeczywiście zdarzają się coraz częściej (banki pozywają prewencyjnie, obawiając się przedawnienia roszczeń) i projektodawca słusznie uwzględnił potrzebę ochrony konsumenta także w tym wariancie. Dodatkowo nałożono na bank obowiązek poinformowania Biura Informacji Kredytowej (BIK) w ciągu 2 miesięcy o wstrzymaniu spłat , aby w bazach nie odnotowywać zaległości kredytowej konsumenta. Co więcej, dodano zapis chroniący kredytobiorców, którzy nie spłacili jeszcze pełnego kapitału: mimo automatycznego „zamrożenia” spłat bank nie może odmówić przyjęcia płatności, jeżeli dotąd łącznie wpłacona kwota jest niższa od wypłaconego kapitału kredytu. Innymi słowy, jeśli klient chce nadal dobrowolnie spłacać część kapitału (aby zmniejszyć swoje ewentualne zobowiązanie w razie przegranej sprawy), bank musi taką wpłatę przyjąć. To sensowne zabezpieczenie – nawet eksperci oceniają je jako dość rozsądne rozwiązanie .
Koszty procesu w razie potrącenia na korzyść konsumenta. W pierwotnym projekcie brakowało rozstrzygnięcia, kto poniesie koszty sądowe, jeśli bank skutecznie potrąci część roszczenia konsumenta. Obawiano się, że frankowicz, którego żądanie zwrotu np. 100 tys. zł zostanie w części „zniwelowane” potrąceniem wzajemnej kwoty przez bank, mógłby zostać uznany za przegrywającego w tej części – a tym samym obciążony kosztami procesu proporcjonalnie do oddalonego roszczenia . Rzecznik Praw Obywatelskich i prawnicy konsumentów alarmowali, że ustawa musi zagwarantować konsumentowi zwrot kosztów niezależnie od wyniku potrącenia. Ministerstwo uwzględniło tę uwagę: do projektu dodano wyraźny przepis, że w razie potrącenia zgłoszonego przez bank po wytoczeniu powództwa przez konsumenta – to bank ponosi koszty procesu w części oddalonej wskutek uwzględnienia potrącenia, niezależnie od ostatecznego wyniku sprawy. Mówiąc prościej, frankowicz nie zapłaci kosztów nawet jeśli część jego pozwu „odpadnie” z powodu potrącenia – ciężar kosztów tej części spoczywa na banku. Ten zapis (dodany jako art. 5 pkt 5 nowego projektu) usuwa istotną lukę na korzyść konsumentów.
Powyższe zmiany świadczą, że rząd w pewnym stopniu wsłuchał się w głosy krytyczne i skorygował najbardziej rażące braki pierwotnej ustawy. Projekt stał się precyzyjniejszy i bardziej przemyślany pod względem technicznym – np. obejmuje już wszystkie frankowe umowy konsumenckie, zapewnia symetrię zabezpieczenia roszczeń bez względu na to, kto zainicjował spór, oraz chroni konsumenta przed kosztami w razie potrąceń. Niestety, na tym koniec ustępstw. Kluczowe kontrowersje pozostały nierozwiązane, a wiele postulatów strony społecznej i publicznej zostało zignorowanych przez projektodawcę.
Pozostawione kontrowersje i przepisy korzystne dla banków
Choć zmiany opisane wyżej są istotne, rdzeń projektu pozostał w dużej mierze bez zmian – w tym te elementy, które budzą największe obawy o ich korzystny wpływ na sektor bankowy kosztem konsumentów. Ministerstwo Sprawiedliwości jasno dało do zrozumienia, że priorytetem jest szybkie udrożnienie sądów, nawet jeśli wiąże się to z odrzuceniem wielu głosów krytyki. Poniżej wskazujemy główne postulaty, których rządzący nie uwzględnili, oraz analizujemy, dlaczego mogą one być ewidentnie korzystne dla banków.
