W serwisie Business Insider 11 sierpnia 2025 r. ukazał się artykuł autorstwa adwokata Wojciecha Wandzela, przedstawiający tzw. sankcję kredytu darmowego (SKD) w sposób, który budzi poważne zastrzeżenia. Niestety, wspomniany tekst aż roi się od manipulacji, półprawd i przekłamań, które mogą wprowadzać czytelników w błąd co do istoty SKD. W poniższej polemice punktujemy najważniejsze błędy i jednostronne opinie przedstawione przez autora, prostując je w oparciu o fakty i obowiązujące prawo.
Najbardziej problematyczne i fałszywe twierdzenia z artykułu adwokata Wandzela to m.in.:
- Przedstawianie legalnej cesji wierzytelności jako zjawiska patologicznego i szkodliwego.
- Mylna interpretacja wyroku Trybunału Sprawiedliwości UE z 13 lutego 2025 r. (C-472/23) – sugerowanie, jakoby Trybunał „zabrał” konsumentom prawo do SKD w pewnych sytuacjach.
- Sugestia, że konsument nie może złożyć oświadczenia o SKD po upływie roku od zawarcia umowy – czyli że po kilku latach rzekomo jest na to za późno.
- Straszenie i zniechęcanie konsumentów poprzez narrację o „parakancelariach” oraz obietnicach „łatwego zysku”, zamiast rzeczowej analizy ich sytuacji prawnej.
- Powoływanie się na statystykę, jakoby „85% spraw o SKD” kończyło się przegraną konsumentów – bez podania jakiegokolwiek źródła ani metodologii dla tej liczby.
- Niewłaściwe rozumienie przepisów o obowiązkach informacyjnych (np. dot. RRSO) – pomijanie celu tych norm i ich wykładni w orzecznictwie.
- Powtarzanie tez wygodnych dla banków jako bezdyskusyjnych faktów, bez krytycznej analizy i odniesienia do interesu konsumentów.
Poniżej omawiamy każdy z tych punktów szczegółowo, przytaczając fakty i opinie organów oraz ekspertów, które stawiają podważaną publikację w zupełnie innym świetle.
Cesja wierzytelności to legalne narzędzie, nie „patologia”
W artykule adwokat maluje obraz cesji wierzytelności (przelewu roszczeń) jako niemal zjawiska zagrażającego porządkowi prawnemu. Pisze, że działalność firm przejmujących roszczenia konsumentów doprowadziła do wykreowania „patologicznego rynku obrotu spornymi wierzytelnościami konsumentów”. Takie sformułowanie jest wyjątkowo krzywdzące i oderwane od realiów prawnych. Cesja wierzytelności to normalna instytucja prawa cywilnego, uregulowana w Kodeksie cywilnym (art. 509 i n.), powszechnie stosowana we wszystkich sektorach – zresztą także przez same banki, gdy sprzedają pakiety długów firmom windykacyjnym. Trudno więc nazywać „patologią” coś, z czego banki same korzystają, gdy im to wygodne.
Co więcej, przelew roszczeń bywa dla konsumentów jedyną realną szansą na dochodzenie swoich praw. Nie każdy kredytobiorca ma środki i wiedzę, by indywidualnie pozwać bank – firma wyspecjalizowana w takich sporach może to zrobić efektywniej, pobierając w zamian część potencjalnego zysku. Oczywiście, należy przestrzegać standardów umów cesji (by są uczciwe dla konsumenta), ale generalizowanie, że każda cesja to zło, jest nadużyciem. Nawet Trybunał Sprawiedliwości UE zajmował się kwestią cesji w kontekście SKD. W opinii Rzecznika Generalnego TSUE z czerwca 2025 r. stwierdzono, że sąd rozpoznający sprawę o darmowy kredyt nie ma obowiązku z urzędu badać umowy cesji wierzytelności – bo to nie ta umowa jest przedmiotem sporu. Innymi słowy, fakt cesji nie powinien przesłaniać meritum, jakim jest relacja konsument–bank. Gdyby cesja była naprawdę „patologią”, zapewne TSUE zaleciłby coś przeciwnego. Tymczasem unijne prawo nie zakazuje cesji roszczeń z tytułu SKD – co więcej, z opinii Rzecznika TSUE wynika, że banki liczyły na zakaz cesji lub utrudnienie jej, ale ich nadzieje okazały się płonne.
