Czy to możliwe, że bank – instytucja zaufania publicznego – opłaci klientowi mieszkanie i to wbrew własnej woli? Jeszcze dekadę temu podobny scenariusz brzmiał jak fantazja, bo wygrane konsumentów w sporach „frankowych” były rzadkością . Dziś jednak sytuacja się odwróciła – frankowicze masowo triumfują w sądach, a hasło „darmowe mieszkanie za kredyt we frankach” przestało być absurdalnym krzykiem, a stało się realną perspektywą. Jeśli sądy uznają, że roszczenia banków wobec kredytobiorców uległy przedawnieniu, banki de facto i de iure sfinansują zakup mieszkań swoich klientów . Dla jednych to scenariusz sprawiedliwy, dla innych skandaliczny – lecz w pojedynczych przypadkch od 2024 roku staje się on faktem kreowanym przez orzecznictwo.
Przełom w orzecznictwie: trzy lata, które minęły bankom
Sercem problemu jest przedawnienie roszczeń banków o zwrot wypłaconego kapitału, gdy umowa kredytu CHF zostaje unieważniona. Zgodnie z kodeksem cywilnym bank (jako przedsiębiorca) ma tylko 3 lata na dochodzenie swoich roszczeń wobec konsumenta . Przez lata kwestia od kiedy liczyć te trzy lata była przedmiotem sporów i prawniczych akrobacji. W maju 2021 r. Sąd Najwyższy próbował nawet rozciągnąć ochronny parasol nad bankami, wprowadzając koncepcję tzw. „trwałej bezskuteczności” umowy – czyli odsuwając w czasie start biegu terminu przedawnienia aż do prawomocnego stwierdzenia nieważności umowy . Ten trik nie przetrwał jednak próby czasu. Trybunał Sprawiedliwości UE uznał pod koniec 2023 r., że takie opóźnianie przedawnienia narusza unijne standardy ochrony konsumenta .
14 grudnia 2023 r. zapadł wyrok TSUE w sprawie C-28/22, w którym jasno stwierdzono, że trzyletni termin przedawnienia zaczyna biec od chwili, gdy kredytobiorca zakomunikował bankowi, że umowa może być nieważna . Innymi słowy – gdy tylko konsument zakwestionuje umowę (czy to pozwem, reklamacją czy choćby wezwaniem do ugody), zegar zaczyna tykać . Tę prokonsumencką wykładnię potwierdził wkrótce pełny skład Izby Cywilnej Sądu Najwyższego w uchwale z 25 kwietnia 2024 r. (III CZP 25/22) . SN orzekł, że co do zasady bieg przedawnienia roszczeń banku rozpoczyna się nazajutrz po dniu zakwestionowania umowy przez kredytobiorcę – niezależnie od formy tego zakwestionowania (pozew sądowy, reklamacja, próba ugody itd.) .
Ta diametralna zmiana podejścia sprawiła, że wiele banków obudziło się spóźnionych. Okazało się, że w przypadku licznych starszych spraw – gdzie frankowicze zakwestionowali umowy już lata temu (np. w początkowej fali pozwów 2015–2017) – trzyletni termin minął, zanim banki zdążyły skutecznie przerwać jego bieg . Część banków, przeczuwając taki obrót, próbowała ratować się wysyłaniem pozwów wzajemnych czy wezwań do zapłaty już w trakcie procesu frankowego. Jednak często był to musztardowy zapał po obiedzie. Sędziowie po 2024 roku coraz częściej przychylają się do argumentacji, że skoro bank zwlekał z roszczeniami ponad trzy lata od pierwszego sporu z klientem, to przegapił swoją szansę odzyskania kapitału.
Widać to w konkretnych wyrokach z 2024 r. Przykładowo, w sierpniu 2024 r. Sąd Rejonowy w Żywcu oddalił pozew mBanku o zwrot kapitału, uznając, że termin trzyletni upłynął z końcem 2022 r. . Sąd stwierdził, że bieg przedawnienia ruszył już w 2019 r., kiedy kredytobiorcy złożyli do banku wniosek o ugodę – czyli po raz pierwszy zakwestionowali umowę . Bank czekał ze swoimi żądaniami zbyt długo i sprawę przegrał przez własne zaniedbanie. Nie jest to przypadek odosobniony – w całym kraju pojawiają się podobne orzeczenia, zwłaszcza w sprawach frankowych inicjowanych kilka lat temu. Trend dostrzeżono nawet w mediach branżowych, gdzie nie brak wymownych nagłówków: „Frankowicze zyskują mieszkania, banki tracą gigantyczne pieniądze!” .
