Jeszcze 2-3 lata temu posiadacze kredytów we frankach szwajcarskich podchodzili do batalii sądowej z bankami z dużą ostrożnością. Banki straszyły ich pozwami wzajemnymi o zapłatę „wynagrodzenia za korzystanie z kapitału”, a sama perspektywa wieloletniego procesu budziła niepokój. Dziś, w 2025 roku, sytuacja diametralnie się zmieniła. Statystyki i orzecznictwo pokazują, że frankowicze nie mają już powodów do obaw – sądy masowo stają po ich stronie, fala nowych pozwów wyraźnie słabnie, a prawo (w tym wyroki TSUE) skutecznie chroni ich interesy. Co więcej, ponad połowa wszystkich udzielonych kredytów frankowych została już zakwestionowana w sądzie lub objęta ugodą, a dla pozostałych kredytobiorców pojawiają się korzystne możliwości działania. Przyjrzyjmy się zatem aktualnej sytuacji: jak wygląda stan sporów sądowych, jakie są szanse na wygraną, jakie wątpliwości prawne zostały rozstrzygnięte i przed jakim dylematem stoją ci frankowicze, którzy dotąd nie podjęli żadnych kroków.
Fala pozwów frankowych wyraźnie słabnie
Minęło już ponad pięć lat od początku masowych pozwów frankowych w Polsce. Według najnowszych danych Związku Banków Polskich, na koniec marca 2025 r. w sądach toczyło się 166,2 tys. spraw wszczętych przez frankowiczów(najczęściej żądających unieważnienia umowy kredytu). Dodatkowo banki wytoczyły 57,1 tys. własnych powództw, głównie aby zabezpieczyć zwrot pożyczonego kapitału. Łącznie daje to ok. 223 tys. postępowań – liczby wciąż imponujące, jednak coś znacząco się zmieniło. Banki zauważają, że napływ nowych pozwów wyraźnie maleje, co przekłada się nawet na zmniejszanie rezerw na ryzyko prawne.
Przedstawicielka ZBP Katarzyna Urbańska ujawnia, że od września 2024 r. liczba spraw w toku spada średnio o około 1000 miesięcznie, podczas gdy jeszcze do sierpnia rosła o przeciętnie 800 miesięcznie. Tendencję tę widać też w raportach banków – dziewięć największych banków odnotowało łącznie 109,7 tys. toczących się spraw na koniec marca, czyli o 1,2 tys. mniej niż rok wcześniej. Niektóre instytucje finansowe sygnalizują wręcz drastyczny spadek nowych pozwów: np. w mBanku w I kwartale 2025 r. było ich o 60% mniej niż rok wcześniej, a Bank Millennium odnotował najniższy napływ spraw od trzech lat.
Co stoi za tym trendem? Prawnicy obu stron potwierdzają, że główna fala pozwów jest już za nami. – Większość frankowiczów, którzy mieli umowy i zamierzali pozwać bank, już to zrobiła. Druga grupa zdecydowała się na ugody. Trzecia grupa to ci, którzy nadal spłacają kredyty lub już je spłacili i nie zamierzają dochodzić swoich praw. Innymi słowy, gros zainteresowanych podjęło już jakieś działania, a na polu bitwy pozostała stosunkowo niewielka grupa niezdecydowanych.
Potwierdzają to liczby: szacuje się, że do sądów trafiło dotąd ok. 350–395 tys. pozwów, co oznacza zakwestionowanie ponad połowy wszystkich udzielonych kredytów frankowych. Jeżeli doliczyć do tego około 150 tys. ugód zawartych z bankami pozasądowo, okazuje się, że tylko garstka klientów z kredytem frankowym nie podjęła dotąd żadnych kroków. Prawnicy wskazują, że w tej ostatniej grupie wiele osób to ci, którzy już dawno spłacili swoje kredyty albo są skłóceni z współkredytobiorcami (np. po rozwodach), przez co ich determinacja do wejścia na drogę sądową jest niewielka.
Naturalnie, zmniejszenie napływu nowych spraw nie oznacza jeszcze całkowitego końca „sagi frankowej”. W sądach nadal kumuluje się ogromna liczba postępowań i upłynie parę lat, zanim zostaną prawomocnie zakończone. Reprezentujący banki mecenasi zwracają za to uwagę, że obecny spadek należy oceniać na tle rekordowego wpływu spraw z lat 2023–2024 – w ujęciu bezwzględnym wciąż mówimy o tysiącach nowych pozwów miesięcznie.
