11 września 2025 r. poznamy opinię Rzecznika Generalnego Trybunału Sprawiedliwości UE w sprawie C-471/24 dotyczącej kredytów opartych na wskaźniku WIBOR. Ta data spędza sen z powiek zarówno milionom kredytobiorców, jak i bankom – stawką są potencjalnie setki miliardów złotych i stabilność sektora finansowego. Nic dziwnego, że jeszcze przed ogłoszeniem opinii sektor bankowy ruszył z intensywną ofensywą informacyjną, starając się narzucić swoją narrację i uprzedzić skutki możliwego przełomu. Prezes Związku Banków Polskich Tadeusz Białek już zapowiedział, że spodziewa się korzystnej dla banków konkluzji – jego zdaniem rzecznik TSUE „potwierdzi brak podstaw do kwestionowania WIBOR”, a działaniami kancelarii pozywających banki powinien zająć się UOKiK. Tak ostre stanowisko sygnalizuje, że banki traktują sprawę bardzo poważnie.
Zdaniem przedstawicieli sektora finansowego, popartych głosami niektórych prawników bliskich sektorowi bankowemu, klienci nie mają powodów do euforii. W przekazie publicznym przewija się teza, że opinia rzecznika nie będzie niczym przełomowym, a nawet jeśli zawierałaby niekorzystne dla banków elementy, to „to tylko opinia, nie wyrok” – TSUE może pójść inną drogą, a ewentualne zmiany zachodzić będą stopniowo. Jednocześnie bankowcy uspokajają, że polskie sądy wypracowały już jednolitą linię orzeczniczą przychylną bankom. Argumentują, że w zdecydowanej większości dotychczasowych spraw sądy uznawały klauzule WIBOR-owe za sformułowane jasno, obowiązki informacyjne banków za spełnione, a sam WIBOR za rynkowy parametr zgodny z unijnym rozporządzeniem BMR. W ich ocenie nawet zielone światło z Luksemburga dla badania umów nie zachwieje więc fundamentami – WIBOR to przecież wskaźnik transparentny, publikowany i nad którymi czuwa unijny nadzór, zupełnie inna sytuacja niż chaotyczne spory „frankowe” sprzed lat. Krótko mówiąc, jak przekonuje sektor, nie ma powodów do paniki. Czy aby na pewno?
„Brak nadzoru nad WIBOR to mit” – głos prawników banków
Kluczowym elementem obecnej narracji banków jest zbijanie argumentu kredytobiorców o rzekomym braku nadzoru nad procesem ustalania stawek WIBOR. Ten zarzut – że WIBOR przez lata funkcjonował bez realnej kontroli – jest jednym z filarów pozwów sądowych. Nic więc dziwnego, że reprezentanci banków próbują zdyskredytować go zawczasu. Na łamach serwisu Business Insider Polska prawnicy Joanna Róg-Dyrda i Tomasz Orczykowski opublikowali artykuł wprost zatytułowany „Spór o WIBOR. Prawnicy obalają mit o braku nadzoru”. Już na wstępie zapewniają, że WIBOR nigdy nie był pozbawiony nadzoru – od początku miał on charakter instytucjonalny, choć ewoluował na przestrzeni lat. Autorzy wyliczają, że nad WIBOR-em czuwano wielopoziomowo: począwszy od wewnętrznej samoregulacji rynku finansowego w latach 90., poprzez włączenie krajowych organów (NBP, Komisja Nadzoru Bankowego, a od 2008 r. KNF) do ustalania reguł fixingu i kontroli jego prawidłowości, aż po objęcie wskaźnika formalnym nadzorem KNF w ramach unijnego rozporządzenia BMR. Prawnicy przypominają, że już w 1997 r. w Polsce ustanowiono zinstytucjonalizowany nadzór bankowy, który obejmował legalność działań banków – w tym zasad oprocentowania kredytów, a więc pośrednio także korzystanie z indeksów referencyjnych. Argument braku nadzoru uznają zatem za ahistoryczny i chybiony.