Co więcej, nie chodzi tylko o sam kapitał. Już wcześniej – w czerwcu 2023 r. – TSUE uciął bankom pomysł domagania się od konsumentów jakiegokolwiek „wynagrodzenia za korzystanie z kapitału”. Trybunał uznał, że bankowi nie należy się nic poza zwrotem nominalnej kwoty kredytu, bez dodatkowych opłat czy odsetek za korzystanie z pieniędzy(konsument zaś ma prawo żądać od banku ustawowych odsetek za czas, gdy środki były u niego) . Bankom pozostała więc jedynie walka o zwrot wypłaconej kwoty kredytu – a i ta możliwość teraz masowo im się wymyka z rąk z powodu przedawnienia. Efekt? Dla wielu frankowiczów perspektywa całkowitego uwolnienia się od długu, bez obowiązku zwrotu nawet pożyczonego kapitału, staje się namacalna. To, co brzmi jak sen każdego zadłużonego – mieszkanie spłacone cudzym kosztem – nabiera realnych kształtów w orzecznictwie.
Darmowe mieszkanie: sprawiedliwość dziejowa czy skandal?
Jeśli bank rzeczywiście stanie się fundatorem naszego mieszkania, nie dziwne, że wywołuje to gorące reakcje. Rozłóżmy ten moralno-społeczny dylemat na czynniki pierwsze. Można wyróżnić trzy obozy opinii wobec fenomenu „darmowych mieszkań” dla frankowiczów:
• Pierwszy obóz to oburzeni. Dla nich wizja, że instytucja finansowa miałaby finalnie sprezentować klientowi lokal mieszkalny, jest nie do przyjęcia. Uważają oni, że nawet jeśli bank stosował wadliwe klauzule, to nie może być tak, iż klient zostaje z mieszkaniem za które nie zapłacił, a koszt ponosi bank. Takie osoby nie potrafią pogodzić się z sytuacją, w której bank staje się sponsorem mieszkania klienta, którego chciał obciążyć toksycznym kredytem . W ich oczach to przykład niesprawiedliwości i potencjalnie niebezpieczny precedens – bo co z moralnością finansową i zasadą, że długi się jednak spłaca?
• Drugi obóz stanowią usatysfakcjonowani. Ci obserwatorzy przyklaskują takiemu rozwojowi wypadków, widząc w nim odwrócenie ról i wymierzenie bankom dziejowej sprawiedliwości. Argumentują: banki przez lata żerowały na klauzulach abuzywnych, wciskały ludziom „toksyczny produkt, w którym dług rośnie w miarę spłaty” . Teraz za tę chciwość spotyka je adekwatna kara – nie dość, że tracą przyszłe odsetki, to jeszcze muszą przeboleć stratę wyłożonego kapitału. Według tej grupy to naturalna konsekwencja i zdrowy sygnał dla rynku: jeśli instytucja zaufania publicznego nadużywa zaufania klientów, może skończyć jako fundator ich nieruchomości.
• Wreszcie trzeci obóz to radykałowie. Ich zdaniem sama cywilnoprawna odpowiedzialność banków to za mało – ktoś powinien za frankowe afery odpowiedzieć karnie. Ludzie ci wskazują, że uwikłanie setek tysięcy rodzin w toksyczne kredyty wyrządziło ogromne szkody społeczne, więc poza unieważnianiem umów powinny posypać się też zarzuty dla tych, którzy ten mechanizm stworzyli . To stanowisko najostrzejsze, choć w debacie publicznej rzadziej artykułowane wprost, pokazuje skalę emocji towarzyszących sprawie „frankowych” rozliczeń.
A co sądzi przeciętny Kowalski, który kredytu we frankach nie miał? Tu również opinie są podzielone. Jedni solidaryzują się z frankowiczami – w końcu wielu z nich to ofiary nieuczciwych praktyk i należy im się ulga. Inni jednak kręcą nosem: „Jak to, ja spłacam uczciwie swój kredyt w złotówkach, a sąsiad-frankowicz ma mieć mieszkanie gratis?!”. Pojawiają się zarzuty o tworzenie nierówności i ryzyko zachęcania do niespłacania zobowiązań. Warto jednak pamiętać, że obecna sytuacja nie wzięła się znikąd – to konsekwencja wadliwych umów i lat walki sądowej. Frankowicze nie dostali prezentu od rządu czy banku; przeciwnie, dopiero sądowe wyroki – wydane w imię obowiązującego prawa konsumenckiego – doprowadziły do takiego rezultatu. Można powiedzieć, że to system prawny koryguje tu pewną fundamentalną niesprawiedliwość, nawet jeśli skutki wydają się kontrowersyjne.
