Jutro oczy finansowej Polski zwrócą się ku Luksemburgowi. 11 września poznamy opinię Rzecznika Generalnego Trybunału Sprawiedliwości UE w sprawie legalności i przejrzystości stosowania wskaźnika WIBOR w umowach kredytowych. Choć to dopiero opinia – często jednak wyznacza ona kierunek ostatecznego wyroku TSUE – jej wydźwięk może przesądzić o losie setek tysięcy kredytobiorców i stabilności polskiego sektora bankowego. Stawka jest ogromna: w grę wchodzi nawet 1,5–2 miliony kredytów hipotecznych opartych na zmiennej stopie WIBOR o łącznej wartości szacowanej na 320–420 mld zł. Banki ostrzegają przed finansowym tsunami, a klienci – zachęceni wcześniejszymi wyrokami TSUE na korzyść konsumentów choćby w sprawie kredytów frankowych z 2019 r. – liczą na sprawiedliwość. Czy WIBOR okaże się „polskim LIBOR-em” i podzieli los kwestionowanych klauzul walutowych? Jutrzejszy dzień może okazać się sądnym dniem dla tego wskaźnika.
WIBOR pod lupą TSUE: klienci czują się oszukani
Geneza sprawy sięga zaledwie ostatnich kilku lat, gdy wysoka inflacja wywindowała stopy procentowe NBP z rekordowo niskiego poziomu. Skokowy wzrost kosztów kredytu zaskoczył wielu posiadaczy hipotek – i część z nich postanowiła szukać sprawiedliwości w sądach. Pozwy przeciw bankom dotyczące WIBOR-u początkowo były nieliczne (ok. 2000 spraw) i pierwsze prawomocne wyroki zapadały na korzyść banków. Kredytobiorcy nie odpuszczali, argumentując, że WIBOR jest wskaźnikiem niezrozumiałym i niemożliwym do zweryfikowania oraz że banki nie poinformowały ich należycie o ryzyku zmiennego oprocentowania. Podnoszono też zarzut, że WIBOR opiera się na deklaracjach banków (a nie rzeczywistych transakcjach), przez co może być podatny na manipulacje. Innymi słowy – klienci czują, że przez lata podpisywali umowy nie do końca świadomi, jak działa mechanizm WIBOR i jakie niesie ryzyko.
Kulminacją tych wątpliwości jest pytanie prejudycjalne zadane TSUE przez Sąd Okręgowy w Częstochowie (sprawa C-471/24). Polski sąd zapytał m.in., czy unijna dyrektywa 93/13 o ochronie konsumentów pozwala badać pod kątem nieuczciwości klauzule o zmiennym oprocentowaniu opartym o wskaźnik referencyjny WIBOR. Co istotne, kredyt został udzielony w 2019 r., gdy obowiązywało już rozporządzenie UE BMR regulujące wskaźniki referencyjne. Mimo formalnej zgodności z tymi przepisami, sąd chce wiedzieć, czy brak dostatecznej informacji o ryzyku oraz niewyjaśnienie sposobu ustalania stawki WIBOR mogły spowodować znaczącą nierównowagę na niekorzyść konsumenta. To kluczowa kwestia: jeśli okaże się, że banki zaniedbały obowiązki informacyjne, klauzule odsyłające do WIBOR-u mogą zostać uznane za abuzywne (nieuczciwe) i niewiążące klienta.
Nie bez znaczenia jest fakt, że TSUE już wielokrotnie stawał po stronie konsumentów w sporach z bankami – od przełomowego wyroku w sprawie frankowiczów w 2019 r. poczynając. Kredytobiorcy liczą więc, że także tym razem prawo konsumenckie zwycięży nad zawiłościami finansowych konstrukcji. Banki zaś mają nadzieję na odmienny scenariusz.
Banki bronią WIBOR-u i straszą katastrofą
Przedstawiciele sektora bankowego od początku odpierają zarzuty i przekonują, że z WIBOR-em wszystko jest w najlepszym porządku. Argumentacja banków jest dwojaka: z jednej strony podkreślają legalność i rynkowy charakter wskaźnika, z drugiej – roztaczają wizję katastrofy w razie podważenia jego stosowania.