Ich zdaniem saga się jeszcze nie skończy – co więcej, jeśli doliczyć tzw. pozwy wzajemne składane przez klientów (gdy bank pierwszy pozywa, a klient odpowiada własnym roszczeniem), to spadek nie jest tak oczywisty. Niemniej kierunek zmian jest jasny: fala masowych pozwów wyhamowuje, a sektor bankowy odczuwa pierwsze symptomy ulgi.
Ubywa aktywnych kredytów frankowych
Równolegle szybko kurczy się portfel aktywnych kredytów frankowych w Polsce. Z danych Biura Informacji Kredytowej (BIK) wynika, że na koniec kwietnia 2025 r. Polacy spłacali już tylko 182 tys. hipotek we frankach szwajcarskich, o ponad 22% mniej niż rok wcześniej. Dla porównania, w momencie wybuchu „kryzysu frankowego” – gdy w styczniu 2015 r. Szwajcarski Bank Narodowy uwolnił kurs franka, windując raty – aktywnych było jeszcze ok. 565 tys. takich umów (choć około 210 tys. zostało już wtedy wcześniej spłaconych). Łącznie w latach boomu udzielono w Polsce ok. 775 tys. kredytów denominowanych lub indeksowanych do CHF. Te liczby pokazują, że przez ostatnią dekadę znaczna część frankowiczów uporała się ze swoimi zobowiązaniami – czy to poprzez regularną spłatę, przewalutowanie, wcześniejszą spłatę, czy też wskutek unieważnienia umowy przez sąd.
Obecnie każdego roku ubywa kilkadziesiąt tysięcy czynnych kredytów frankowych, a trend ten przyspieszył. BIK odnotował spadek o jedną piątą w ciągu zaledwie 12 miesięcy. Można szacować, że jeśli taka dynamika się utrzyma, w ciągu kolejnych kilku lat kredyty frankowe staną się niszowym zjawiskiem. Dla banków oznacza to stopniowe ograniczanie ekspozycji na ryzyko walutowe i prawne, a dla frankowiczów – coraz mniejszą grupę rówieśników w podobnej sytuacji.
Ci, którzy pozostali z aktywnym kredytem, są w coraz lepszej pozycji negocjacyjnej: banki wolą dogadać się z ostatnimi klientami niż latami spierać się w sądach o malejące portfele. Z kolei frankowicze, którzy już spłacili swoje kredyty, stają przed pytaniem, czy warto jeszcze dochodzić roszczeń z tytułu nadpłaconych rat – ale o tym za chwilę. Najpierw zobaczmy, dlaczego dzisiejsza sytuacja prawna tak bardzo sprzyja kredytobiorcom.
Frankowicze niemal zawsze wygrywają w sądach w 2025
Jeżeli ktoś nadal waha się przed pozwaniem banku, powinien spojrzeć na statystyki orzeczeń. Te mówią same za siebie: prawomocne wyroki zapadają przytłaczająco na korzyść klientów. W I kwartale 2024 roku sądy wydały 4184 korzystne wyroki dla frankowiczów, co stanowiło aż 97,5% wszystkich rozstrzygniętych spraw!
Bankom udało się wygrać w tym okresie zaledwie 96 spraw, czyli około 2,25%, a pozostałe 0,25% zakończyło się uchyleniem wyroku w drugiej instancji. Podobne proporcje utrzymują się od wielu miesięcy. Szacuje się, że ogółem ponad 97% spraw frankowych kończy się zwycięstwem kredytobiorcy. Innymi słowy, statystycznie frankowy pozew niemal gwarantuje wygraną – takich szans trudno szukać w jakiejkolwiek innej kategorii sporów sądowych.
Co ważne, sądy w zdecydowanej większości unieważniają umowy kredytowe w całości. Według danych z początku 2024 r., około 97% korzystnych dla klientów wyroków oznaczało stwierdzenie nieważności umowy (ex tunc, od początku), a tylko ok. 3% przypadków to tzw. odfrankowienie umowy, czyli przewalutowanie kredytu na złotówki z jednoczesnym usunięciem klauzul walutowych. Linia orzecznicza jest zatem ugruntowana – przy nieuczciwych zapisach umownych (klauzulach abuzywnych) standardem stało się wykreślenie całej umowy z obrotu prawnego, co dla konsumenta jest na ogół najkorzystniejszym rozwiązaniem.
