Bankowy świat bywa pełen paradoksów. Z jednej strony banki co roku chwalą się rekordowymi zyskami, z drugiej ostrzegają przed katastrofą, jeśli klienci zaczną podważać WIBOR w umowach kredytowych. Tymczasem miliony Polaków zaciskają pasa, bo ich raty kredytów hipotecznych w ostatnich latach poszybowały w górę. Czy nadzieja na ulgę może przyjść z Luksemburga? Najnowsza opinia rzecznika Trybunału Sprawiedliwości UE rozpaliła dyskusję i sugeruje, że ten niepozorny wskaźnik może wkrótce znaleźć się w centrum prawdziwej rewolucji dla kredytobiorców.
Czym jest WIBOR i czemu wszyscy o nim mówią?
WIBOR to po prostu średnie oprocentowanie, po jakim banki teoretycznie pożyczają sobie pieniądze na polskim rynku międzybankowym. Ten techniczny wskaźnik ma jednak bardzo realny wpływ na życie zwykłych ludzi – decyduje o wysokości oprocentowania większości kredytów złotówkowych. Gdy WIBOR rośnie, rosną też raty naszych kredytów. Polska jest tu ewenementem: około 98% kredytów w złotych ma zmienne oprocentowanie oparte na WIBOR-ze. Dla porównania w krajach takich jak Niemcy czy Francja takie ryzyko ponosi tylko niewielki odsetek klientów. Nic dziwnego, że problem dotyczy u nas milionów rodzin – szacuje się, że czynnych umów hipotek złotowych z WIBOR-em jest ok. 1,9 mln, a spłaca je ponad 3,3 mln osób.
Przez lata mało kto zwracał uwagę na ten skrót w umowie. Wszystko zmieniło się, gdy stopy procentowe poszły ostro w górę, a wraz z nimi WIBOR – i raty kredytów. Wielu Polaków z niedowierzaniem patrzyło, jak ich miesięczna rata rośnie o kilkadziesiąt procent. W rozmowie z nami prawnik zajmujący się pozwami przeciw bankom przyznał, że jego własna rata z początkowych ~2300 zł wskoczyła na prawie 4900 zł po serii podwyżek stóp. Co gorsza, coraz głośniej mówi się, że WIBOR może być… oderwany od rzeczywistości.
Standardowo definiuje się go jako „oprocentowanie depozytów na rynku międzybankowym”, ale takie depozyty de facto nie istnieją od lat – po kryzysie 2008 r. banki przestały sobie nawzajem pożyczać pieniądze, opierając się na naszych lokatach. WIBOR stał się więc dla banków pewnym abstrakcyjnym punktem odniesienia, który w praktyce bywa nazywany dodatkową „marżą” podnoszącą ich zyski. Boleśnie odczuli to kredytobiorcy – gdy WIBOR eksplodował, miesięczne obciążenia poszybowały. Nic dziwnego, że coraz więcej osób pyta: czy tak musi być?
Sądowe starcie o WIBOR
Odpowiedzi na to pytanie szukają już nie tylko ekonomiści, ale i sędziowie. Pierwsze pozwy kwestionujące uczciwość WIBOR-u w umowach kredytowych trafiły do sądów w zeszłym roku, a jeden z nich doczekał się nawet swojego epizodu w Luksemburgu. Sąd w Częstochowie nabrał wątpliwości i zwrócił się do Trybunału Sprawiedliwości UE z pytaniem, czy unijna dyrektywa chroniąca konsumentów pozwala badać takie umowy W połowie września rzecznik generalny TSUE (czyli doradca Trybunału) przedstawił swoją opinię – i wywołał niemałą burzę. Banki ogłosiły, że opinia potwierdza zgodność WIBOR-u z prawem, zaś prawnicy kredytobiorców odtrąbili sygnał do ataku. Kto ma rację?
W dużym uproszczeniu, rzecznik TSUE zasugerował, że sądy mogą kontrolować klauzule oprocentowania oparte o WIBOR pod kątem ich uczciwości, jeśli nie zostały przedstawione klientowi w jasny i zrozumiały sposób. Innymi słowy – bank musi był rzetelny i przejrzysty, informując, czym jest WIBOR, kto go ustala oraz jak wpływa on na koszt kredytu. Jeśli tego zabrakło, taka klauzula może okazać się nieuczciwym warunkiem umowy. Z drugiej strony rzecznik wyraźnie zaznaczył, że nie podważono legalności samego wskaźnika WIBOR ani metody jego wyznaczania – tych sądy nie mogą kwestionować. Cała gra toczy się więc o to, czy banki dopełniły obowiązków informacyjnych wobec klienta, czy też nie. To właśnie na tym polu rozegra się sądowe starcie.