Po pierwsze, banki twierdzą, że WIBOR to wskaźnik w pełni zgodny z prawem. – Nie ma podstaw do kwestionowania wskaźnika WIBOR, ponieważ jako jeden z pięciu kluczowych wskaźników w UE jest w pełni zgodny z prawem unijnym – zapewnia Tadeusz Białek, prezes Związku Banków Polskich. ZBP i nawet Komisja Europejska wskazują, że WIBOR przeszedł przecież wymogi unijnego rozporządzenia BMR, co ma gwarantować wysoki poziom ochrony konsumentów. Innymi słowy – skoro WIBOR został uznany przez regulatorów za zgodny z prawem, to nie powinien być kwestionowany ani badany przez sądy pod kątem abuzywności.
Po drugie, banki odpierają zarzut dezinformacji klientów, zasłaniając się literą prawa. Białek przypomina, że obowiązki informacyjne wobec kredytobiorców są precyzyjnie zdefiniowane w unijnej dyrektywie o kredycie hipotecznym. Skoro banki wypełniły minimalne wymogi ustawowe, to jego zdaniem nie ma podstaw twierdzić, że klient został niewłaściwie poinformowany. Co więcej, ZBP przy każdej okazji powtarza, że polska ustawa o kredycie hipotecznym w ogóle nie wymaga od banku tłumaczenia klientom konstrukcji wskaźnika referencyjnegodecydującego o oprocentowaniu. Innymi słowy – skoro prawo nie kazało szczegółowo wyjaśniać WIBOR-u, banki tego nie robiły.
Ten dość formalistyczny argument nie zmienia jednak odczuć wielu kredytobiorców, że ryzyko gwałtownego wzrostu stóp było przez banki celowo bagatelizowane lub niewystarczająco komunikowane. Można odnieść wrażenie, że przez lata instytucje finansowe korzystały z informacyjnej asymetrii, ufając, że mało który klient dopyta o niuanse typu metodologia wyznaczania WIBOR.
Gdy w czerwcu br. odbyła się rozprawa przed TSUE w tej sprawie, sektor bankowy przeszedł do zmasowanej ofensywy informacyjnej. Bankowcy uruchomili prawdziwą kampanię strachu, akcentując przede wszystkim potencjalne koszty dla systemu w przypadku niekorzystnych dla nich rozstrzygnięć. Związek Banków Polskich zaczął publicznie przestrzegać, że podważenie WIBOR-u oznacza zagrożenie dla stabilności całego systemu finansowego – wszak stawka wpływa na instrumenty warte około 9 bilionów złotych (od kredytów po obligacje i derywaty). Sam prezes Białek ostrzegał przed „niewyobrażalnymi” konsekwencjami dla gospodarki i obywateli, zwłaszcza jeśli chodzi o finansowanie potrzeb mieszkaniowych Polaków. Kreślony przez banki czarny scenariusz zakłada, że masowe kwestionowanie WIBOR-u doprowadziłoby do załamania akcji kredytowej, wzrostu marż i opłat dla klientów oraz wycofania się banków z kredytów hipotecznych – słowem, uderzy w całe społeczeństwo i gospodarkę.
Podstawą tych alarmistycznych prognoz są symulacje zamówione przez lobby bankowe, według których w skrajnym wypadku roszczenia klientów mogłyby sięgnąć astronomicznej kwoty 480 mld zł. Taka kwota pojawia się jednak tylko przy założeniu unieważnienia absolutnie wszystkich umów kredytowych z oprocentowaniem opartym o WIBOR (włączając nawet spłacone już kredyty). Innymi słowy – to czysto hipotetyczny, skrajny scenariusz “totalnej katastrofy”, którego spełnienie wydaje się mało realne. Bardziej prawdopodobne szacunki – np. „odwiborowanie” (usunięcie WIBOR-u z oprocentowania) tylko aktywnych kredytów mieszkaniowych – mówią o kosztach rzędu 128–165 mld zł. To wciąż kwoty ogromne, ale warto pamiętać, że saga frankowa już kosztowała sektor ok. 100–150 mld zł i została przez banki „przełknięta” m.in. dzięki okresowi wysokich stóp procentowych. Innymi słowy, banki przetrwały jeden kryzys dzięki sprzyjającym okolicznościom – i zapewne obawiają się, że drugiego uderzenia mogą nie udźwignąć. Nie zmienia to faktu, że malowanie wizji apokalipsy finansowej służy obecnie bankom za tarczę: strasząc systemowym kataklizmem, liczą na przychylność polityków, regulatorów i opinii publicznej.