Polskie sądy powszechne konsekwentnie podążają za wytycznymi płynącymi z Trybunału Sprawiedliwości UE oraz wskazówkami Sądu Najwyższego. Dla przykładu, w jednej z uchwał z 2024 r. Sąd Najwyższy potwierdził, że unieważnienie umowy jest dopuszczalne tylko wtedy, gdy jest korzystne dla kredytobiorcy, podkreślając nadrzędną rolę ochrony konsumenta. To wszystko sprawia, że pozywając bank, frankowicz może liczyć, iż sędziowie podejdą do sprawy z dużą dozą zrozumienia dla jego położenia – w końcu chodzi o wyeliminowanie skutków wadliwej (nieuczciwej) umowy.
Na szczególną uwagę zasługuje działalność wyspecjalizowanych wydziałów sądowych, takich jak tzw. wydział frankowyw Sądzie Okręgowym w Warszawie, powołany specjalnie do obsługi lawiny tych spraw. Dzięki takim inicjatywom oraz organizacyjnym zmianom w sądach (m.in. digitalizacji akt i wzmacnianiu kadrowym) tempo rozpoznawania spraw stopniowo się poprawia. Coraz częściej zdarza się, że wyroki w pierwszej instancji zapadają w około rok–dwa od złożenia pozwu, choć oczywiście przy tak dużej skali spraw nadal zdarzają się opóźnienia. Niemniej trend jest pozytywny: orzecznictwo jest przewidywalne i jednolite, a frankowicze przestali być traktowani jak ciekawostka – ich sprawy stały się codziennością polskich sądów.
TSUE rozwiał najważniejsze obawy frankowiczów
Tak korzystna sytuacja procesowa to w dużej mierze efekt kluczowych orzeczeń Trybunału Sprawiedliwości UE z ostatnich lat. To właśnie TSUE utorował drogę do unieważniania wadliwych umów kredytowych, począwszy od głośnego wyroku w sprawie państwa Dziubak (C-260/18) z października 2019 r., poprzez kolejne rozstrzygnięcia doprecyzowujące prawa konsumentów. Szczególne znaczenie miały jednak wyroki z 2023 r., które praktycznie odebrały bankom argumenty do straszenia klientów. Przez długi czas instytucje finansowe próbowały odstraszać potencjalnych powodów wizją kontrpozwu o tzw. „wynagrodzenie za bezumowne korzystanie z kapitału” – czyli żądaniem, by w razie unieważnienia umowy klient oddał coś więcej niż sam pożyczony kapitał (jako rzekomą rekompensatę za to, że korzystał z pieniędzy banku). Frankowicze drżeli na samą myśl o takich roszczeniach. Jak jednak wiadomo, ich strach zmalał niemal do zera po wyroku TSUE z czerwca 2023 r. w sprawie C-520/21. Trybunał jasno orzekł, że bankowi nie należy się żadne wynagrodzenie za korzystanie z kapitału, jeśli umowa upada z powodu nieuczciwych klauzul. Innymi słowy, kredytobiorca ma prawo darmowego kredytu jako konsekwencji działań banku, który skonstruował wadliwą umowę. To był przełom – od tego momentu argument o „płatności za kapitał” przestał działać na wyobraźnię niezdecydowanych klientów.
To nie jedyne korzystne dla frankowiczów rozstrzygnięcie. W grudniu 2023 r. TSUE wydał wyrok w sprawie C-28/22, gdzie zakwestionował inną strategię banków: podnoszenie tzw. zarzutu zatrzymania. Dzięki temu orzeczeniu wiadomo już, że bank nie może pozbawić konsumenta należnych mu ustawowych odsetek za opóźnienie poprzez wymaganie jednoczesnego rozliczenia się (tj. “zatrzymania” świadczeń). Mówiąc prościej – jeśli sąd zasądzi zwrot klientowi zapłaconych rat, to bank będzie musiał doliczyć odsetki za zwłokę, niezależnie od tego, czy klient od razu oddaje kapitał. Ma to znaczenie, bo w warunkach wysokich stóp procentowych takie odsetki to pokaźna suma. Dla przykładu, obecnie ustawowe odsetki za opóźnienie w Polsce wynoszą aż 11,25% rocznie, co znacząco podnosi kwotę zasądzaną na rzecz frankowicza za każdy rok trwania procesu.