Warto dodać, że Prezes UOKiK podczas jednego z paneli w 2025 r. wprost odniósł się do fenomenu „roszczeń skupowanych przez firmy”. Zauważył on, że rozwój rynku kancelarii odszkodowawczych i firm przejmujących wierzytelności to efekt postawy sektora bankowego. Banki przez lata ignorowały skargi klientów i nie chciały polubownie rozwiązywać problemów – nic dziwnego, że pojawili się pośrednicy gotowi te problemy rozwiązywać za pewną opłatą. Urzędnik słusznie zripostował też lamenty sektora finansowego, sugerując, że jeśli bankom nie podoba się konkurencja w postaci cesji, zawsze mogą zaproponować konsumentom więcej odszkodowania lub lepsze warunki ugód, aby odebrać rynek tym firmom. Innymi słowy: kluczem jest poprawa własnych praktyk, a nie obwinianie konsumentów czy kancelarii.
Wyrok TSUE z 13 lutego 2025 r. – fakty kontra interpretacja autora
Jednym z centralnych punktów artykułu Wandzela jest przywołanie wyroku TSUE z 13 lutego 2025 r. (sprawa C-472/23). Autor sugeruje, że Trybunał opowiedział się po myśli banków i ograniczył możliwość stosowania SKD w sytuacjach, gdy w umowie kredytu znalazły się postanowienia uznane później za niedozwolone. Jego zdaniem TSUE uznał, że podanie RRSO wyliczonej na podstawie takich – nawet wadliwych – postanowień spełnia obowiązek informacyjny, więc nie może rodzić sankcji darmowego kredytu. W uproszczeniu: skoro bank wpisał do umowy wszystko co chciał (nawet jeśli to klauzule abuzywne), a RRSO została obliczona według tych zapisów, to konsument nie ma prawa żądać uznania kredytu za darmowy.
Taka interpretacja jest myląca i jednostronna. Rzeczywiście, TSUE stwierdził, że przy obliczaniu RRSO należy bazować na założeniu, iż umowa będzie wykonana zgodnie z jej treścią – nie wymaga się od kredytodawcy przewidywania, które klauzule mogą kiedyś zostać uznane za niedozwolone. To jednak nie oznacza, że Trybunał odebrał konsumentom ochronę. Wręcz przeciwnie – w tym samym orzeczeniu potwierdzono kluczową zasadę: SKD przysługuje w razie naruszenia obowiązków informacyjnych, które uniemożliwia konsumentowi ocenę zakresu jego zobowiązania. Innymi słowy, nie każda drobna nieścisłość z automatu daje darmowy kredyt, ale jeśli błąd banku rzeczywiście mógł wpłynąć na decyzję klienta – otwiera drogę do sankcji.
Warto zauważyć, że TSUE wyraźnie uciął argumentację banków, jakoby SKD była sankcją „nieproporcjonalną”. Banki przekonywały przed Trybunałem, że to „kara śmierci” za drobiazgi – ale TSUE się z tym nie zgodził. W wyroku z 13 lutego 2025 r. jednoznacznie wskazano, że polska sankcja darmowego kredytu nie przekracza tego, co konieczne do ochrony konsumentów, czyli jest proporcjonalna do celu. Był to cios dla sektora bankowego, który liczył na osłabienie SKD – nic takiego jednak nie nastąpiło. Co więcej, w innym wyroku z 23 stycznia 2025 r. (C-677/23, tzw. sprawa słowacka) TSUE podkreślił, że informacje o kredycie muszą być przedstawione jasno i przejrzyście, tak aby konsument mógł samodzielnie określić zakres swojego zobowiązania. To oznacza, że nawet jeśli formalnie podano wymaganą daną, ale zrobiono to w sposób nieczytelny lub niekompletny, to również jest to naruszenie dyrektywy.
Podsumowując: TSUE nie „zablokował” drogi do darmowych kredytów – przeciwnie, potwierdził ich zasadność przy poważnych uchybieniach banku. Autor artykułu przemilczał proroconsumenckie aspekty orzeczenia, skupiając się wybiórczo na jednym fragmencie korzystnym dla banków. Taka selektywna interpretacja wprowadza czytelników w błąd co do wydźwięku wyroku.