Co więcej, według mec. Róg-Dyrdy i mec. Orczykowskiego cała ta narracja o „wolnej amerykance” przy ustalaniu WIBOR-u ma być celowo nakręcana przez pewne środowiska. Jak piszą, teza o braku nadzoru to tak naprawdę kolejna próba zachęcenia klientów banków do masowego pozywania – jakby nowa, złota karta po wyczerpaniu spraw frankowych. Wskazują, że dotąd – w przeciwieństwie do kredytów walutowych – większość sądów stanęła po stronie banków, oddalając roszczenia podważające WIBOR. Stąd zdaniem autorów pojawiają się w mediach nowe „mity” mające skusić kredytobiorców obietnicą unieważnienia umów złotowych. Innymi słowy, prawnicy banków sugerują, że to kancelarie nakręcają spiralę pozwów, żonglując wątpliwymi argumentami, by podważyć i zdyskredytować wskaźnik WIBOR.
Na poparcie swojej tezy autorzy przywołują także aspekty prawne. Zwracają uwagę, że nadzór nad administratorem WIBOR (GPW Benchmark) sprawuje dziś KNF, czyli organ administracji publicznej – a kontrola działań organów administracji należy do sądów administracyjnych, nie cywilnych. Ich zdaniem zwykłe sądy, rozstrzygając spory kredytowe, nie mają kompetencji do badania legalności ustalania WIBOR-u ani sposobu sprawowania nad nim nadzoru. Próby wciągania tematu braku nadzoru na salę rozpraw cywilnych określają wręcz jako z góry skazane na porażkę, bo oznaczałoby to wyjście poza kognicję sądów powszechnych i wkroczenie w domenę sądów administracyjnych. W ocenie prawników banków krajowy sędzia w procesie konsumenckim po prostu nie jest właściwy, by oceniać czy banki i instytucje finansowe należycie wykonywały obowiązki nadzorcze przy wyznaczaniu wskaźnika referencyjnego.
W ten sposób bankowi eksperci próbują zamknąć drogę do kwestionowania WIBOR-u z powodu rzekomych uchybień nadzorczych. Argumentują dodatkowo, że wraz z wejściem w życie unijnego rozporządzenia BMR (Benchmarks Regulation) w 2018 r. przestrzeganie wymogów dotyczących wskaźników referencyjnych jest tak sformalizowane i szczegółowe, iż nie ma podstaw do zarzucania czegokolwiek w tym zakresie. Przepisy BMR – jak przypominają – wymusiły uzyskanie zezwolenia KNF przez administratora WIBOR (GPW Benchmark) oraz pełną zgodność metodologii z wymogami UE. Krótko mówiąc, formalnie wszystko gra i buczy. A jeśli nawet kiedyś były luki nadzorcze, to dziś nie mają one znaczenia prawnego – bo zdaniem autorów nie można oceniać procesu ustalania WIBOR sprzed epoki BMR w kontekście klauzul abuzywnych z dyrektywy 93/13.
Fakty i półprawdy: ile prawdy w narracji banków?
Czy jednak obraz malowany przez bankowców i ich prawników jest pełny i obiektywny? Warto przyjrzeć się bliżej kilku kluczowym tezom tej medialnej kampanii, by oddzielić fakty od elementów mogących stanowić manipulację.