Wreszcie na początku 2024 r. TSUE rozprawił się z próbami waloryzacji kapitału kredytu przez banki. W styczniowym wyroku (sprawa C-488/23) jasno stwierdzono, że bankowi nie należy się sądowa waloryzacja nominalnej kwoty kredytu tłumaczona np. utratą wartości pieniądza. Bank nie może więc żądać od sądu, by ten „dopisał” mu do zwracanej kwoty kapitału jakąkolwiek rekompensatę z tytułu inflacji czy zmiany siły nabywczej złotego na przestrzeni lat.
Skutkiem powyższych rozstrzygnięć jest gruntowna zmiana klimatu prawnego: klienci zaciągający kiedyś kredyty walutowe nie muszą już obawiać się kontrataków banków. – Po grudniowych wyrokach TSUE frankowicze nie muszą już obawiać się bezpodstawnych roszczeń banków – pisali prawnicy podsumowując końcówkę roku. Krótko mówiąc, zniknęło widmo, że wygrywając sprawę można… jeszcze zostać komuś coś dłużnym. Wręcz przeciwnie, to banki muszą martwić się, że czeka je zwrot dużych kwot wraz z odsetkami, a same nie ugrają nic ponad zwrot nominalnego kapitału.
Przedawnienie roszczeń i widmo „mieszkania za darmo”
Co więcej, na horyzoncie pojawiła się kwestia, która jeszcze parę lat temu wydawała się czysto teoretyczna: czy bank ma gwarancję odzyskania nawet samego kapitału udostępnionego klientowi w ramach nieważnej umowy? Pytanie to wiąże się z instytucją przedawnienia roszczeń. W polskim prawie roszczenia o charakterze majątkowym wygasają po upływie określonego terminu – dla roszczeń przedsiębiorcy (np. banku) jest to co do zasady 3 lata, a dla roszczeń konsumenta – 6 lat (od 2018 r., wcześniej 10 lat). Pojawiła się wątpliwość: od kiedy liczyć ten termin w przypadku unieważnionego kredytu frankowego?
Najświeższe orzecznictwo – ponownie z pomocą TSUE – sugeruje bardzo prokonsumencką interpretację. Trybunał w wyroku z grudnia 2023 (C-28/22) wskazał, że początek biegu terminu przedawnienia roszczeń może być liczony od momentu, gdy konsument zakwestionował umowę, na przykład składając reklamację w banku dotyczącą klauzul abuzywnych. Taka koncepcja symetrycznego startu oznaczałaby, że zarówno dla klienta, jak i dla banku czas zaczyna biec w tej samej chwili – jednak z uwagi na różne długości terminów, roszczenie banku przedawni się znacznie szybciej (po 3 latach) niż roszczenie konsumenta (po 6 latach). Co to oznacza w praktyce? Jeśli np. frankowicz już w 2019 czy 2020 r. poskarżył się bankowi na swoją umowę (albo złożył pozew) i od tego czasu minęły ponad 3 lata, bank może obecnie utracić prawo do dochodzenia zwrotu pozostałego kapitału. Jeżeli do tej pory nie złożył własnego pozwu przeciw klientowi, sąd może uznać, że termin na takie roszczenie już upłynął.
Taki scenariusz jeszcze do niedawna wydawał się nieprawdopodobny, ale dziś prawnicy otwarcie o nim mówią. – Jeśli kredytobiorca złożył w banku reklamację ponad 3 lata temu, a bank nie wytoczył mu dotąd powództwa o zwrot kapitału, to można argumentować, że roszczenie banku jest już przedawnione – tłumaczą eksperci. Co by to oznaczało dla przebiegu procesu? Otóż w razie stwierdzenia nieważności umowy, bank nie tylko nie dostałby „wynagrodzenia za kapitał” (co i tak mu nie przysługuje), ale nie mógłby nawet odzyskać pozostałej nominalnej kwoty kredytu! Frankowicz natomiast zachowałby prawo do odzyskania od banku wszystkiego, co sam wpłacił. Bilans takiego rozliczenia jest łatwy do przewidzenia. W praktyce kredytobiorca otrzymałby nie tylko darmowy kredyt, ale wręcz darmowe mieszkanie kupione za środki banku. Nic dziwnego, że określenie „mieszkanie za darmo” zaczęło przewijać się w debacie – z początku jako straszak ze strony banków, a dziś jako całkiem realna ewentualność w niektórych przypadkach.