Termin na skorzystanie z SKD – prawo konsumenta nie znika po roku
Kolejną tezą wysuniętą w artykule jest sugestia, że konsument ma tylko rok od zawarcia (bądź wypłaty) kredytu na złożenie oświadczenia o sankcji darmowego kredytu, a po upływie tego terminu – rzekomo – nie może już tego zrobić. Adwokat argumentuje, że należy liczyć ten termin od momentu wypłaty pożyczki, bo celem ustawy było niedopuszczenie do kwestionowania umów „po latach” na podstawie drobnych uchybień.
Po pierwsze, warto zauważyć, że sam autor przyznaje, iż ustawa nie precyzuje jednoznacznie, od kiedy liczyć ten rok. To prawda – w art. 45 ust. 1 ustawy o kredycie konsumenckim mowa o roku od „wykonania umowy”. Czy „wykonanie” oznacza uruchomienie środków czy całkowitą spłatę kredytu? W doktrynie i orzecznictwie są tu rozbieżności. Część prawników (reprezentujących interesy banków) forsuje interpretację węziej – od wypłaty. Ale istnieją poważne argumenty za tym, by termin biec od zakończenia spłaty. Przecież sens sankcji jest taki, że konsument ma być chroniony także po zawarciu umowy, gdy wyjdą na jaw nieprawidłowości. Jeśli bank przez 5 czy 10 lat pobierał zawyżone odsetki wskutek błędnej informacji, to dlaczego klient miałby tracić prawo do sankcji tylko dlatego, że długo zajęło mu spłacenie kredytu albo zorientowanie się w problemie?
Co więcej, w lipcu 2025 r. Sąd Najwyższy miał zajmować się zagadnieniami prawnymi dotyczącymi SKD (sprawa III CZP 15/25), w tym zapewne kwestią terminu, lecz postępowanie zawieszono czekając na orzeczenia TSUE. To pokazuje, że nie ma jeszcze ostatecznej wykładni – twierdzenie kategorycznie, iż „po roku już się nie da”, jest więc przedwczesne. Ustawodawca dostrzega zresztą problem – z informacji UOKiK wynika, że w projekcie nowelizacji ustawy o kredycie konsumenckim rozważano wydłużenie okresu na SKD do 4 lat. Widać więc wyraźnie trend, by wzmocnić ochronę konsumenta, a nie ją osłabiać.
W praktyce wielu kredytobiorców o możliwości darmowego kredytu dowiedziało się dopiero niedawno – m.in. z mediów, od Rzecznika Finansowego czy od prawników. Trudno wymagać, by masowo składali oświadczenia w 2012 czy 2013 r., skoro dopiero w latach 2021–2023 temat wypłynął. Nie można odbierać im praw tylko dlatego, że banki długo skutecznie ukrywały skalę problemu. Tymczasem autor zdaje się obwiniać konsumentów: twierdzi, że “przez rok spłacania kredytu konsument niewątpliwie jest w stanie wychwycić, czy o czymś nie został poinformowany”. Niestety, życie pokazuje, że wielu rzeczy przeciętny klient nie wychwyci bez fachowej analizy – właśnie dlatego ustanowiono instytucję Rzecznika Finansowego i sankcje typu SKD, by po latach można było korygować skutki nieuczciwych praktyk.
Podsumowując: prawa konsumenta nie wyparowują po 12 miesiącach. Dopóki sprawa terminów nie zostanie jednoznacznie przesądzona przez SN lub ustawodawcę, takie kategoryczne stwierdzenia są nieuprawnione.
„Parakancelarie” i „łatwy zysk” – straszenie zamiast rzetelnej informacji
Znaczna część omawianego artykułu poświęcona jest dyskredytowaniu podmiotów pomagających konsumentom w dochodzeniu roszczeń z tytułu SKD. Mecenas Wandzel pisze o firmach odszkodowawczych i windykacyjnych, które masowo skupują roszczenia, oferując „bezpłatne analizy i obietnicę łatwego zysku”. Klient – rzekomo naiwny – oddaje im swoje roszczenie za ułamek wartości (10–20%), po czym to one zarabiają, jeśli wygrają, a konsument traci większość potencjalnego zwrotu. Autor ostrzega, że taki model „wypacza ideę ochrony konsumenta i czyni z niej narzędzie czysto komercyjne generujące zyski dla… parakancelarii”, tworząc patologiczny rynek. Pada też retoryczne pytanie: „czy naprawdę czuję się pokrzywdzony tą umową?”, sugerujące, że konsumenci są nakłaniani do pozwów mimo braku realnej krzywdy.
