W ostatnich latach Trybunał Sprawiedliwości UE (TSUE) oraz Sąd Najwyższy (SN) wypracowały jasną linię orzeczniczą w sprawach tzw. kredytów frankowych. Jej sednem jest ochrona konsumentów przed skutkami abuzywnych (nieuczciwych) klauzul w umowach kredytowych. Według tego orzecznictwa umowy kredytów indeksowanych do walut obcych (np. CHF) najczęściej należy uznać za nieważne w całości, a rozliczenie stron powinno następować zgodnie z teorią dwóch kondykcji – czyli każda ze stron (bank i kredytobiorca) może osobno dochodzić swojego roszczenia. W praktyce oznacza to, że kredytobiorca odzyskuje wszystkie wpłacone raty, a bank, jeśli chce odzyskać wypłacony kapitał, musi wystąpić z odrębnym pozwem lub skutecznie podnieść zarzut potrącenia. Taki model uznano za korzystniejszy dla konsumentów i zgodny z prokonsumenckim duchem prawa UE. TSUE wielokrotnie podkreślał, że sąd krajowy nie może uzupełniać umowy kredytu nieuczciwymi zapisami ani chronić banku kosztem konsumenta – jeśli po usunięciu niedozwolonych klauzul (np. indeksacyjnych) umowa nie może dalej obowiązywać, powinna upaść w całości.
Niestety, mimo tych jednoznacznych wytycznych, w XXVIII Wydziale Cywilnym Sądu Okręgowego w Warszawie – tzw. wydziale frankowym – pojawiły się przypadki orzekania sprzecznego z linią TSUE i SN. Kilkoro sędziów tego wydziału, zamiast stosować ugruntowane orzecznictwo, wydaje decyzje budzące sprzeciw prawników i samych frankowiczów. Wśród nich wymienia się m.in. sędziów: Paulę Jasińską-Drzymałę, Ewę Wiśniewską-Wiechę, Tomasza Leszczyńskiego oraz SSA Adama Malinowskiego. Ich działania – od pozornie drobnych odstępstw po rażące ignorowanie orzeczeń nadrzędnych instancji – mają realne negatywne skutki dla tysięcy rodzin uwikłanych w kredyty frankowe.
Przykład 1: Mediacje zamiast wyroków – sędzia Paula Jasińska-Drzymała
Sędzia Paula Jasińska-Drzymała (SSO) stała się symbolem przewlekłości postępowań frankowych. Przez wiele miesięcy w ogóle nie wydawała wyroków, masowo za to kierując sprawy do mediacji. Jeszcze w pierwszym kwartale 2025 r. mogła „pochwalić się” statystyką 0 wyroków i 21 skierowań do mediacji. Innymi słowy – nie rozstrzygnęła wyrokiem ani jednego sporu frankowego, choć miała ich w referacie ponad tysiąc. Każda z tych spraw utknęła w martwym punkcie, gdyż sędzia zamiast orzekać, przekazywała je mediatorom. Takie wyniki (a właściwie ich brak) są dalece poniżej oczekiwań wobec sędziego, który powinien dążyć do merytorycznego rozstrzygnięcia sporu.
Postawa sędzi Jasińskiej-Drzymały wywołuje zrozumiałe oburzenie powodów – kredytobiorców. Frankowicze czują, że ich sprawy nie posuwają się naprzód, a sędziowie „robią sobie wolne” od orzekania, chowając się za procedurą mediacyjną. Zamiast doczekać się wyroku i zwrotu nadpłaconych rat, miesiącami są odsyłani na rozmowy ugodowe, choć z góry deklarują brak chęci ugody. W praktyce mediacje w sprawach frankowych okazały się kompletnym fiaskiem – według danych sądu, na 4444 skierowań do mediacji w pierwszym półroczu 2025 r. doszło zaledwie do 15 ugód. Mimo to sędziowie tacy jak Jasińska-Drzymała wciąż uporczywie przedłużają proces mediacjami zamiast wyrokować. Dla wielu frankowiczów oznacza to dodatkowe miesiące czy lata niepewności, w trakcie których wciąż spłacają zawyżone raty kredytu lub tkwią w sporze bez rozstrzygnięcia.
Co gorsza, w środowisku frankowiczów pojawiają się opinie, że niektórzy sędziowie sprzyjają bankom odwlekając wyroki – wszak każdy miesiąc zwłoki to dla banku wymierna korzyść, bo nadal obraca on kapitałem konsumenta. Nawet jeśli takie intencje są nieudowodnione, sam fakt, że kredytobiorcy tracą zaufanie do bezstronności sądu, jest alarmujący. Działania sędzi Jasińskiej-Drzymały podważają wiarę w skuteczność wymiaru sprawiedliwości: skoro przez rok czy dwa lata nie wydaje wyroku w oczywistej – wydawałoby się – sprawie, to trudno oczekiwać ochrony praw konsumenta w rozsądnym terminie.