Brak poszerzenia ustawy na inne waluty. Najczęściej powtarzaną uwagą konsultacji było: dlaczego pomocne rozwiązania ograniczać tylko do kredytów frankowych? Zarówno RPO, Rzecznik Finansowy, jak i sędziowie (w tym prezesi sądów apelacyjnych, a nawet sam Sąd Najwyższy) postulowali, by ustawą objąć również umowy denominowane lub indeksowane do innych walut obcych (euro, dolar, jen itp.). Klauzule abuzywne w takich umowach są przecież analogiczne do frankowych, a choć spraw euro/dolar jest mniej, zasługują one na równe traktowanie. Resort jednak kategorycznie odrzucił ten pomysł. W odpowiedzi stwierdzono, że skoro to głównie „frankowicze” zapychają sądy, to tylko dla nich trzeba wprowadzić usprawnienia – oczywiście „dla dobra publicznego”. Taka argumentacja budzi wątpliwości natury zasadniczej: Rzecznik Praw Obywatelskich wskazywał, że różnicowanie sytuacji kredytobiorców ze względu na walutę zadłużenia jest nieuzasadnione i podważa zaufanie do prawa. Mimo to rząd pozostał przy swoim – ustawa nadal nie obejmuje „eurowiczów” ani innych grup, co bankom niewątpliwie odpowiada. Oznacza to, że posiadacze kredytów w euro czy dolarach nadal muszą dochodzić swoich praw w dłuższych postępowaniach, bez przyspieszeń przewidzianych w ustawie frankowej. Z punktu widzenia sektora bankowego to korzystne – grupa ta jest mniejsza i pozostanie „na uboczu” specjalnych ułatwień procesowych, co zmniejsza presję na dalsze masowe przegrane banków w tych sprawach.
Utrzymanie wydłużonego terminu na podniesienie zarzutu potrącenia przez bank. Najbardziej krytykowaną propozycją projektu (obok usuniętego już art. 7) jest nadal artykuł pozwalający bankom zgłaszać zarzut potrącenia wzajemnych roszczeń aż do końca postępowania apelacyjnego. Pomimo apeli, by ograniczyć tę możliwość np. tylko do I instancji, Ministerstwo nie dokonało tu żadnych ograniczeń czasowych . Sąd Okręgowy w Warszawie ostrzegał, że wprowadzenie potrącenia „na ostatnią chwilę” wymusi odraczanie rozpraw i może prowadzić do uchylania wyroków I instancji, jeśli potrącenie zostanie dopiero zgłoszone w apelacji. Innymi słowy – planowane ułatwienie może paradoksalnie komplikować i wydłużać sprawy (sędzia w II instancji, skonfrontowany z nowym zarzutem potrącenia, może czuć się zmuszony do zmiany wyroku albo zwrotu sprawy do ponownego rozpoznania). Mimo tych ostrzeżeń rząd pozostał nieugięty. Co więcej, w odpowiedzi na tę uwagę resort zasugerował, że obie strony powinny być przecież zainteresowane szybkim zakończeniem sporu i wykazywać „lojalność procesową”. Taka argumentacja jest oderwana od rzeczywistości – oczekiwanie „lojalności” od profesjonalnych pełnomocników banków, znanych z opóźniania spraw wszelkimi środkami, uznano powszechnie za naiwne. Pozostawienie bankom furtki w postaci potrącenia nawet na etapie apelacji jest ewidentnie korzystne dla sektora: pozwala to maksymalnie odwlekać ostateczne rozliczenie z klientem.