Nadzór nad WIBOR-em „od zawsze” – Faktem jest, że WIBOR od początku lat 90. powstawał jako inicjatywa rynku (banków) i początkowo funkcjonował w formule samoregulacji. Nie istniały wówczas specjalne przepisy ani dedykowany organ nadzoru dla tego procesu – banki same ustalały reguły fixingu za pośrednictwem organizacji ACI Polska (Stowarzyszenia Dealerów). Twierdzenie więc, że nadzór istniał „od początku”, jest pewnym nadużyciem semantycznym. Owszem, w latach 90. Narodowy Bank Polski nie pozostawał całkiem obojętny – np. prowadził listę dealerów uprawnionych do uczestnictwa w fixingach WIBOR, co oznaczało pewną kontrolę pośrednią. Jednak realny państwowy nadzór bankowy ruszył dopiero od 1997 r., a i wtedy nie był to nadzór nad wskaźnikiem per se, lecz nad działalnością banków. Jeśli więc banki argumentują, że „od początku był porządek”, pomijają fakt, że przez kilkadziesiąt lat WIBOR opierał się głównie na zaufaniu do uczciwości banków i rekomendacjach soft law. Zresztą sami autorzy z Business Insider przyznają, że WIBOR najpierw powstał, a dopiero potem pojawiły się regulacje – co zrodziło wątpliwości i pytania o brak nadzoru. Prawdą jest natomiast, że wraz z rozwojem rynku dokładano kolejnych warstw kontroli – od wewnętrznych procedur, przez wytyczne europejskiego nadzoru EBA, aż po uregulowanie wszystkiego od A do Z w rozporządzeniu BMR. Dziś WIBOR formalnie jest jednym z najlepiej “dopilnowanych” wskaźników – ma licencjonowanego administratora, kodeks postępowania, nadzorcę w postaci KNF, a za manipulacje grozi odpowiedzialność karna (na mocy unijnego rozporządzenia MAR od 2016 r.). To wszystko są fakty, ale odnoszące się głównie do ostatnich lat. Wcześniej obiektywnie nadzór miał charakter ograniczony.
Brak nadzoru to chwyt prawników nastawionych na zysk – Również tutaj znajdziemy ziarno prawdy otoczone retoryką mającą zdyskredytować przeciwników. Nie da się ukryć, że kancelarie reprezentujące frankowiczów po sukcesach w tamtych sprawach rzeczywiście zaczęły szukać nowych pól działania – a kredyty złotowe o zmiennym oprocentowaniu stały się naturalnym kolejnym frontem. Hasło „WIBOR next” pojawiało się w środowisku prawniczym nie bez przyczyny. Banki wykorzystują ten fakt, by przedstawić motywacje pozwów WIBOR-owych jako czysto merkantylne. Prezes ZBP Tadeusz Białek publicznie stwierdził, że „prawdziwą motywacją tych działań nie jest ochrona klienta, ale maksymalizacja zysku kancelarii”, które po wyczerpaniu franków szukają nowej masowej ścieżki zarobku. Trudno odmówić logiki temu zarzutowi – prawnicy faktycznie zarabiają na pozywaniu banków, a atrakcyjność pozwów rośnie, gdy znajdzie się nośny argument (taki jak rzekomy brak nadzoru). Z drugiej strony argumentum ad personam nie rozstrzyga jednak o słuszności samych roszczeń. To, że kancelarie chcą zarobić, nie oznacza automatycznie, iż problemu nie ma. Historia sporów frankowych nauczyła nas, że mimo początkowego bagatelizowania problemu przez banki, finalnie okazało się, iż klienci faktycznie byli nierzetelnie informowani o ryzyku, a umowy zawierały nieuczciwe postanowienia. Demonizowanie prawników jako wyłącznych inspiratorów pozwów ma odwrócić uwagę od meritum sprawy.
„Sądy i tak wszystko oddalają” – Banki chętnie podkreślają, że w dotychczasowych sporach o WIBOR radzą sobie znakomicie. Wedle słów prezesa ZBP, do tej pory zapadło już około „stu kilkudziesięciu prawomocnych wyroków”, w których sądy jednoznacznie oddaliły wszystkie roszczenia kwestionujące WIBOR lub zarzuty braku informacji o ryzyku stopy procentowej. Co więcej – jak zaznacza Białek – „nie było żadnego prawomocnego wyroku, który podważyłby WIBOR”, a nieliczne orzeczenia nieprawomocne korzystne dla kredytobiorców znajdują się w apelacji i nie można z nich wysnuwać wniosków. Ta statystyka jest zapewne prawdziwa. WIBOR-owe pozwy ruszyły później niż frankowe i na razie banki rzeczywiście wygrywały większość sporów. Warto jednak spojrzeć na to z szerszej perspektywy: podobnie było na początku batalii frankowej – pierwsze wyroki latami były korzystne dla banków, zanim TSUE zmienił układ sił. Obecna sytuacja może być złudnym spokojem przed burzą. Banki kreśląc obraz niemal „zamkniętej sprawy” próbują zniechęcić kolejnych pozywających („nie warto iść do sądu, bo wszyscy przegrywają”). Tymczasem skala tych sporów na razie jest nieporównywalnie mniejsza niż frankowych, a linia orzecznicza – choć faktycznie zarysowała się korzystna dla banków – może ulec zmianie pod wpływem wyroku TSUE. Argument „sądy stoją po naszej stronie” ma więc charakter psychologiczny: podciąć motywację pozwów zanim nastąpi ewentualny zwrot akcji.