Nie negujemy, że na rynku działają różne podmioty o rozmaitej reputacji – i że niektóre polują na masowe sprawy skuszone perspektywą zysku. Jednak narracja przedstawiona przez adwokata jest jednostronna i wybiórcza. Po pierwsze, ci sami konsumenci przez lata byli zostawieni sami sobie z problemem. Banki ignorowały ich reklamacje lub zapewniały, że „wszystko jest w porządku”. Gdy wreszcie znalazły się kancelarie gotowe wziąć ich sprawy do sądu (często za wynagrodzeniem prowizyjnym – co jest standardem w sprawach np. odszkodowawczych), teraz zarzuca im się chciwość. To odwracanie kota ogonem. Źródłem problemu są naruszenia prawa przez banki, które dały pożywkę tym firmom. Gdyby umowy kredytowe nie zawierały błędów, nie byłoby pozwów ani „parakancelarii”. Jak trafnie zauważył prezes UOKiK, to banki swoją postawą doprowadziły do rozwoju tego rynku, bo nie zaoferowały poszkodowanym klientom adekwatnej rekompensaty i zignorowały ich słuszne roszczenia.
Po drugie, autor straszy konsumentów, próbując wzbudzić w nich poczucie winy lub wstydu. Określenia w stylu „łatwy zysk z kredytu” sugerują, że klienci kierują się chciwością, a nie chęcią sprawiedliwości. Jednak doświadczenie pokazuje, że większość „frankowiczów 2.0” (bo tak czasem nazywa się pozywających w sprawach SKD) to osoby, które realnie czują się poszkodowane – np. dowiedziały się po czasie, że zapłaciły tysiące złotych prowizji i odsetek, choć myślały, że koszty są dużo niższe. To ich prawa są chronione przez SKD i nie ma powodu, by czuli się źle z tego korzystając. Zresztą nawet mec. Wandzel przyznaje, że „w sytuacjach realnych nadużyć… [SKD] to istotne narzędzie ochrony” – problem w tym, że zdaje się arbitralnie uważać, iż takich „realnych” nadużyć prawie nie ma, a większość to wymysły kancelarii.
Nasze stanowisko jest jasne: konsumenci powinni być ostrożni przy wyborze pełnomocników, czy to adwokatów, czy firm odszkodowawczych. Powinni czytać umowy i unikać oddawania 90% korzyści firmie – tu pełna zgoda. Ale jednocześnie nie powinni dać się zastraszyć narracji, że dochodzenie swoich praw to coś niestosownego. Banki lub ich sojusznicy chętnie mówią o „roszczeniowości” klientów, podczas gdy same bez skrupułów egzekwują każdą złotówkę długu, często sprzedając długi firmom windykacyjnym za ułamek wartości. To podwójne standardy, którym trzeba powiedzieć „stop”. Każdy konsument ma prawo do rzetelnej informacji i do skorzystania z pomocy – czy to u radcy, adwokata, czy wyspecjalizowanej firmy – by odzyskać niesłusznie pobrane opłaty.
85% przegranych spraw? – Statystyka bez źródła i bez znaczenia
Jedno z najbardziej zdumiewających stwierdzeń w omawianym tekście to przytoczenie liczby, jakoby „ok. 85%” spraw o darmowy kredyt kończy się negatywnie dla konsumentów. Ma to rzekomo dowodzić, że większość roszczeń jest bezzasadna. Niestety, autor nie raczył wyjaśnić, skąd pochodzą te dane. Czy to oficjalne statystyki Ministerstwa Sprawiedliwości? Czy może wewnętrzne szacunki banków, podane np. przez Związek Banków Polskich lub Komitet Stabilności Finansowej? Tego nie wiemy. Liczba 85% pojawia się znikąd – ot, „szacowana” wartość sporów i „szacowany” odsetek przegranych.