Ugody z bankiem – pocałunek uśmiechu losu czy żalu?
W tym kontekście szczególnego znaczenia nabiera los tych frankowiczów, którzy poszli na ugody z bankami. Przez ostatnie lata banki intensywnie zachęcały klientów do porozumień – kusiły przewalutowaniem kredytu po preferencyjnym kursie czy obietnicą „spokoju” zamiast wieloletniego procesu. Skusiło się niemało osób: do maja 2025 r. zawarto ok. 150 tysięcy ugód dotyczących kredytów frankowych . Dziś jednak wielu z tych, którzy pospiesznie podpisali porozumienie, może zacząć żałować.
Dlaczego? Ponieważ ugoda z reguły zamyka drogę do dalszych roszczeń – kredytobiorca godzi się spłacać kredyt na nowych warunkach i zrzeka się prawa do podważania umowy. Tymczasem jego „nieugodowy” kolega, który poszedł do sądu, może teraz wyjść na znacznie lepszym poziomie: umowa unieważniona, raty odzyskane, a oddawanie kapitału… cóż, odwleczone o więcej niż trzy lata, więc prawnie nieegzekwowalne. Różnica jest kolosalna. Ci, którzy zawarli ugody, pozostają z kredytem (choć lżejszym), podczas gdy inni frankowicze mogą nie mieć już żadnego długu.Trudno się dziwić, że w środowisku frankowiczów pojawiają się głosy frustracji tych „ugodowych”. Z perspektywy czasu wygląda to tak, jakby ostrożni zostali z niczym, a ryzykujący proces – wygrali los na loterii.
Co gorsza, istnieją przesłanki, że banki świadomie wykorzystują niewiedzę części klientów, by skłonić ich do ugód nawet wtedy, gdy roszczenia banku są już faktycznie przedawnione. Specjalistyczne serwisy alarmują: „Uwaga: banki będą naciągać na ugody w sprawach, gdzie ich roszczenia uległy przedawnieniu” . Innymi słowy, bank może oferować nam ugodę (np. niewielką obniżkę salda kredytu czy korzystniejszy kurs), podczas gdy gdybyśmy poszli do sądu, moglibyśmy nie tylko unieważnić umowę, ale i zatrzymać wszystkie dotychczas wpłacone raty. Niestety, nie każdy kredytobiorca ma świadomość, że być może to bank jest teraz na straconej pozycji. To rodzi duże ryzyko pochopnych decyzji. Kto dziś, nie znając aktualnej linii orzeczniczej, podpisze z bankiem ugodę, ten za rok czy dwa może ze złością przecierać oczy, obserwując ex-frankowiczów świętujących wygraną sprawę i darmowe mieszkanie.
Czy ugody są więc „pocałunkiem śmierci” dla frankowicza? Niekoniecznie zawsze – ale obecna linia orzecznicza mocno zmieniła rachunek zysków i strat. Jeszcze parę lat temu ugoda gwarantowała stabilizację i uniknięcie ryzyka. Dziś wiemy, że ryzyko wzięli na siebie ci, którzy… ugody nie podpisali – i opłaciło im się to z nawiązką. Ci, co ugodzili się z bankiem, zostali z „bezpiecznym” kredytem, podczas gdy nieugodowi mogą nie mieć już żadnego. Jeśli ktoś czuję się tu jak bohater greckiej tragedii, to zapewne słusznie.
Banki w odwrocie – co dalej?
Jak na tę nową rzeczywistość reagują banki? Nerwowo i dwojako. Z jednej strony, bankowcy biją na alarm, ostrzegając przed konsekwencjami finansowymi. Już teraz sektor ponosi miliardowe koszty frankowej lekcji pokory. Według szacunków, banki utworzyły ogromne rezerwy na ryzyko prawne tych kredytów – tylko w I kwartale 2025 r. największy bank w Polsce (PKO BP) odłożył niemal 1 mld zł dodatkowych rezerw, co obniżyło jego rekordowy zysk za ten okres . Łącznie straty i odpisy związane z kredytami frankowymi sięgają dziesiątek miliardów złotych. Jeden z banków (Getin Noble Bank) upadł wręcz pod ciężarem toksycznego portfela. Banki tracą pieniądze, które mogłyby zasilić akcję kredytową czy dywidendy, co w dłuższej perspektywie może odbić się na całej gospodarce – np. przez zaostrzenie kryteriów udzielania kredytów czy wyższe opłaty dla klientów, gdy instytucje finansowe spróbują odbudować kapitał. Taki obraz rysują bankowcy, starając się zyskać wsparcie opinii publicznej dla swoich starań o „systemowe rozwiązanie problemu”.