Pozostawienie kontrowersyjnej ulgi w opłacie sądowej dla banków. Projekt nadal zawiera zapis, że bank, który cofnie pozew o zapłatę (lub apelację) w ciągu 6 miesięcy od wejścia ustawy w życie, otrzyma z urzędu zwrot połowy uiszczonej opłaty sądowej. W zamyśle ma to zachęcić banki do wycofania tysięcy pozwów o zwrot kapitału i przeniesienia swoich roszczeń do postępowań wszczętych przez konsumentów (poprzez potrącenie). Jednak Rzecznik Praw Obywatelskich negatywnie ocenił ten pomysł, wskazując że może on naruszać konstytucyjną zasadę sprawiedliwości społecznej oraz osłabiać tzw. efekt odstraszający dyrektywy 93/13/EWG. Dyrektywa ta wymaga, by sankcje za stosowanie nieuczciwych klauzul (np. unieważnienie umów) miały charakter zniechęcający przedsiębiorców do takich praktyk. Tymczasem oddawanie bankom połowy opłaty sądowej – de facto nagroda finansowa za rezygnację z procesowania się – budzi pytanie, czy państwo nie próbuje złagodzić konsekwencji ich wcześniejszych naruszeń. Mówiąc wprost: banki dostaną „bonus” w postaci częściowego zwrotu kosztów sądowych, podczas gdy klienci nie otrzymują żadnej premii za długi proces. Rząd nie podzielił obaw RPO – w odpowiedzi stwierdzono, że mechanizm ten „nie osłabia efektu odstraszającego”, a jedynie zachęca do kończenia sporów wcześniej. To kolejny przykład forsowania przepisu ewidentnie korzystnego dla banków, wbrew krytyce. Trzeba podkreślić, że większość pozwów, które banki będą cofać, to ich własne roszczenia o zwrot kapitału – często składane masowo, by wywrzeć presję na frankowiczów i w dodatku skazane na porażkę po ostatnim wyroku TSUE z 19 czerwca. Dzięki ustawie instytucje odzyskają połowę wpisów sądowych, co przy tysiącach spraw oznacza niemałe sumy. W dodatku bank, wycofując pozew i przechodząc na ścieżkę potrącenia, nadal finalnie odzyska swój kapitał w rozliczeniu – zyskuje więc na dwóch frontach (oszczędność na opłacie i potencjalne uniknięcie odsetek za zwłokę dzięki potrąceniu). Dla porządku dodajmy: resort nie przewidział analogicznej „ulgi” dla konsumentów, np. zwolnienia ich z części opłat czy gwarancji zwrotu kosztów w razie ugody. Jest to więc asymetryczna zachęta, której beneficjentem będzie głównie sektor bankowy.
Przyspieszenie kosztem standardów procesu. Projekt utrzymuje również szereg rozwiązań mających przyspieszyć postępowania, które jednak budzą zastrzeżenia co do ich wpływu na rzetelność procesu. W dalszym ciągu sąd będzie mógł orzekać w sprawach frankowych na posiedzeniu niejawnym (bez rozprawy). Mimo głosów o możliwej sprzeczności z konstytucyjną zasadą jawności (art. 45 ust. 1 Konstytucji) oraz z prawem konsumenta do bycia wysłuchanym, przepis ten pozostał. RPO i prawnicy podnosili, że pomijanie rozprawy może utrudnić ustalenie istotnych kwestii (np. czy powód na pewno działał jako konsument) oraz rodzić zarzut nieważności postępowania. Jeśli strona złożyła wniosek o rozprawę, a sąd mimo to wyda wyrok na posiedzeniu niejawnym, bank z pewnością może próbować później podnosić, że doszło do pozbawienia go możliwości obrony – co prowadzi do uchylenia wyroku i dalszego wydłużenia sporu. Ministerstwo jest świadome tych obaw (sygnalizował je m.in. Sąd Najwyższy), lecz w uzasadnieniu broni tej opcji jako dopuszczalnej z uwagi na „powtarzalność spraw”.
Podsumowując, aktualny projekt ustawy frankowej w kilku miejscach wyraźnie wychodzi naprzeciw interesom banków – albo redukując ich koszty, albo dając narzędzia do minimalizowania negatywnych konsekwencji przegrywanych procesów. Rząd co prawda wprowadził pewne zabezpieczenia dla konsumentów (jak opisane gwarancje dot. kosztów czy spłat kapitału), ale kluczowe mechanizmy budzące sprzeciw frankowiczów pozostały niemal nietknięte. Widać wyraźnie, że celem nadrzędnym jest odciążenie sądów tu i teraz – nawet kosztem potencjalnego osłabienia pozycji procesowej konsumentów w sporach z bankami.
Logika uzasadnienia – deklaracje a realne skutki
Uzasadnienie do projektu – rozbudowane w najnowszej wersji pod wpływem krytyki – prezentuje szczytne założenia: szybsze postępowania mają chronić konsumentów, bo pozwolą im szybciej uzyskać rozstrzygnięcia i uniknąć długiego okresu niepewności. Ministerstwo argumentuje, że proponowane rozwiązania „zapewnią skuteczną ochronę praw konsumentów”, a zarazem nie naruszają ich materialnych uprawnień (np. prawa do odsetek) . Analizując chłodno treść projektu, można jednak dostrzec pewne sprzeczności i słabości tej narracji.