Oczywiście należy podkreślić, że nie każdy frankowicz automatycznie dostanie mieszkanie za darmo. Wiele zależy od konkretnych terminów i działań podjętych przez strony. Banki, świadome zagrożenia, zaczęły pozywać klientów o zwrot kapitału (wspomniane 57 tys. spraw wytoczonych przez banki to często właśnie taka prewencyjna strategia) – byle przed upływem terminu.
Po stronie klientów, korzystnym posunięciem okazało się z kolei choćby wysłanie reklamacji do banku, co mogło uruchomić bieg przedawnienia. W efekcie mamy dziś swoistą partię szachów o przedawnienie: kto przegapi swój ruch w terminie, ten traci pieniądze. Warto w tym miejscu zauważyć, że roszczenia konsumentów przedawniają się wolniej. Jeśli więc ktoś już dawno spłacił swój kredyt, ale dopiero teraz dowiedział się o możliwości odzyskania nadpłaconych kwot, wcale nie jest powiedziane, że jest za późno – termin przedawnienia mógł jeszcze nie minąć, zwłaszcza jeśli liczyć go od momentu, gdy frankowicz dowiedział się o nieuczciwych warunkach umowy.
To zagadnienie jest jednak na tyle złożone, że doczeka się jeszcze odpowiedzi prejudycjalnej TSUE na pytania polskich sądów. Niemniej już teraz w polskich wyrokach można znaleźć pierwsze jaskółki tej tendencji – zdarzają się orzeczenia oddalające powództwo banku właśnie z powodu przedawnienia jego roszczeń.
Wizja „mieszkania za darmo” istotnie wzmocniła pozycję przetargową frankowiczów. Banki wiedzą, że gra toczy się o wysoką stawkę. Komisja Nadzoru Finansowego wyliczała w 2021 r., że gdyby masowo doszło do unieważniania umów bez obowiązku zwrotu kapitału, koszt dla sektora wyniósłby astronomiczne 234 mld zł. Dla porównania, koszt unieważnień z obowiązkiem zwrotu kapitału (ale bez wynagrodzenia za jego użycie) oszacowano „jedynie” na 101,5 mld zł. Nic więc dziwnego, że w 2024 r. banki znacząco zintensyfikowały zabiegi o ugody z klientami – wolą zagwarantować sobie zwrot pożyczonych pieniędzy przy stole negocjacyjnym, niż ryzykować w sądzie utratę nawet tego. I tu dochodzimy do kluczowego pytania dla niezdecydowanych frankowiczów: czy lepiej podpisać ugodę z bankiem, czy jednak walczyć dalej w sądzie?
Ugoda z bankiem czy dalsza walka – dylemat 2025 roku
W obliczu opisanych powyżej realiów, wielu frankowiczów zadaje sobie pytanie: co teraz zrobić z moim kredytem?Jeśli dotąd nie wytoczyłeś pozwu, masz z grubsza dwie drogi działania – ugodę lub proces (pozostawanie bezczynnie, czyli „czekanie”, jest oczywiście możliwe, ale coraz mniej racjonalne). Obie opcje mają swoje plusy i minusy, a ich atrakcyjność zmieniła się na przestrzeni ostatnich lat.
Ugody z bankami jeszcze kilka lat temu były rzadkością, ale obecnie stały się chlebem powszednim. Banki chwalą się, że zawarto już dziesiątki tysięcy porozumień z klientami frankowymi. Według danych z sektora, do końca I kwartału 2025 r. osiem największych banków (notowanych na giełdzie) podpisało łącznie 131,2 tys. ugód, o 34,6 tys. więcej niż rok wcześniej.