„WIBOR jest legalny i uczciwy, bo nadzorowany i powszechny” – To centralny przekaz banków: skoro WIBOR jest zatwierdzony przez KNF, zgodny z prawem unijnym i stosowany powszechnie w całym sektorze, to nie może być mowy o jego abuzywności czy wadliwości. Jako dowód przytaczane są autorytety: Komisja Europejska, polski rząd i krajowe instytucje finansowe miały zgodnie stwierdzić, że „nie ma podstaw do kwestionowania wskaźnika, wskaźnik jest prawidłowo zorganizowany i właściwie nadzorowany”. Co więcej – wskazuje prezes ZBP – swoje stanowiska o braku podstaw do podważania WIBOR wyraziły nawet organy stojące na straży interesów konsumentów, takie jak UOKiK i Rzecznik Finansowy. Tego rodzaju argumentacja odwołuje się do autorytetu: skoro wszyscy ważni gracze (łącznie z obrońcami konsumentów) mówią, że wszystko jest w porządku, to musi tak być. Trzeba jednak pamiętać, że opinie te formułowane są na poziomie ogólnym i prawnym – wskazują, iż WIBOR jako wskaźnik spełnia wymogi formalne (bo jest zgodny z rozporządzeniem BMR i ustawą o kredycie hipotecznym). Nie oznacza to jednak automatycznie, że każdy kredytobiorca był należycie poinformowany o ryzyku związanym z WIBOR-em lub że umowy nie zawierały innych pułapek. Diabeł tkwi w szczegółach: nawet jeśli sam wskaźnik jest legalny, sposób jego przedstawienia konsumentowi mógł być nieuczciwy. Przykładowo, mec. Adrianna Twardygrosz (reprezentująca kredytobiorcę w sprawie C-471/24) wskazuje, że banki przez lata zapewniały klientów, iż WIBOR to „obiektywne” oprocentowanie depozytów na rynku międzybankowym, podczas gdy faktycznie prawie żadnych takich depozytów nie zawierano, a stawka opierała się na deklaracjach banków. Jeśli to prawda, rodzi się pytanie, czy przeciętny klient miał szansę zrozumieć mechanizm kształtowania WIBOR-u i realne ryzyko zmiennej stopy. Formalny nadzór KNF czy zgodność z przepisami nie zmienia faktu, że asymetria informacji między bankiem a konsumentem była ogromna. Banki teraz podkreślają legalność wskaźnika, by zasugerować, że skoro legalny, to niekrzywdzący. To jednak skrót myślowy – legalność wskaźnika nie przesądza o uczciwości wykorzystania go w relacji z klientem. TSUE będzie badał właśnie ten konsumencki wymiar: czy brak pełnej, zrozumiałej informacji o ryzyku WIBOR mógł naruszać dobre obyczaje i interes klienta.