Przede wszystkim rządzący deklarują troskę o konsumenta, ale ignorują ostrzeżenia, że niektóre zmiany mogą temu konsumentowi… zaszkodzić. Przykładem jest mechanizm automatycznego wstrzymania spłaty rat. Intencja była prokonsumencka – zwolnić frankowiczów z obowiązku płacenia rat w trakcie procesu, by ulżyć im finansowo i oszczędzić zachodu z osobnymi wnioskami o zabezpieczenie . Diabeł tkwi jednak w szczegółach: warunkiem wstrzymania jest doręczenie odpisu pozwu pozwanemu. Tymczasem w praktyce sądowej doręczenie pozwu potrafi trwać wiele miesięcy (w Warszawie bywa, że rok lub dłużej) . RPO słusznie zauważył, że przez ten czas konsument będzie musiał nadal płacić, nie mając możliwości uzyskania innej formy zawieszenia spłat . Paradoksalnie więc rozwiązanie mające „odciążyć” sądy od wniosków o zabezpieczenie może wydłużyć okres ponoszenia ciężarów przez kredytobiorcę. Projekt nie przewiduje bowiem żadnego trybu awaryjnego – frankowicz musi cierpliwie czekać, aż sąd doręczy pozew bankowi, nawet jeśli trwa to rok. To niespójność logiczna: ustawodawca, chcąc dobrze, może niechcący pogorszyć sytuację części konsumentów (szczególnie tych z najbardziej obłożonych sądów). W aktualnej wersji co prawda doprecyzowano pewne aspekty (włączono sytuację pozwu banku i kwestię wpłat kapitału), ale nie rozwiązano problemu opóźnionych doręczeń. Uzasadnienie milczy na ten temat, skupiając się na pozytywach, podczas gdy praktyka sądowa może te pozytywy podważyć.
Wreszcie, logicznej spójności nie sprzyja pewna wybiórczość w realizacji celu ustawy. Skoro argumentem jest masowość i powtarzalność spraw, to aż prosiło się o objęcie ustawą wszystkich podobnych sporów konsumenckich (nie tylko frankowych). Skoro powołujemy się na ochronę konsumenta, to czemu odstępujemy od standardów jawności i dwuinstancyjności w tych właśnie sprawach, ryzykując, że działania w dobrej wierze obrócą się przeciw konsumentom (np. unieważnienie postępowania z powodu posiedzenia niejawnego)? Resort w obszernej części uzasadnienia tłumaczy konieczność wprowadzenia rozwiązań nadzwyczajnych, powołując się na dramatyczne statystyki (np. 75% wszystkich spraw w sądach apelacyjnych to obecnie apelacje frankowe ). Trudno negować skalę problemu – system sądownictwa istotnie boryka się z bezprecedensowym napływem spraw tego typu. Krytycy projektu nie kwestionują potrzeby działania, lecz wskazują, że cel – odciążenie sądów – nie może uświęcać dowolnych środków, szczególnie jeśli te środki osłabiają pozycję konsumenta. Uzasadnienie deklaruje, że projekt nie ingeruje w merytoryczne rozstrzyganie spraw ani w uprawnienia konsumenckie. Jednak część zapisów (wydłużone terminy potrąceń, posiedzenia niejawne, jednoosobowe składy) może pośrednio wpływać na wynik lub długość dochodzenia praw przez konsumenta, co w istocie jest ingerencją w jego sytuację prawną. Ta rozbieżność między deklaracją a możliwym efektem praktycznym jest najsłabszym punktem logiki projektu. Wygląda to tak, jakby rząd założył bardzo optymistyczny scenariusz: banki grzecznie wycofają pozwy i potrącą co należy w rozsądnym terminie, sądy sprawnie i bezbłędnie zasądzą wszystko na posiedzeniach niejawnych, żadna ze stron nie będzie komplikować postępowania, a system odetchnie z ulgą. Niestety, realia mogą wyglądać inaczej – i na to właśnie zwracali uwagę uczestnicy konsultacji.