A stawka jest ogromna. Jeżeli polskie sądy, uzbrojone w wskazówki z UE, zaczną przyznawać rację kredytobiorcom, czekają nas potencjalnie przełomowe rozstrzygnięcia. Unieważnienie WIBOR-u w umowie nie musi oznaczać unieważnienia całego kredytu – możliwe jest kontynuowanie spłaty już tylko na bazie marży banku. Oprocentowanie spadłoby wtedy z obecnych ~7% do ok. 2%, a miesięczne raty zmalałyby nawet o połowę. Mało tego, pojawia się kwestia wcześniejszych nadpłat. Jeśli przez ostatnie lata kredytobiorca płacił zawyżone raty, mógł powstać spory bufor nadpłaconych odsetek, który należałoby mu zwrócić lub rozliczyć. Eksperci wyliczyli, że dla 30-letniego kredytu na 300 tys. zł zaciągniętego na początku 2019 r. taka nadpłata wyniosłaby ok. 47 tys. zł – a po jej uwzględnieniu rata spadłaby z ok. 2004 zł do 1109 zł (lub nawet 899 zł, gdyby nadpłatę przeznaczyć na zmniejszenie kapitału). Krótko mówiąc, gra toczy się o wielkie pieniądze po stronie klientów i równie wielkie straty po stronie banków.
Nic dziwnego, że sektor bankowy drży, a jednocześnie stara się tonować nastroje. Prawnicy banków przekonują, że opinia TSUE niewiele zmienia i „WIBOR jest uczciwy”. Jednak wielu kredytobiorców już widzi analogię do słynnych spraw frankowych. Historia lubi się powtarzać – kilka lat temu wyrok TSUE w sprawie państwa Dziubaków otworzył drogę tysiącom frankowiczów do unieważnienia toksycznych kredytów. Teraz podobny scenariusz rysuje się dla posiadaczy kredytów złotowych. Skala może być jeszcze większa: o ile w przypadku franków banki musiały przełknąć straty rzędu 100 mld zł, to hipoteki złotowe to potencjalnie nawet 480 mld zł roszczeń przeciw bankom. Takie kwoty mówią same za siebie. Szykuje się prawdziwe trzęsienie ziemi na rynku finansowym – o ile oczywiście ostateczny wyrok Trybunału (spodziewany w 2026 r.) potwierdzi przewidywania rzecznika.
Lekcja dla nas wszystkich
Co z tego wszystkiego wynika dla przeciętnego Kowalskiego? Niezależnie od finału sporu o WIBOR, już teraz widać, jak ważna jest świadoma decyzja finansowa i kontrola nad domowym budżetem. Wielu z nas, biorąc kredyt w czasach niskich stóp, nie zdawało sobie sprawy, jak bardzo zmienna stopa może wzrosnąć – i jak dotkliwie uderzy to w nasze portfele. Teraz, kiedy ten „cichy” wskaźnik z umowy kredytowej urósł do rangi problemu narodowego, warto wyciągnąć wnioski. Po pierwsze: zawsze czytajmy i starajmy się rozumieć to, co podpisujemy. Jeśli jakiś zapis (choćby o tajemniczym WIBOR-ze) jest niejasny – pytajmy, drążmy temat, konsultujmy z doradcą.
Po drugie: trzymajmy rękę na pulsie swoich finansów. Bank to instytucja zaufania publicznego, ale własnemu portfelowi najlepiej pilnuje sam właściciel. Być może już dziś z czystej przezorności warto zajrzeć do swojej umowy kredytowej i sprawdzić, co dokładnie się w niej kryje. Świadomość i wiedza to nasi sprzymierzeńcy – dzięki nim żadna finansowa niespodzianka (ani WIBOR, ani żaden inny „potworek” z umowy) nie wywróci naszego domowego budżetu do góry nogami. Bo na końcu dnia to my – a nie tajemnicze wskaźniki – powinniśmy mieć kontrolę nad własnym życiem finansowym.