„Sąd nie może badać metody WIBOR ani wymagać ujawnienia jej klientowi” – To argument stricte prawny, który banki eksponują zarówno na sali sądowej, jak i w mediach. Zarówno polski rząd, jak i Komisja Europejska stwierdziły w stanowiskach dla TSUE, że klauzule odsyłające do stawki WIBOR nie powinny podlegać badaniu abuzywności, bo sektor bankowy działa tu w ramach specjalnej regulacji (BMR), która domyka temat. Banki idą dalej: przekonują, że nawet jeśli sąd miałby badać umowę, to tylko pod kątem spełnienia obowiązków informacyjnych wobec klienta – natomiast absolutnie nie wolno podważać samej metody ustalania WIBOR ani zasad nadzoru nad tym procesem. Bank PKO BP wprost oświadczył, że „sąd krajowy nie może badać samej metody ustalania WIBOR-u” oraz wyraził nadzieję, iż rzecznik TSUE zgodzi się, że banki nie muszą informować klientów o szczegółach tej metody. Innymi słowy – według sektora finansowego sąd może co najwyżej sprawdzić, czy w momencie podpisywania umowy doręczono klientowi ulotkę ostrzegającą, że rata może wzrosnąć wraz ze wzrostem WIBOR. Ale już dociekanie, czy WIBOR jest rzetelny, jak powstaje, kto go weryfikuje i czy nie był podatny na manipulacje, ma być zakazane jako wykraczające poza kompetencje sądu. Taka interpretacja jest oczywiście korzystna dla banków, bo drastycznie zawęża pole badania sprawy – de facto sprowadza spór do sprawdzenia kilku dokumentów i odfajkowania checkboxu z informacją o ryzyku zmiennej stopy. Czy jednak podejście „nie badamy metody, ufamy regulatorom” rzeczywiście zabezpiecza interes słabszej strony umowy? Wątpliwości co do konstrukcji WIBOR (transakcyjność kwotowań tylko z nazwy, realny brak transakcji) pokazują, że bez zrozumienia istoty wskaźnika trudno ocenić skalę ryzyka ponoszonego przez kredytobiorcę. Zakazując sądom zaglądania za kulisy WIBOR-u, chcielibyśmy wierzyć na słowo, że wszystko jest tam w porządku – a historia finansów uczy, że takie założenie bywa zawodne (przykładem globalny skandal manipulacji LIBOR sprzed dekady, mimo istnienia dużych banków i pozornych procedur).
Podsumowując, banki operują faktami wybiórczo, podpierając się autorytetami i statystyką, aby zbudować obraz pełnej transparentności i legalizmu WIBOR-u. Jednak pewne niewygodne kwestie są pomijane lub trywializowane – zwłaszcza te dotyczące realnych odczuć i świadomości konsumentów, a także jakości nadzoru w przeszłości. Narracja ta ma wyraźny cel strategiczny.
Po co to wszystko? Cel – zniechęcić, uspokoić, obronić status quo
Za medialnym blitzkriegiem banków kryje się chłodna kalkulacja. Stawka jest gigantyczna: kredyty złotowe o zmiennym oprocentowaniu (opartym głównie na WIBOR-ze) to w Polsce portfel wart setki miliardów złotych. Gdyby powtórzył się scenariusz „frankowy” – masowego podważania umów – sektor bankowy stanąłby przed kolosalnym zagrożeniem finansowym i wizerunkowym. Strategia komunikacyjna banków ma temu zapobiec lub co najmniej ograniczyć skalę zjawiska:
Zniechęcenie kredytobiorców do pozwów: Bombardowanie przekazem, że „pozwy WIBOR-owe nie mają sensu, bo i tak przegrasz” ma odwieść setki tysięcy niezdecydowanych od wizyty u prawnika. Skoro „sądy wszystkie takie sprawy oddalają”, a do tego „WIBOR jest zgodny z prawem, KNF, UOKiK i wszyscy go popierają”, to konsumenci mogą uznać, że szkoda zachodu i pieniędzy na proces. Banki liczą, że wielu potencjalnych powodów machnie ręką, uznając argument o braku nadzoru za faktycznie wydumany. To klasyczne działania prewencyjne – zdusić bunt w zarodku.