Przykład 2: Powrót teorii salda – sędzia Ewa Wiśniewska-Wiecha
Jeszcze bardziej widoczne złamanie linii orzeczniczej nastąpiło w przypadku sędzi Ewy Wiśniewskiej-Wiechy (SSO). Ta doświadczona sędzia uchodziła dotąd za przychylną frankowiczom – przez lata unieważniała wadliwe umowy i zasądzała pełne zwroty rat zgodnie z teorią dwóch kondykcji. Tym większy szok wywołał jej wyrok z lipca 2025 r. w jednej ze spraw przeciw bankowi mBank. Sędzia Wiśniewska-Wiecha co prawda stwierdziła nieważność umowy kredytu, ale jednocześnie – powołując się na tzw. teorię salda – oddaliła powództwo o zwrot wpłaconych rat. Powód? Uznała, że dotychczasowe spłaty (ok. 242,6 tys. zł) nie przewyższają kwoty udzielonego kapitału (269 tys. zł), więc „do momentu spłaty nominalnej kwoty kredytu konsument nie może żądać niczego od banku”. Innymi słowy, sędzia rozliczyła strony według teorii salda: zsumowała wpłaty klienta i odjęła od nich wypłacony kapitał – skoro klient wpłacił mniej niż pożyczył, nie należy mu się zwrot żadnej kwotyl.
Takie podejście stoi w sprzeczności z orzecznictwem TSUE i SN. Trybunał w Luksemburgu już wcześniej wykluczył możliwość narzucania konsumentowi rozliczenia saldem. W najnowszym orzeczeniu z 19 czerwca 2025 r. (sprawa C-396/24) TSUE jasno stwierdził, że dyrektywa 93/13 sprzeciwia się wykładni, która pozwalałaby bankowi żądać od konsumenta zwrotu całej kwoty kredytu nominalnego bez uwzględnienia dokonanych spłat. Innymi słowy, bank po unieważnieniu umowy nie może „udawać”, że kredytobiorca nic nie zapłacił i domagać się wszystkiego od zera – wolno mu żądać co najwyżej różnicy między wypłaconym kapitałem a sumą wpłat (i to tylko pod pewnymi warunkami, np. z zastrzeżeniem przedawnienia roszczeń). Ta konkluzja TSUE de facto potwierdza zasadę dwóch kondykcji: każda ze stron dochodzi swojego roszczenia niezależnie, a żadna nie powinna automatycznie potrącać sobie świadczeń w pierwszym procesie.
Mimo to sędzia Wiśniewska-Wiecha zinterpretowała stanowisko TSUE opacznie lub wręcz je zignorowała. Podczas ogłoszenia wyroku pełnomocnicy konsumentów wprost zwrócili uwagę, że najnowszy wyrok TSUE wyklucza rozliczenie saldem, na co sędzia ucięła dyskusję słowami: „Publiczność nie ma głosu, tylko ma słuchać”. Atmosfera na sali rozpraw była napięta – frankowicze nie kryli oburzenia, że pomimo stwierdzenia nieważności umowy nie otrzymali zwrotu ani złotówki nadpłaconych rat W ich odczuciu sędzia zastosowała „teorię salda… tylko dla banku”, odbierając konsumentom przysługującą im ochronę. Trudno się dziwić tym emocjom: wyrok Wiśniewskiej-Wiechy oznacza, że klient pozostaje z niczym (umowa nieważna, ale pieniędzy brak), zaś bank – choć umowę zawarł wadliwą – de facto wychodzi bez szwanku, nie musząc oddawać nawet nadpłaconych rat. Taki rezultat burzy kontraktową równowagę stron na niekorzyść konsumenta i stoi w jawnej sprzeczności z celem dyrektywy 93/13/EWG.