Tak poważne tezy wymagają źródeł. W przeciwnym razie trudno traktować je inaczej niż jako element przekazu marketingowego mającego zniechęcić klientów do walki. Być może rzeczywiście w początkowym okresie obowiązywania SKD (lata 2012–2018) większość pozwów była oddalana – bo konsumenci i prawnicy dopiero uczyli się tej instytucji, a sądy podchodziły zachowawczo. Jednak sytuacja dynamicznie się zmienia. Z danych Rzecznika Finansowego wynika, że lawinowo rośnie liczba spraw sądowych w tym zakresie – z 10 tysięcy pod koniec 2024 r. do ok. 15 tysięcy obecnie (połowa 2025 r.). Co istotne, “w ostatnich miesiącach nastawienie sądów zaczyna się zmieniać” – coraz częściej dostrzegają one racje konsumentów. Świadczy o tym chociażby fakt, że polskie sądy zadały w ostatnim czasie szereg pytań prejudycjalnych do TSUE w sprawach SKD, licząc na prokonsumenckie wskazówki. Banki najwyrażniej zdają sobie sprawę, że mają wiele na sumieniu i w kilku przypadkach, gdy sędziowie zapytali TSUE o legalność pewnych praktyk (np. pobierania odsetek od prowizji), banki… szybko uznały powództwa konsumentów i zakończyły spory, byle tylko Trybunał nie wydał niekorzystnego dla nich wyroku. To mówi samo za siebie o rzeczywistych perspektywach tych spraw.
Wobec powyższego, operowanie liczbą „85% przegranych” bez kontekstu jest co najmniej nieuczciwe. Nawet jeśli przyjąć, że w jakimś okresie tyle spraw oddalano – kluczowe jest dlaczego. Czyżby dlatego, że pozwy były słabe? A może brakowało linii orzeczniczej, sędziowie czekali na TSUE, a prawnicy banków korzystali z argumentu „nieproporcjonalności sankcji”? Teraz, po wyroku TSUE z lutego 2025, ten argument upadł. Można się więc spodziewać, że odsetek wygranych konsumentów będzie rósł, zwłaszcza w sprawach, gdzie rzeczywiście doszło do istotnych uchybień informacyjnych (np. błędnie podanej RRSO, braku wymaganych danych itp.).
Nie wiemy, skąd wzięło się „85%”, ale wiemy, że banki publicznie starają się kreować obraz przegranych spraw – zapewne po to, by zniechęcić kolejnych klientów. To stara taktyka (stosowana wcześniej przy kredytach frankowych), która nieraz okazywała się złudna. Historia „frankowiczów” nauczyła nas, że początkowe porażki mogą zamienić się w lawinę zwycięstw konsumentów, gdy raz wypracuje się korzystną linię orzeczniczą. W przypadku SKD podobny punkt zwrotny może być blisko – dlatego narracja o „85% przegranych” brzmi jak rozpaczliwa próba zatrzymania pociągu, który już ruszył z peronu.
Obowiązki informacyjne i RRSO – czego zabrakło w analizie?
Ustawa o kredycie konsumenckim precyzyjnie wylicza informacje, jakie muszą być przekazane klientowi przed zawarciem umowy. Należy do nich m.in. Rzeczywista Roczna Stopa Oprocentowania (RRSO), całkowity koszt kredytu, terminy spłaty, itp. Mec. Wandzel stwierdza, że “każdy z klientów otrzymuje przed zawarciem umowy standardowy formularz informacyjny… jeśli nie zawiera on jakichś informacji, które obecnie konsument – lub raczej jego pełnomocnik – stara się ukazać jako istotne, to nie jest to wina kredytodawcy, który stosuje jedynie obowiązujące przepisy”. Innymi słowy: bank podał to, co wymagała ustawa, a jeśli czegoś nie podano, to widocznie ustawa tego nie wymagała – więc pretensje są bezzasadne.
Takie postawienie sprawy świadczy o niezrozumieniu (bądź pominięciu) celu przepisów konsumenckich. Owszem, formularz informacyjny jest standaryzowany, ale nie wyczerpuje on wszystkich obowiązków lojalności wobec klienta. Fundamentalna jest zasada przejrzystości i rzetelności informacji. TSUE wielokrotnie podkreślał, że obowiązki informacyjne mają charakter ochronny – nie są pustym formalizmem. RRSO to nie tylko ozdobnik: to kluczowy wskaźnik pozwalający porównać oferty i ocenić realny koszt kredytu. Jeżeli RRSO podano błędnie albo w umowie zabrakło danych potrzebnych do jej samodzielnego obliczenia przez konsumenta, to dochodzi do naruszenia dyrektywy 2008/48/WE. I właśnie po to przewidziano sankcję kredytu darmowego – aby takie sytuacje sankcjonować.