Forsowanie kontrowersyjnych elementów mimo krytyki
Analizując proces tworzenia tej ustawy, widać wyraźnie, że rząd był gotów zignorować wiele merytorycznych uwag nawet najważniejszych instytucji państwowych, byle osiągnąć zamierzony efekt legislacyjny . Ministerstwo Sprawiedliwości uznało większość krytycznych opinii (również tych od Sądu Najwyższego, Rzecznika Finansowego czy RPO) za niezasadne . Mimo apeli o poszerzenie ochrony na inne waluty, ograniczenie przywilejów procesowych banków czy zachowanie pełnych gwarancji procesowych konsumentów – projektodawca pozostał przy swoim.Wprowadzono wprawdzie kilka poprawek łagodzących oczywiste mankamenty, lecz istota projektu się nie zmieniła. Nadal jest to ustawa pisana przede wszystkim z myślą o sprawności postępowań, a dopiero w drugiej kolejności o równowadze praw stron.
Wyraźnie widać pewną selektywną wrażliwość ustawodawcy: postulaty, które nie kolidowały z głównym celem (jak dodanie spadkobierców czy doprecyzowanie kosztów) – przyjęto. Te jednak, które mogłyby utrudnić szybkie „sprzątanie” spraw frankowych z sądów (np. ograniczenie potrąceń do I instancji, utrzymanie pełnej jawności rozpraw czy objęcie ustawą także kredytów walutowych innych niż CHF) – zostały odrzucone. Rząd ewidentnie chce przepchnąć kluczowe dla siebie rozwiązania, pomimo głośnej krytyki społecznej. Zwłaszcza wydłużone prawo potrącenia dla banków oraz finansowe zachęty dla banków (zwrot opłat) to elementy forsowane wbrew ostrzeżeniom, co sugeruje, że traktuje się je jako niezbędne ustępstwa na rzecz sektora w zamian za oczekiwane przyspieszenie spraw. Oficjalnie oczywiście argumentuje się inaczej – dobrem konsumentów i interesem publicznym – ale trudno nie zauważyć, komu najbardziej te przepisy służą.
Styl uzasadnienia, w którym ministerstwo momentami bagatelizuje ryzyka (np. licząc na procesową lojalność banków) , a krytykę zbywa niekiedy zdawkowymi wymówkami (jak w przypadku walut obcych), potwierdza, że priorytetem jest szybkie zamknięcie rozdziału „frankowicze” w sądach, nawet jeśli rozwiązania będą dalekie od doskonałych. Można odnieść wrażenie, że ustawodawca zakłada optymistycznie, iż cel uświęci środki – i liczy, że ewentualne problemy (np. nowe pytania prawne do TSUE czy skargi konstytucyjne) nie zahamują wejścia ustawy w życie. Warto zauważyć, że sami frankowicze i ich przedstawiciele od początku podchodzą sceptycznie do potrzeby tej ustawy – argumentując, że wystarczyłoby konsekwentne stosowanie istniejącego prawa i orzecznictwa, by sprawy kończyły się sprawnie. Ich zdaniem wprowadzenie tak obszernej, specjalnej regulacji może generować kolejne spory i paradoksalnie wydłużyć pewne procedury . Rząd jednak nie zmienił kursu, przekonany o słuszności obranej drogi.
Konstruktywna ocena: czy ustawa spełni swoje zadanie?
Pod względem stylu legislacyjnego zaktualizowany projekt ustawy frankowej należy pochwalić za uwzględnienie części uwag – świadczy to o otwartości na dialog (przynajmniej w niektórych obszarach). Projekt stał się lepszy niż jego pierwotna wersja: mniej w nim luk i oczywistych „potknięć” przeciw konsumentom. Jednak fundamentalne dylematy pozostają. Ustawa wciąż silnie faworyzuje szybkość i efektywność kosztem tradycyjnych gwarancji procesu i pełni praw konsumenta. Banki, jako strona pozwanych masowo przegrywająca spory frankowe, otrzymują od ustawodawcy narzędzia pozwalające zmniejszyć ciężar tych porażek – czy to poprzez możliwość skompensowania części należności na późnym etapie (zmniejszenie kwot do zwrotu oraz uniknięcie części odsetek), czy poprzez realne odzyskanie części kosztów sądowych. Można to postrzegać jako próbę „ugodzenia” obu stron sporu – frankowicze dostaną szybciej prawomocne wyroki i możliwość zaprzestania płacenia rat, a banki pewne koncesje finansowe i proceduralne, by złagodzić skutki masowych unieważnień umów. Pytanie jednak, czy takie rozwiązanie rzeczywiście zakończy problem, czy tylko otworzy nowy rozdział konfliktów na innych polach.