Wyrok sędzi Wiśniewskiej-Wiechy to sygnał bardzo niepokojący. Pokazuje on, że nawet sędziowie dotąd uważani za prokonsumenckich mogą zmienić front i zacząć orzekać probankowo, powołując się przy tym na rzekome „wskazówki TSUE co do przywracania równowagi kontraktowej”. W rzeczywistości TSUE żadnej „teorii salda” do polskiego prawa nie wprowadził – przeciwnie, podtrzymał obowiązywanie dotychczasowej linii orzeczniczej korzystnej dla konsumentów. Wszelkie próby reinterpretacji jego wyroku C-396/24 jako przyzwolenia na automatyczne bilansowanie rozliczeń już w pierwszym procesie należy uznać za nadużycie i wypaczenie sensu orzeczenia unijnego. Jeśli takie wyroki, jak ten z lipca 2025 r., stałyby się trendem, frankowicze mogliby utracić dużą część wywalczonych praw – unieważnienie umowy przestawałoby się im opłacać, skoro i tak nie odzyskaliby pieniędzy. Dodatkowo pełnomocnicy konsumentów donoszą, że obciąża ona konsumentów kosztami postępowania.
Przykład 3: Uzupełnianie umów kursem NBP – co na to Sąd Najwyższy?
Kolejnym przejawem orzekania contra legem jest praktyka uzupełniania luk w umowie średnim kursem NBP. Niektórzy sędziowie – zamiast unieważnić wadliwy kontrakt – próbują uratować umowę poprzez wykreślenie z niej tylko części klauzul i zastąpienie mechanizmu indeksacji kursem średnim Narodowego Banku Polskiego. Argumentują, że skoro bank stosował np. kurs własnej tabeli z marżą, to po usunięciu marży kupna/sprzedaży można dalej wykonywać umowę po kursie NBP (uważanym za „obiektywny” miernik wartości). Takie pomysły pojawiały się już wcześniej, ale zarówno TSUE, jak i polski SN, konsekwentnie wskazywały na ich niezgodność z prawem konsumenckim. Zgodnie z dyrektywą 93/13 sąd nie może samodzielnie uzupełniać umowy przepisem krajowym o charakterze dyspozytywnym, jeżeli skutkowałoby to zmianą głównego przedmiotu umowy wbrew woli konsumenta. Innymi słowy – nie można „naprawić” abuzywnej klauzuli indeksacyjnej, wprowadzając w to miejsce np. urzędowy kurs waluty, chyba że konsument wyraźnie po unieważnieniu umowy zgodzi się na jej dalsze obowiązywanie na takich zmienionych warunkach. W braku takiej zgody umowa musi upaść, a strony rozliczyć się w odrębnych postępowaniach.
Niestety, i tu zdarzały się odmienne orzeczenia. Według doniesień, sędzia Tomasz Leszczyński (SSO) miał w niektórych sprawach skłaniać się ku temu, by pozostawiać umowę w mocy po usunięciu części zapisów. Podobnie myślał zapewne Sąd Apelacyjny, który w jednej ze spraw frankowych uznał art. 24 ustawy o NBP (dotyczący właśnie przeliczania zobowiązań wg kursu średniego) za przepis dyspozytywny mogący zastąpić niedozwolone postanowienia umowne. Sprawa ta trafiła na skutek skargi kasacyjnej aż do Sądu Najwyższego – i doczekała się stanowczego rozstrzygnięcia. W wyroku SN z 3 października 2025 r. (sygn. II CSKP 551/23) SN uchylił zaskarżony wyrok i wytknął sądowi apelacyjnemu rażące błędy. Sąd Najwyższy podkreślił, że sąd II instancji – wbrew orzecznictwu TSUE – błędnie uznał art. 24 ustawy o NBP za podstawę do uzupełnienia umowy w miejsce niedozwolonych klauzul indeksacyjnych. SN wskazał, że nieuprawnione było również sztuczne „rozdzielenie” postanowień indeksacyjnych od klauzuli spreadu – obie te części składają się na mechanizm waloryzacji, który jako całość ma charakter abuzywny. Innymi słowy, jeśli w umowie kredytu indeksowanego bank stosował własne tabele kursowe z marżą, to cały ten mechanizm przeliczeniowy należy uznać za nieuczciwy, a nie tylko jego wycinek. Próba utrzymania umowy jedynie w oparciu o kurs średni NBP, przy jednoczesnym usunięciu marży banku, to niedopuszczalne uzupełnianie umowy przepisem dyspozytywnym – co SN jasno zakwestionował w świetle standardów wyznaczonych przez TSUE.