Prywatne zyski, publiczne ryzyko?
W narracji bankowców pobrzmiewa znajomy motyw: dobro całego systemu finansowego. To hasło działa na wyobraźnię – kto rozsądny chciałby ryzykować krachem banków? Warto jednak zadać pytanie, czyj interes faktycznie chroniony jest w ten sposób. Od lat polski sektor bankowy jest zdominowany przez zagraniczne grupy finansowe, które skrzętnie transferowały zyski do swoich central. Przykładowo w samym 2024 r. banki w Polsce wypłacają akcjonariuszom rekordowe dywidendy – ponad 21 mld zł za poprzedni rok – z czego niemal 7,9 mld zł (ok. 37%) trafi do zagranicznych właścicieli tych instytucji.
Teraz, gdy na horyzoncie pojawiło się widmo kosztów błędnych decyzji i niejasnych praktyk, ci sami właściciele nie chcą ponosić ciężaru konsekwencji. ZBP otwarcie przyznaje, że banki nie biorą nawet pod uwagę scenariusza negatywnego dla siebie, bo jest on dla nich nie do zaakceptowania. Jeśli jednak de facto do niego dojdzie, sektor próbuje z góry przerzucić ciężar na społeczeństwo – argumentując, że ucierpią „wszyscy” (klienci, akcjonariusze, gospodarka). Taka prywatyzacja zysków i uspołecznianie ryzyka budzi zrozumiałe kontrowersje.
Co więcej, regulatorzy i decydenci przez lata wydawali się patrzeć na ręce banków dość pobłażliwie. Polski rząd oraz Komisja Europejska stanęły w sporze po stronie banków – w swoich stanowiskach do TSUE argumentowały, że WIBOR jako wskaźnik zgodny z BMR nie powinien w ogóle podlegać podważaniu. Trudno nie zauważyć analogii do sprawy kredytów frankowych sprzed lat: wtedy również instytucje państwowe długo unikały stanowczej interwencji, a problem rozwiązały dopiero wyroki sądów.
Obecna sytuacja wydaje się powtórką z rozrywki – to europejski trybunał musi ocenić coś, czemu krajowe regulacje nie sprostały. Gdyby banki od początku uczciwie i jasno informowały klientów o ryzyku zmiennej stopy, być może nie stanęłyby dziś pod ścianą. Jeśli zaś polskie prawo faktycznie nie wymagało wyjaśnienia klientom mechanizmu WIBOR, to jest to luka, za którą odpowiedzialność ponoszą także ustawodawcy i nadzór finansowy.
Czas na nowe zasady gry
Opinia Rzecznika Generalnego TSUE – niezależnie od tego, czy spełni oczekiwania którejś ze stron – z pewnością nie zakończy sporu. Ostateczny wyrok Trybunału zapadnie dopiero w kolejnych miesiącach, prawdopodobnie w I kwartale 2026 r.. Już teraz jednak widać jak na dłoni, że model relacji bank–klient w Polsce wymaga zasadniczej zmiany.
Nie może być tak, że instytucje finansowe korzystają z pełną premedytacją z niewiedzy klientów, by potem zasłaniać się dobrem systemu, gdy błędy wychodzą na jaw. Jeśli obecne kadry zarządzające bankami nie potrafią pogodzić rentowności biznesu z przestrzeganiem prawa i transparentnością wobec klientów, to – mówiąc wprost – czas na nowe zasady i nowych graczy. Jeżeli banki nie potrafią prowadzić uczciwego biznesu, to znaczy, że nadszedł czas, by zastąpić je takimi, które potrafią.