Obrona stabilności sektora: W przekazie dla opinii publicznej mocno wybrzmiewa troska o stabilność finansową. Sugestie, że podważenie WIBOR-u zachwiałoby całym systemem (bo wskaźnik jest wbudowany w niezliczone kontrakty, instrumenty finansowe, kredyty) mają wywołać refleksję: czy na pewno warto ryzykować?. Nieprzypadkowo w dyskusji publicznej przewija się teza, że opieranie wielkich nadziei na opinii TSUE to przesada i sianie paniki Autorzy związani z sektorem argumentują, że nawet jeśli dojdzie do jakichś zmian, będzie to proces powolny, a banki pozostają bezpieczne i dokapitalizowane. W ten sposób buduje się klimat bagatelizacji: kto mówi o zagrożeniu, ten straszy na wyrost. A im mniej obaw o stabilność banków w społeczeństwie, tym mniejsza presja na polityków czy regulatorów, by reagować na ewentualne problemy. Banki chcą uniknąć sytuacji z czasów frankowych, gdy problem rósł do rangi „bomby systemowej” – wolą utrzymywać narrację, że tu żadnej bomby nie ma.
Ochrona reputacji WIBOR-u jako wskaźnika: WIBOR to nie tylko element umów kredytowych, ale i symbol wiarygodności polskiego rynku finansowego. Gdyby przyznano, że przez lata brakowało nad nim realnej kontroli albo że był podatny na manipulacje, zaufanie do instytucji finansowych doznałoby poważnego uszczerbku. Dlatego banki bronią WIBOR-u jak twierdzy – wszelkie sugestie o jego wadliwości są odpierane jako mity. Wizerunkowo chodzi o przekaz: polski system finansowy jest solidny, nadzorowany, nie ma w nim dzikich pól. Przyznanie, że mogło być inaczej, otwiera puszkę Pandory – bo kto zagwarantuje, że nie trzeba zbadać innych aspektów działalności banków? Ponadto dla banków kluczowe jest zachowanie ciągłości kontraktów: jeśli WIBOR zostałby uznany za nieuczciwy lub niewiążący, powstałaby niepewność prawna co do milionów umów. To prosta droga do chaosu i kosztów. Stąd narracja: WIBOR jest okej – był, jest i będzie.
Przerzucenie winy na „poszukiwaczy dziury w całym”: Zamiast walczyć bezpośrednio z klientami (co w przypadku franków niektórzy bankowcy robili, oskarżając frankowiczów o chciwość – co wywołało opór społeczny), teraz obrano sprytniejszą taktykę. W roli przeciwnika obsadzono kancelarie prawne i „mity” krążące w mediach. Klienci nie są otwarcie piętnowani – przeciwnie, banki chcą ich przekonać, że to dla ich dobra bronią porządku prawnego przed naciągaczami. W przekazach ZBP pojawia się wręcz ton troski o klientów rzekomo zwodzonych przez nieuczciwe kancelarie. To świadoma zmiana tonu: personalizowanie sporu przeciw prawnikom odwraca uwagę od istoty problemu i sprawia, że zwykły kredytobiorca może poczuć dystans („nie dam się wkręcić adwokatom w przegraną batalię”). Jednocześnie konsument przestaje być wrogiem publicznym (jak bywało to w narracji o „cwaniakach frankowych”), co obniża temperaturę społeczną. Banki nauczyły się na błędach – zamiast konfrontacji z klientami wolą PR-owe gaszenie pożaru i centralizację komunikacji, tak by przekaz płynął jednym, zdyscyplinowanym głosem.
Nadzór nad WIBOR-em i prawo UE – gra toczy się o wielką stawkę
Dlaczego właściwie kwestia nadzoru nad WIBOR-em i jego zgodności z prawem unijnym jest tak istotna? Ponieważ dotyka fundamentów zaufania w relacjach finansowych i mechanizmów ochrony konsumentów.
WIBOR wpływa na portfele milionów Polaków – decyduje o wysokości rat kredytów hipotecznych, kosztach kredytów firmowych, oprocentowaniu różnych instrumentów. Przez lata przyjmowano, że jest to neutralny, rynkowo wyznaczany punkt odniesienia. Jeśli jednak okazałoby się, że mechanizm jego ustalania miał luki (np. opierał się na deklaracjach bez pokrycia w realnych transakcjach) albo że instytucje odpowiedzialne za jego kontrolę nie wywiązały się ze swojej roli, to kredytobiorcy mogli być obciążani odsetkami według zawyżonych lub nienależycie zweryfikowanych stawek. Innymi słowy – mogli płacić więcej, niż powinni, i to nie z powodu siły rynku, lecz z powodu systemowego niedopatrzenia. To tłumaczy, dlaczego grupa kredytobiorców poczuła się poszkodowana i szuka sprawiedliwości w sądach.