Autor opinii wydaje się sugerować, że skoro bank dopełnił literalnie obowiązków (wypełnił formularz), to nawet jeśli wpisał tam wartość RRSO obliczoną w oparciu o klauzulę, która okaże się bezprawna, to wszystko jest okej. Tymczasem pojawia się pytanie: czy konsument faktycznie mógł ocenić koszt kredytu, jeśli jedna ze składowych tego kosztu była nielegalna lub ukryta? Na przykład: bank kredytował prowizję i naliczał od niej odsetki (co w ocenie wielu może naruszać dobre obyczaje) – czy klient był świadomy, że płaci odsetki również od kwoty, której nigdy nie dostał do ręki? Jeśli nie, to nie miał pełnej informacji o ekonomicznym ciężarze kredytu. A skoro tak, sankcja SKD jest jak najbardziej uzasadniona, bo nastąpiło zaburzenie transparentności umowy.
Warto wspomnieć, że trwają dyskusje nad doprecyzowaniem przepisów tak, by uniknąć podobnych wątpliwości. UOKiK sygnalizował potrzebę wyraźnego zakazania „kredytowania kosztów kredytu” bez informowania o tym – bo obecnie banki twierdzą, że to normalne, a konsumenci czują się wprowadzeni w błąd. Jak pokazuje Franknews, banki obawiają się, że TSUE w końcu wypowie się negatywnie o praktyce doliczania prowizji do kapitału i pobierania od niej odsetek – skoro więc polskie sądy zaczęły pytać TSUE o ten problem, banki wolą umarzać spory niż doczekać wyroku. To wymowne – wygląda na to, że same instytucje finansowe mają świadomość wątpliwej legalności niektórych swoich metod, choć oficjalnie utrzymują co innego.
W artykule zabrakło refleksji, po co istnieją obowiązki informacyjne. Nie po to, by bank „odhaczył” formularz, ale by konsument mógł w pełni świadomie podjąć decyzję. Jeśli jakiś trik księgowy (jak wspomniane kredytowanie kosztów) ten obraz zamazuje – mamy do czynienia z naruszeniem. I od tego jest sankcja. TSUE w wyrokach wyraźnie poparł taką filozofię: wskazał, że błędne wskazanie RRSO – czy to zaniżone, czy zawyżone – pozbawia konsumenta adekwatnej orientacji i należy traktować je równoważnie z brakiem podania RRSO. Trudno o bardziej klarowne potwierdzenie, że liczy się rzetelność informacji, a nie tylko formalne dopełnienie obowiązku.
Powtarzanie tez banków jako „faktów”
Analizując język i argumenty użyte w tekście adwokata, trudno oprzeć się wrażeniu, że wiele z nich brzmi znajomo – tak, jakby zostały zaczerpnięte z komunikatów sektora bankowego. Przykłady? Autor pisze, że masowe korzystanie z SKD „zagraża stabilności całego rynku finansowego” i może spowodować ograniczenie dostępności kredytów lub ich całkowite wycofanie z oferty. To dokładnie ten sam argument, którego używały banki w obliczu pozwów frankowych („jak będziemy przegrywać, to system runie i kredytów już nie będzie”). Mamy też odwołanie do stanowiska Komitetu Stabilności Finansowej z marca 2025 r., który rzekomo „zauważył” te zagrożenia. KSF, przypomnijmy, to organ zdominowany przez regulatorów finansowych (NBP, KNF, MF, BFG) – trudno go uznać za obiektywnego w sprawie, gdzie stroną są banki. Powtarzanie jego obaw bez cienia refleksji sugeruje brak dystansu autora.
W innym miejscu mecenas Wandzel stwierdza, że “jeśli wszystko było spłacane zgodnie z planem – można znaleźć pretekst do żądania darmowego kredytu”, by zaraz dodać, że to prowadzi do nadużywania przepisów i instrumentalizacji praw konsumentów. Słowo „pretekst” jest tutaj znaczące – umniejsza wagę zarzutów wobec banków, sugerując, że to czcze powody wyszukane przez pieniactwo. Tego typu określenia padały nieraz w wypowiedziach przedstawicieli Związku Banków Polskich w kontekście pozwów frankowych („klienci, którzy spłacili kredyt i nic im nie brakowało, nagle szukają dziury w całym”). Wygląda na to, że retoryka ta jest kalką przeniesioną na grunt SKD.