Prym wiedzie PKO BP z liczbą 50,2 tys. ugód, dalej mBank – 26,1 tys., a na trzecim miejscu Millennium – 26 tys.. Warto dodać, że PKO BP i mBank wyjątkowo przyspieszyły w ostatnim roku (obie instytucje zwiększyły liczbę ugód o ~11 tys. w ciągu 12 mies.), podczas gdy Millennium – choć oferuje ugody najdłużej, bo od 2021 r. – jest postrzegane jako mniej skłonne do ustępstw. Do grona aktywnych dołączyły także banki nie notowane na GPW: np. bank Raiffeisen (działający w Polsce w ograniczonej formie) zawarł 2,2 tys. ugód, a Deutsche Bank – niemal 2,6 tys..
Łącznie dziesięć instytucji finansowych zgromadziło ok. 136 tys. ugód do początku 2025 r.. Mimo to, warto zauważyć, że tempo zawierania nowych ugód nie dorównuje już historycznemu tempu pozwów – np. w pierwszych dwóch miesiącach 2024 r. banki podpisały tylko 5,4 tys. ugód, podczas gdy jeszcze w 2023 r. do sądów trafiało średnio 7,5 tys. nowych spraw miesięcznie. Wyraźnie widać więc, że wielu klientów wolało pozwać bank zamiast iść na ugodę – zwłaszcza w szczycie obaw przed pozwami banków w 2023 r. Dziś jednak strach przed kontratakami minął, więc niewykluczone, że ci ostatni niezdecydowani skłonią się ku jakiemuś rozwiązaniu.
Jakie są warunki ugód i czy warto je zaakceptować?
Standardowy model ugody opiera się na rekomendacji KNF z grudnia 2020 r.: kredyt frankowy jest traktowany tak, jakby od początku był kredytem złotowym oprocentowanym według stawki WIBOR + marża z umowy. W praktyce oznacza to przeliczenie historycznych rat na złote i odpowiednie skorygowanie salda zadłużenia. Najczęściej klient musi dopłacić brakującą kwotę kapitału albo otrzymuje zwrot nadpłaty – w zależności od ruchów kursu i stóp procentowych w trakcie trwania umowy. Banki nierzadko proponują też czasowe obniżenie marży czy inne zachęty, by skłonić do ugody. Jeszcze dwa lata temu oferty ugodowe bywały mało atrakcyjne na tle tego, co można było ugrać w sądzie.
Jednak obecnie warunki ugód istotnie się poprawiły. Niektóre banki są gotowe umarzać znaczną część salda czy zwracać sporą część zapłaconych odsetek, byle tylko zamknąć temat polubownie.
Z drugiej strony, pełnomocnicy frankowiczów studzą entuzjazm. – W ich ocenie wciąż tylko jeden bank proponuje ugody, które faktycznie warto rozważyć. Większość propozycji wciąż dalece odbiega od tego, co można uzyskać w procesie.
Inni prawnicy zauważają, że banki kalkulują na chłodno: obecne oferty są na tyle poprawione, by skusić większość klientów i ograniczyć skalę pozwów, ale jednocześnie wciąż zapewniają bankom pewien zysk lub przynajmniej minimalizują stratę. W efekcie powstała sytuacja, gdzie dla części frankowiczów ugoda jest korzystna, a dla innych nie – zależy to od konkretnej oferty oraz od tego, jak bardzo dany klient jest zdeterminowany, by walczyć o maksymalne korzyści.
W praktyce podjęcie decyzji sprowadza się do porównania: pewne i szybkie warunki ugody vs. bardziej opłacalne, ale okupione długim procesem korzyści z wyroku. Jeśli ktoś ceni sobie czas, spokój i pewność, może skłaniać się ku ugodzie – zwłaszcza gdy proponowane warunki wyglądają uczciwie (np. znaczne zmniejszenie salda zadłużenia, brak dodatkowych kosztów). Dla wielu osób ugoda oznacza zamknięcie trudnego rozdziału i uwolnienie się od ryzyka wahań kursu franka. Banki kuszą też często tym, że w ramach ugody zniosą spready walutowe, obniżą raty i wykreślą hipotekę walutową z księgi wieczystej szybciej, niż stałoby się to po batalii sądowej. To wszystko są konkretne, wymierne plusy.
Proces sądowy natomiast kusi perspektywą pełnego zwycięstwa. Jak już wiemy, prawdopodobieństwo wygranej jest bliskie pewności. Unieważnienie umowy przez sąd oznacza, że klient finalnie spłaca tylko pożyczony kapitał (bez odsetek, spreadów i innych kosztów), a w dodatku odzyskuje od banku to, co zapłacił ponad kapitał – czyli typowo wszystkie odsetki i prowizje, nierzadko dziesiątki, a nawet setki tysięcy złotych. Co więcej, bank musi zwrócić te pieniądze z odsetkami ustawowymi za opóźnienie (wspomniane ~11% rocznie) liczonymi od momentu, gdy został wezwany do zapłaty.