Z punktu widzenia prawa unijnego (dyrektywa 93/13 o nieuczciwych warunkach umownych), kluczowe jest, czy konsument w momencie zawierania umowy miał zapewnioną pełną przejrzystość co do mechanizmu kształtowania oprocentowania i związanego z tym ryzyka. Jeżeli bank tego nie zagwarantował – a klient nie był w stanie samodzielnie ocenić, jak i przez kogo WIBOR jest ustalany oraz jak może się zmieniać – to klauzula o zmiennym oprocentowaniu może zostać uznana za nieuczciwą. Co istotne, taki wyrok nie oznaczałby, że WIBOR jako wskaźnik jest nielegalny – lecz że jego zastosowanie w konkretnej umowie naruszyło interes konsumenta (np. przez brak transparentności). To rozróżnienie jest ważne: TSUE nie „obali WIBOR-u” jednym ruchem, natomiast może otworzyć drogę do badania poszczególnych umów kredytowych pod kątem rzetelności informacji i równowagi stron. Dla kredytobiorców stawka jest ogromna – pozytywny wyrok TSUE mógłby oznaczać możliwość odciążenia ich z części odsetek (np. poprzez „odcięcie” WIBOR i pozostawienie samej marży banku albo unieważnienie umowy w skrajnych przypadkach). W skali gospodarki przełożyłoby się to na miliardy złotych mniej po stronie banków, a więcej w kieszeniach konsumentów – co z jednej strony poprawiłoby ich sytuację finansową (i skłonność do konsumpcji), z drugiej jednak mogłoby zachwiać wynikami banków i ograniczyć akcję kredytową. Każde ruszenie fundamentalnego wskaźnika rodzi też ryzyko prawnego chaosu – przykład likwidacji LIBOR-u pokazał, że potrzebne są plan awaryjny i nowe indeksy. Dlatego kwestia zgodności WIBOR z prawem i nadzoru nad nim wykracza daleko poza salę sądową – dotyka stabilności kontraktów, pewności obrotu i zaufania do pieniądza.
Jeśli nadzór nad WIBOR-em faktycznie zawiódł w jakimś okresie, konsekwencje ponosimy wszyscy: nie tylko kredytobiorcy, ale i całe społeczeństwo. Utrata wiary w to, że państwo i instytucje pilnują uczciwości mechanizmów finansowych, może prowadzić do kryzysu zaufania podobnego do tego, jaki obserwowano po ujawnieniu manipulacji LIBOR-em na świecie. Z kolei jeśli wszystko jest w porządku, orzeczenie TSUE potwierdzające prawidłowość WIBOR-u (bądź co najwyżej wskazujące drobne korekty obowiązków informacyjnych) powinno ostatecznie zamknąć temat i uspokoić sytuację na rynku kredytów. Tak czy inaczej, jasne rozstrzygnięcie – poprzedzone rzetelną analizą unijnego prawa – leży w interesie zarówno konsumentów, jak i zdrowego systemu finansowego. Nikt rozsądny nie chce przecież życia na bombie zegarowej w postaci wadliwych umów kredytowych.
Opinia rzecznika TSUE – czy zapowiada przełom?
Wróćmy do nadchodzącej opinii Rzecznika Generalnego TSUE. Choć nie ma ona mocy wiążącej, doświadczenie pokazuje, że Trybunał często podziela później argumentację wyrażoną w opinii (choć zdarzały się wyjątki). Opinia jest więc traktowana jako ważny barometr – może wskazać kierunek, w którym pójdzie orzeczenie końcowe za kilka miesięcy. Nic zatem dziwnego, że obie strony sporu oczekują jej z zapartym tchem i przygotowują grunt pod własną interpretację.