To ważne orzeczenie SN z października 2025 r. rozwiewa wątpliwości: polski porządek prawny nie przewiduje „ratowania” umowy frankowej średnim kursem NBP, jeśli wiązałoby się to z modyfikacją głównych świadczeń stron. Albo więc umowa, po wyeliminowaniu klauzul abuzywnych, nadaje się do wykonania w pozostałym kształcie (co w praktyce zdarza się niezwykle rzadko), albo upada w całości. Trzeciej drogi – w postaci sądowej zmiany warunków umowy – nie ma, bo stoi to w sprzeczności z zasadą, że konsumenta nie wolno zniechęcać do dochodzenia swoich praw poprzez zachowywanie fragmentów nieuczciwej umowy. Tym samym sędziowie, którzy próbują takie półśrodki stosować, działają contra legem i narażają się na uchylenie swoich wyroków w instancji odwoławczej lub przed SN.
Konsekwencje dla obywateli i praworządności
Opisana powyżej sytuacja jest groźna z dwóch powodów. Po pierwsze, poszkodowani kredytobiorcy tracą należną ochronę – albo przez przewlekanie postępowań (jak u sędzi Jasińskiej-Drzymały czy SSA Malinowskiego, o którym za moment), albo przez niezgodne z prawem pomniejszanie ich roszczeń (jak u sędzi Wiśniewskiej-Wiechy). Po drugie, podważane jest zaufanie obywateli do wymiaru sprawiedliwości. Jeśli sędzia sądu powszechnego otwarcie nie stosuje się do autorytatywnych wytycznych SN i TSUE, obywatel może zacząć kwestionować sens dochodzenia swoich racji w sądzie. Niestety, sygnały płynące z XXVIII Wydziału w Warszawie już teraz powodują, że wielu frankowiczów obawia się „loterii” – bo boją się trafić na sędziego, który zignoruje orzecznictwo na ich korzyść.
Warto wspomnieć o sytuacji w Sądzie Apelacyjnym w Warszawie, który rozpoznaje odwołania od wyroków wydziału frankowego. Tam również pojawiają się wątpliwości co do tempa i sposobu procedowania. Przykładowo SSA Adam Malinowski, choć ma w referacie około 175 spraw frankowych, w pierwszych miesiącach 2025 r. wydał zaledwie 4 wyroki. Taki rezultat rodzi pytania, czy sprawy nie są celowo przeczekiwane w oczekiwaniu na np. zmianę przepisów lub nastawienia sądów. Dodatkowo, jeśli sędzia apelacyjny podziela poglądy takie jak opisane wyżej (np. chciałby stosować teorię salda lub utrzymywać umowy w mocy), to istnieje ryzyko, że wyroki korzystne dla frankowiczów będą przez niego uchylane lub zmieniane na niekorzyść konsumentów. Z kolei wygrane banków mogą być utrzymywane w mocy mimo sprzeczności z linią SN/TSUE. To wszystko wydłuża drogę dochodzenia sprawiedliwości – w skrajnych przypadkach frankowicz, który powinien wygrać już w I instancji, może doczekać się korzystnego prawomocnego rozstrzygnięcia dopiero po wielu latach, gdy SN poprawi oczywiste błędy sądów niższych instancji.
Co może zrobić obywatel w obliczu takiej sytuacji?
Jeśli kredytobiorca znajdzie się w sytuacji, gdy sąd powszechny jawnie ignoruje orzecznictwo SN i TSUE, nie jest całkowicie bezbronny – choć droga do sprawiedliwości może być długa. Przede wszystkim przysługuje mu apelacja od wyroku sądu I instancji. W uzasadnieniu apelacji warto wprost wskazać, jakie wytyczne SN/TSUE zostały pominięte. Orzeczenia TSUE mają charakter wiążący w zakresie wykładni prawa unijnego – sąd II instancji ma obowiązek je stosować. Jeżeli również sąd odwoławczy wyda orzeczenie sprzeczne z linią orzeczniczą (tak jak stało się w sprawie zakończonej wyrokiem SN z 3.10.2025), kolejnym krokiem jest skarga kasacyjna do Sądu Najwyższego. SN, jako najwyższa instancja, może uchylić wadliwy wyrok i przekazać sprawę do ponownego rozpoznania, dając jednocześnie wytyczne co do stosowania prawa zgodnie z orzecznictwem krajowym i unijnym (tak właśnie uczynił w sprawie dotyczącej kursu NBP).
Oprócz ścieżki sądowej, obywatel może rozważyć złożenie skargi lub zawiadomienia do instytucji stojących na straży praworządności. Rzecznik Praw Obywatelskich czy Rzecznik Finansowy mogą interweniować w interesie publicznym, np. przyłączając się do postępowania lub kierując własne zapytania prawne. Istnieje też mechanizm skargi nadzwyczajnej – co prawda bardzo wyjątkowy – którą może wnieść Prokurator Generalny lub RPO od prawomocnego orzeczenia rażąco naruszającego prawo i wolności obywatela. W skrajnych sytuacjach konsumenci mogą również informować Komisję Europejską o niestosowaniu prawa UE; Komisja ma uprawnienia do wszczęcia postępowania przeciwko państwu członkowskiemu za nieprzestrzeganie orzeczeń TSUE. Już teraz organizacje frankowiczów sygnalizują w Brukseli problem opieszałości i oporu części polskich sądów wobec orzecznictwa unijnego. Choć jest to środek pośredni, wywiera presję na władze krajowe, by zdyscyplinowały sądy.