To sprawia, że każdy rok trwania sporu zwiększa kwotę, jaką ostatecznie bank odda klientowi, co paradoksalnie czyni zwłokę sądu korzystną dla powoda. Oczywiście minusem jest to, że przez czas procesu kredyt wciąż formalnie istnieje. Wiele osób nadal spłaca raty w trakcie trwania sprawy, obawiając się wpisania do rejestru dłużników czy innych działań banku. Część decyduje się jednak na wstrzymanie płatności (po złożeniu pozwu można wystąpić o zabezpieczenie w postaci zawieszenia obowiązku spłaty – niektóre sądy to przyznają).
Zawieszenie spłaty bywa ryzykowne, bo jeśli sąd go nie udzieli, a my sami przestaniemy płacić, bank może zgłosić zaległość do BIK i próbować dochodzić należności. Jednak przy obecnym stanie orzecznictwa wiele osób ocenia, że ryzyko jest niewielkie – skoro umowa i tak najpewniej będzie unieważniona, to prędzej czy później rozliczenie z bankiem i tak sprowadzi się do oddania kapitału. Coraz częściej słyszy się więc o frankowiczach, którzy traktują zaprzestanie spłaty jako formę wywarcia presji na bank (by ten np. skłonniej zaproponował ugodę). Każdy musi jednak sam ocenić swoją tolerancję ryzyka i konsekwencje takiego kroku.
Dylemat „ugoda czy pozew?” nie ma uniwersalnej odpowiedzi – zależy od indywidualnej sytuacji kredytobiorcy.
Jeśli Twój kredyt jest już spłacony i chodzi jedynie o odzyskanie nadpłaconych odsetek, to bank raczej nie zaoferuje Ci ugody sam z siebie (skoro nie masz już wobec niego zobowiązań). W takiej sytuacji opcją jest właściwie tylko pozew – i warto pamiętać o terminach przedawnienia roszczeń konsumenta (6 lat od spłaty, o ile nie przerwałeś biegu w międzyczasie np. wezwaniem do zapłaty).
Z kolei jeśli nadal spłacasz kredyt, prawdopodobnie już otrzymałeś od banku jakąś propozycję ugody albo otrzymasz ją wkrótce – zwłaszcza jeśli jesteś w gronie ostatnich „niepozwanych” klientów. Warto taką ofertę dokładnie przeanalizować (najlepiej z prawnikiem lub doradcą finansowym), porównać z symulacją wygranej w sądzie i podjąć świadomą decyzję. Ważne, by nie odkładać działania w nieskończoność.
Czasy, gdy frankowicze czekali na „cudowne rozwiązanie” systemowe minęły – nie będzie raczej żadnej specjalnej ustawy ani magicznego kursu franka z dnia zaciągnięcia kredytu. Rozstrzygnięcie sporów przeniosło się definitywnie na grunt sądowy albo polubowny.
Podsumowując:
Rok 2025 to najlepszy moment, by frankowicz bezczynnie dotąd obserwujący sytuację zdecydował, co dalej. Nie ma się już czego bać – prawo i sądy stoją po stronie konsumentów, a banki utraciły większość oręża, którym kiedyś odstraszały klientów. Z drugiej strony, każdy kolejny miesiąc zmniejsza liczbę aktywnych kredytów i zbliża całą tę historię do końca, więc jeśli ktoś chce jeszcze powalczyć o swoje pieniądze, nie powinien zwlekać zbyt długo.
Niezależnie od wyboru drogi (ugoda czy proces), kluczowe jest świadome podjęcie decyzji na podstawie twardych danych i rzetelnej analizy. A te – jak staraliśmy się pokazać – jednoznacznie wskazują, że frankowicze w 2025 roku znajdują się w najmocniejszej dotąd pozycji do wygrania ze swoim kredytem. Banki już się ich tak nie boją, ale i frankowicze nie muszą się już bać banków. Czas zatem przechylić szalę zwycięstwa ostatecznie na swoją stronę.