Najbardziej zastanawiające jest jednak podsumowanie artykułu adwokata. Pisze on, że “ochrona konsumentów jest ważna, ale równie ważna jest świadomość i rozwaga – tak, by nie stać się tylko instrumentem w grze o wielomilionowe zyski parakancelarii”. Brzmi niemal jak slogan z kampanii informacyjnej banku. Cały ciężar winy przerzucony jest na kancelarie i – pośrednio – na konsumentów, którzy dają się wciągnąć w tę „grę o zyski”. Ani słowa o tym, że przecież grę zaczął bank, zarabiając miliony na kredytach obciążonych wadami prawnymi. Ten jednostronny obraz pasuje do narracji instytucji finansowych: “to nie my, to oni są chciwi”. Niestety, taki przekaz w ustach prawnika – który powinien niezależnie oceniać racje obu stron – budzi ogromny niesmak.
Dla równowagi przytoczmy inne spojrzenie: Rzecznik Finansowy w oficjalnych wystąpieniach wskazywał, że to banki ponoszą odpowiedzialność za obecny kryzys zaufania klientów. Gdy Polacy masowo zwracają się do RF po tzw. istotne poglądy w sprawach SKD (w 2024 r. było aż 2134 takich wniosków, podczas gdy rok wcześniej tylko 240!), oznacza to, że czują się poważnie poszkodowani. RF wydał w 2024 r. 244 istotne poglądy wspierające klientów – to znaczy, że w tylu sprawach uznał ich roszczenia za na tyle zasadne, by popierać je przed sądem. Ten głos instytucji państwowej kompletnie nie wybrzmiał w artykule Wandzela.
Zabrakło też wzmianki, że banki już zaczęły modyfikować swoje wzorce umów, widząc nieuchronność zmian.
Etyka zawodowa adwokata – czy granice zostały przekroczone?
Na koniec warto zadać sobie pytanie: czy prawnik publikujący w mediach opinię w tak jednostronny i potencjalnie wprowadzający w błąd sposób nie narusza standardów etycznych swojego zawodu? Adwokaci są zobowiązani do szczególnej rzetelności, zwłaszcza gdy zabierają głos publicznie. Zbiór Zasad Etyki Adwokackiej i Godności Zawodu zawiera przepisy (m.in. art. 6 i 23), które wymagają od adwokata działania zgodnego z prawem, uczciwości i dbałości o godność zawodu, a także zakazują posługiwania się informacją nierzetelną lub wprowadzającą w błąd. Trudno oprzeć się wrażeniu, że artykuł mec. Wandzela balansuje niebezpiecznie blisko tej granicy – o ile już jej nie przekracza.
Co ciekawe, Związek Banków Polskich zapowiedział niedawno, że będzie zgłaszał do UOKiK przypadki rzekomych manipulacji dokonanych przez kancelarie w kontekście wyroku TSUE, a nawet chce informować samorządy adwokackie o zachowaniach konkretnych prawników, które uzna za naganne. To dość ironiczne, bo jeśli tak surowo spojrzeć na wypowiedzi medialne, to również prawnicy reprezentujący banki mogą stać się obiektem zainteresowania samorządu – wystarczy prześledzić ich publiczne komentarze. Jak ten przypadek: artykuł opublikowany na łamach poważnego portalu, sygnowany przez adwokata, a jednak prezentujący wątpliwą merytorycznie „agitkę” pod tezy sektora bankowego.
Czy Okręgowa Rada Adwokacka powinna się tym zająć? Misją adwokata jest służenie pomocy prawnej i ochrona praw obywateli, a nie powielanie jednostronnych narracji, które mogą godzić w zbiorowy interes konsumentów. Jeśli granice zostały przekroczone – powinny wyciągnięte zostać konsekwencje dyscyplinarne. W interesie publicznym leży, by debata o sankcji kredytu darmowego opierała się na prawdzie i rzetelności, niezależnie od tego, kto tę prawdę wygłasza – konsument czy bankowiec, radca prawny czy adwokat.
Czytelnikom zaś radzimy, by każdą sensacyjną opinię w tak newralgicznych kwestiach konfrontowali z faktami i stanowiskami niezależnych instytucji (UOKiK, Rzecznik Finansowy, TSUE). Mniej emocji, więcej prawa – tym powinniśmy się kierować, analizując tak ważny dla tysięcy kredytobiorców temat. A prawnikom przypominamy o starym powiedzeniu: ”opinie są wolne, ale fakty święte”.