Wreszcie, obywatel nie jest pozbawiony głosu w debacie publicznej. Może organizować się z innymi poszkodowanymi (jak czyni to Stowarzyszenie Stop Bankowemu Bezprawiu), nagłaśniać kontrowersyjne wyroki w mediach, pisać skargi do prezesów sądów i do Krajowej Rady Sądownictwa. Sędzia, który notorycznie łamie standardy orzecznicze, teoretycznie może ponieść konsekwencje dyscyplinarne – choć w praktyce to rzadka ścieżka, zwłaszcza w tak politycznie wrażliwej materii. Niemniej, społeczna kontrola i presja medialna bywają skuteczne: zwrócenie uwagi opinii publicznej na dane zachowanie sędziego może spowodować reakcję przełożonych lub samokorektę linii orzeczniczej. Każdy wyrok podlega publicznej ocenie – i każdy sędzia powinien liczyć się z krytyką, jeśli wyraźnie uchybia standardom bezstronności czy rzetelności.
Apel: Nie bądźmy obojętni wobec sądowego bezprawia
Opisane przypadki z warszawskiego wydziału frankowego pokazują, że walka o sprawiedliwość nie kończy się na sali sądowej pierwszej instancji. Jako społeczeństwo musimy patrzeć władzy sądowniczej na ręce – szczególnie tam, gdzie pojawiają się sygnały nieprawidłowości. Organy nadzoru nad sądami – Prezes Sądu Okręgowego, Prezesi Sądów Apelacyjnego i Najwyższego, a także Krajowa Rada Sądownictwa – nie mogą zamiatać tych spraw pod dywan. Konieczne jest wyciągnięcie wniosków z danych statystycznych (np. sędziowie z zerową efektywnością orzeczniczą lub ci uparcie ignorujący orzecznictwo powinni zostać objęci szczególnym nadzorem służbowym). Jeżeli dana metoda zarządzania sprawami – jak masowe mediacje – okazała się fiaskiem i prowadzi do naruszenia prawa obywateli do rozpoznania sprawy w rozsądnym terminie, należy ją niezwłocznie skorygować. Ministerstwo Sprawiedliwości i organy zwierzchnie powinny wspierać szkolenia sędziów z prawa konsumenckiego i europejskiego, by żaden sędzia nie mógł zasłaniać się niewiedzą czy inną interpretacją jasno ustalonych zasad.
Zwracamy się też do samych sędziów: prawo i sprawiedliwość powinny stać ponad statystyką czy prywatnymi poglądami. Jeśli wymiar sprawiedliwości ma zachować resztki autorytetu, obywatele nie mogą odnosić wrażenia, że trafiając do sądu ryzykują arbitralność i ignorowanie przepisów. Wierzymy, że większość polskich sędziów orzeka rzetelnie i sumiennie – tym bardziej rażące są przykłady tych nielicznych, którzy psują opinię całemu środowisku. Społeczeństwo obywatelskie nie może pozostawać obojętne: nagłaśniajmy każdy przejaw sądowego bezprawia, wspierajmy pokrzywdzonych kredytobiorców w ich walce, domagajmy się respektowania wyroków SN i TSUE w praktyce sądowej.
Tylko stanowczą reakcją możemy powstrzymać niebezpieczny trend „sędziów niepokornych”, stawiających się ponad prawem. Jeżeli dziś pozwolimy na lekceważenie wyroków najwyższych instancji w sprawach frankowych, jutro podobna samowola może dotknąć każdej innej dziedziny życia. Praworządność wymaga reagowania – tu i teraz. Apelujemy więc do instytucji nadzorczych oraz do wszystkich ludzi dobrej woli: nie bądźmy bierni, gdy prawo konsumenta przegrywa z sądowym bezprawiem. Tylko wspólnie obronimy podstawowe zasady sprawiedliwości i zaufanie do państwa prawa. Żaden sędzia nie stoi ponad prawem – także prawem UE – i czas przypomnieć o tym głośno, nim zaufanie obywateli do wymiaru sprawiedliwości zostanie zrujnowane do cna.