Istnieje ryzyko, że niektóre przepisy ustawy okażą się nieskuteczne lub wręcz przeciwskuteczne. Jeśli banki wykorzystają w pełni dane im możliwości (np. nagminnie podnosząc zarzut potrącenia w apelacji), to sądy mogą zostać zmuszone do dodatkowej pracy, a frankowicze – do dłuższego czekania na ostateczny wynik sprawy. Jeżeli natomiast któreś z rozwiązań okaże się sprzeczne z prawem UE lub Konstytucją RP, czeka nas kolejna seria pytań prawnych i potencjalne zawieszenia postępowań. Logika projektu opiera się na założeniu, że obecny chaos w sądach wymaga nadzwyczajnych kroków – i to prawda. Warto jednak zadać pytanie, czy podjęto właściwe kroki. Na papierze wiele mechanizmów wygląda obiecująco (choćby automatyczne zabezpieczenie roszczeń, pisemne zeznania czy promocja mediacji), ale ich diabelnie szczegółowe uregulowanie może rodzić nowe problemy proceduralne. Czy nie prościej byłoby choć częściowo zaufać sądom i istniejącym przepisom? Wszak sądy już teraz dość sprawnie wydają wyroki zgodne z jednolitą linią orzeczniczą – główny problem to ich brak kadr i zalew spraw, a nie brak narzędzi prawnych.
Nowa ustawa frankowa jest więc swego rodzaju eksperymentem. Z jednej strony to sygnał dla frankowiczów, że państwo dostrzega ich problem i chce go systemowo rozwiązać, z drugiej – sygnał dla banków, że państwo nie pozostawi ich zupełnie samym sobie z konsekwencjami dawnych błędów. Wymowa projektu jest wyraźnie kompromisowa, choć kompromis ten osiągnięto bardziej kosztem zasad procesu niż kosztem którejkolwiek strony sporu. Czy to dobrze, czy źle – pokaże praktyka. Na razie ustawa jest na etapie projektu i nie ma pewności, czy wejdzie w życie w obecnym kształcie. Scena polityczna w połowie 2025 r. jest burzliwa, a w samej koalicji rządzącej słychać rozbieżne głosy co do rozwiązań frankowych. Jeśli jednak parlament uchwali tę ustawę, prezydent (niedawno wybrany Karol Nawrocki) stanie przed niełatwą decyzją – poprzeć priorytet rządu czy wsłuchać się w obawy społeczności frankowiczów i ekspertów.
Z perspektywy chłodnej analizy można stwierdzić, że projekt ustawy frankowej z 1 lipca 2025 r. jest próbą wyważenia racji systemowych i interesów ekonomicznych, która jednak budzi uzasadnione wątpliwości co do spójności i skuteczności. Rząd osiągnął częściowy sukces, modyfikując najbardziej rażące punkty po konsultacjach, ale fundamentalne sprzeczności pozostały. Ustawa deklaratywnie służy konsumentom, lecz praktycznie pod wieloma względami wspiera sektor bankowy i liczy na jego dobrą wolę. Ostateczna ocena będzie zależeć od tego, jak – i czy – te przepisy zadziałają w praktyce. Jedno jest pewne: sprawa frankowa to wciąż pole bitwy między obywatelami a bankami, a ustawodawca stara się tę bitwę administracyjnie zakończyć. Czy obrana strategia okaże się strzałem w dziesiątkę, czy może strzałem w stopę – dowiemy się, gdy dym opadnie. Na razie pozostajemy z analizą projektu, który jest daleki od ideału. Czas pokaże, czy ugasi on pożar frankowych sporów, czy też stanie się zarzewiem nowych konfliktów prawnych w przyszłości.