Jeżeli rzecznik przyzna rację konsumentom w kluczowej kwestii – np. stwierdzi, że warunki oprocentowania oparte o WIBOR mogą być badane pod kątem uczciwości, a brak pełnej informacji o mechanizmie indeksu narusza prawa klienta – będzie to sygnał alarmowy dla banków. Taka opinia da paliwo kancelariom i kredytobiorcom: można się spodziewać wzmożonej fali pozwów (choć banki już teraz próbują ten scenariusz dezawuować jako rzekomo przesadzony i niegroźny dla systemu). Banki z pewnością spróbują wtedy przekuć narrację: podkreślać, że to tylko nieprzesądzające stanowisko, że polskie sądy i tak wiedzą lepiej, że trzeba poczekać na wyrok. Niemniej samo pojawienie się takiej opinii będzie dla wielu klientów znakiem, że warto walczyć o swoje prawa – bo skoro nawet TSUE dopuszcza wątpliwości, to coś musi być na rzeczy. To tłumaczy, dlaczego sektor bankowy już teraz próbuje „zgasić” przekaz płynący z Luksemburga, zanim ten jeszcze wybrzmi. Lepiej zawczasu zaszczepić w opinii publicznej przekonanie, że ewentualna niekorzystna opinia to odosobniony głos, który nie zmienia faktu, iż WIBOR jest cacy.
Z kolei jeśli opinia będzie korzystna dla banków (np. uzna, że klauzule WIBOR-owe w ogóle nie podlegają ocenie abuzywności albo że informacje udzielane klientom były wystarczające), wówczas banki ogłoszą to spektakularne zwycięstwo. Niewykluczone, że już 11 września zobaczymy triumfalne komunikaty ZBP w stylu: „Rzecznik TSUE podzielił stanowisko banków – WIBOR nie do ruszenia”. Taki obrót spraw jeszcze mocniej utrudniłby życie kredytobiorcom, odbierając im argumenty i zniechęcając kolejne osoby do sporów. Nie oznacza to jednak, że sprawa definitywnie się zakończy – TSUE bywał nieprzewidywalny, a polskie sądy i tak mogą zadawać dalsze pytania prejudycjalne w przyszłości.
Jedno jest pewne: opinia rzecznika TSUE będzie kamieniem milowym w toczącym się sporze o WIBOR. Nawet jeśli formalnie nie przesądzi niczego od razu, to stanie się elementem kształtującym narrację i strategie obu stron. Dla kredytobiorców może być impulsem do działania lub, przeciwnie, zimnym prysznicem. Dla banków – testem skuteczności ich kampanii informacyjnej. Bankowcy już ruszyli do boju o rząd dusz, bo doskonale rozumieją, że opinia ta może stanowić punkt zwrotny. Skoro zawczasu uruchomiono medialne działa, znaczy to, że stawka jest odczuwalnie wysoka.
Na zakończenie:
Opinia publiczna powinna uważnie filtrować płynące komunikaty. Głos rzecznika generalnego TSUE – choć to jeszcze nie wyrok – może wskazać kierunek, w którym podąży europejskie orzecznictwo. Banki mają oczywisty interes, by ten głos wybrzmiał możliwie słabo lub został zinterpretowany po ich myśli. Niniejsza medialna „obrona przed wyrokiem” zanim on zapadnie jest tego najlepszym dowodem. Warto jednak pamiętać, że prawda w takich sporach zazwyczaj leży po stronie faktów i prawa, a nie marketingu. Jeżeli WIBOR i umowy kredytowe z nim powiązane są rzeczywiście nieskazitelne – przetrwają każdą analizę, także tę dokonywaną z perspektywy ochrony konsumenta. A jeśli jednak coś zgrzyta w tym mechanizmie, to żadne zaklęcia o „mitach” tego nie zmienią. Opinia rzecznika TSUE może być pierwszym sygnałem, czy zgrzyta, czy też nie. Banki już wydały swój werdykt – teraz czas na głos z Europy. Pozostaje go uważnie wysłuchać i wyciągnąć wnioski, nie dając się zmanipulować medialnemu szumowi.