Z drugiej strony jednak banki muszą pogodzić się z wyrokami i minimalizować straty tu i teraz. A to oznacza m.in. intensyfikację działań ugodowych (paradoksalnie – nawet teraz, gdy ugody są dla klientów mniej opłacalne). Już widać, że przyspieszyło zawieranie porozumień – na początku 2025 r. niektóre banki podwoiły tempo podpisywania ugód . Liczba nowych pozwów od frankowiczów nieco spadła, a banki chwalą się sukcesami w namawianiu klientów do polubownego załatwienia sporu . Można się domyślać, że w zaciszu gabinetów bankowcy liczą, iż uda im się „rozbroić bombę” zanim wybuchnie – czyli zanim zapadną kolejne masowe wyroki o przedawnieniu. Alternatywa jest bowiem dla banków ponura: jeśli nie dogadają się z klientami, czeka je fala orzeczeń, w których nie ugrają już nic.
Słychać głosy, że rok 2025 będzie tu decydujący – ukształtuje się jednolita linia orzecznicza dotycząca roszczeń banków, zapewne jednoznacznie korzystna dla konsumentów . Banki nie mają już właściwie skutecznej linii obrony przed argumentem przedawnienia , więc grają na przeczekanie i próbują ugrać cokolwiek w ugodach.
Na horyzoncie jest jeszcze jedno niewiadome: kolejne rozstrzygnięcia TSUE i być może Sądu Najwyższego. Do Luksemburga trafiło już kilka pytań prejudycjalnych z Polski dotyczących przedawnienia roszczeń banków – choć TSUE w grudniu 2023 dał wyraźną wskazówkę, formalnie może ją jeszcze doprecyzować. Pytanie prejudycjalne złożone przez warszawski „wydział frankowy” w 2025 r. wprost pyta, czy liczenie terminu od zakwestionowania umowy jest właściwe i zgodne z dyrektywą UE . Niewykluczone zatem, że Trybunał w 2025 lub 2026 roku jeszcze dobitniej przesądzi tę kwestię. Jeśli potwierdzi dotychczasową linię – a wszystko wskazuje, że tak będzie – bankom definitywnie zniknie ostatnia furtka. W Polsce z kolei obserwujemy bacznie każdy ruch Sądu Najwyższego. Póki co SN podporządkował się wykładni unijnej, ale banki mogą próbować np. kierować sprawy do Trybunału Konstytucyjnego lub zabiegać o ustawowe zmiany prawa. Mając jednak na uwadze stanowisko Ministerstwa Sprawiedliwości – które jasno dało do zrozumienia, że nie będzie stawać w poprzek unijnemu orzecznictwu – szanse na odwrócenie trendu są znikome.
Finał tej historii pisze się na naszych oczach.
Jeszcze parę lat temu nikt rozsądny nie wierzył, że frankowicze mogą wyjść z kryzysu obronną ręką, a co dopiero z kluczem do darmowego M. A jednak – ciąg orzeczeń od TSUE po sądy rejonowe sprawił, że marzenie jednych i koszmar drugich materializuje się w salach rozpraw. Moralne oceny tej sytuacji zapewne pozostaną podzielone.
Pewne jest natomiast, że orzecznictwo od 2024 r. ustanowiło nowy porządek: nieuczciwe zapisy w umowach kredytowych mszczą się na ich autorach do tego stopnia, że bank musi ponieść konsekwencje finansowe przekraczające najczarniejsze scenariusze. A dla około miliona uwikłanych w kredyty frankowe rodzin oznacza to ulgę, o jakiej nawet nie śmieli głośno mówić – ulgę pełną, z mieszkaniem wolnym od długu.
Ci, którzy tę walkę wygrali, otwierają dziś szampana. A ci, którzy poszli na ugodę… cóż, oni mogą co najwyżej otworzyć kolejne pismo z banku i zastanawiać się, gdzie popełnili błąd. Darmowe mieszkania dla frankowiczów przestały być memem, a stały się faktem – i to faktem, który na długo zapamiętają i kredytobiorcy, i bankowcy.