Wbrew liczbom i logice sektor bankowy twierdzi, że konflikt frankowy, a konkretnie rozliczenia unieważnionych sądowo umów „położą” krajową gospodarkę, która utraci dostęp do finansowania. Pod znakiem zapytania ma stanąć opłacalność udzielania kredytów długoterminowych, a także sprawna realizacja projektów związanych z innowacjami i energetyką. Czy to rzeczywiście prawda? A może banki po raz kolejny kreują fałszywy przekaz, by po pierwsze wzbudzić wahanie w kredytobiorcach, a po drugie, nakłonić rząd do współpracy nad projektem ustawy „antypozwowej”? Gdzie leży prawda i które banki mogą rzeczywiście ucierpieć na skutkach rozliczeń z frankowiczami?
- Niemal wszystkie duże banki w Polsce były zamieszane w udzielanie kredytów frankowych, jednak udział tych hipotek w ich portfelach jest różny, co przekłada się na wysokość zawiązywanych rezerw
- ZBP i KNF od miesięcy alarmują opinię publiczną, że oddanie spraw frankowych w całości w ręce sądów przyniesie katastrofalne konsekwencje dla sektora, z ewentualnymi upadłościami w tle
- Obecnie KNF już łagodzi swój przekaz, ale po wyroku TSUE w sprawie C-520/21 banki powróciły do siania swojej propagandy, twierdząc, że ugoda jest lepsza niż proces
- Redakcja portalu subiektywnieofinansach.pl dokonała ciekawych obliczeń, z których wynika, że sankcja darmowego kredytu nie zatopi sektora bankowego, choć z pewnością nie będzie dla niego obojętna.
Banki chcą współczucia i twierdzą, że nie stać ich na sankcję darmowego kredytu
Od kiedy przed TSUE ruszyła sprawa o sygnaturze C-520/21, sektor bankowy nie ustawał w kreśleniu negatywnych scenariuszy na wypadek prokonsumenckiego wyroku. Pomagała mu w tym Komisja Nadzoru Finansowego, której przewodniczący wystąpił w październiku na rozprawie w Luksemburgu.
W połowie czerwca br. unijni sędziowie wydali wyrok, który zgodnie z oczekiwaniami odebrał bankom jakiekolwiek nadzieje na zarabianie na wadliwych umowach kredytowych. Dodatkowo uznali, że to konsument może mieć potencjalnie prawo do roszczeń wobec kredytodawcy za bezumowne korzystanie z jego środków, choć w tej kwestii TSUE powierza decyzję w całości krajowym sądom.
Gdy stało się jasne, że banki nie zarobią na kredytach frankowych ani złotówki, przynajmniej na tych, które zostaną zakwestionowane w sądach (frankowicze wygrywają prawomocnie już 99,1 proc. spraw przeciwko bankom), sektor przystąpił do zwielokrotnionego utyskiwania na koszty rozliczeń.
Jego przedstawiciele zaczęli odgrażać się, że sankcja darmowego kredytu, za którą idą wielomiliardowe koszty rozliczeń, doprowadzi do kryzysu w kraju, spowodowanego trudnościami w finansowaniu wielu strategicznie istotnych gałęzi gospodarki. Ale to nie wszystko.
Może radykalnie zmniejszyć się dostęp do kredytów długoterminowych – bankowcy straszą, że ich udzielanie przestanie być opłacalne. Pod znakiem zapytania miałaby stanąć transformacja energetyczna Polski, udział naszego kraju w odbudowie Ukrainy czy stymulacja gospodarki po okresie epidemii.
SoF mówi sprawdzam i podlicza frankowe koszty dla „wielkiej czwórki”
Ile jest prawdy w bankowym przekazie, postanowiła sprawdzić redakcja znanego portalu subiektywnieofinansach.pl. Dla potrzeb analizy założono scenariusz, w którym do sądów rusza kolejna 130-tysięczna armia kredytobiorców, żądających unieważnienia umów. Jaki byłby tego skutek dla czterech dużych banków najmocniej uwikłanych we frankowe hipoteki, czyli PKO BP, mBanku, Millennium i Santandera? Zacznijmy od mBanku, który ma kapitały własne na poziomie 13,2 mld zł, a wartość udzielonych kredytów szacowana jest na 124 mld zł. Wartość samego portfela frankowego mBanku wynosi 11 mld zł, z czego podmiot zdążył „spisać na straty” 8 mld zł. Co się stanie, jeśli zajdzie potrzeba dotworzenia jednorazowej rezerwy na poziomie 3 mld zł?
Zdaniem redakcji SoF mogłoby dojść do przejściowego spadku współczynnika kapitałowego o ok. 3 proc., przy czym należy podkreślić, że mBank generuje roczne zyski na poziomie od 2 do 3 mld zł.
W dużo gorszej sytuacji byłby Millennium Bank, którego kapitały własne wynoszą tylko 7 mld zł przy portfelu kredytowym o wartości 78,9 mld zł. Portfel kredytów frankowych w Millennium jest wart 9,5 mld zł, z czego odpisano do tej pory 5,6 mld zł.
Jednorazowe dowiązanie rezerw na poziomie 4 mld zł pociągnęłoby za sobą skutek w postaci drastycznego spadku współczynnika kapitałowego, który wyniósłby alarmujące 6,2 proc. Bank przestałby więc, przynajmniej czasowo, spełniać wymogi KNF.
PKO BP, największy kredytodawca frankowy, ma kapitały własne na poziomie 39,2 mld zł i portfel frankowy warty 16 mld zł, z czego odpisano już połowę tej kwoty. Cały portfel kredytowy PKO BP to natomiast 254 mld zł. Co by się stało, gdyby podmiot jednorazowo dokonał odpisu w wysokości 8 mld zł? Tak jak u konkurencji skutkowałoby to spadkiem współczynnika kapitałowego, z poziomu 18,6 proc. do ok. 14,7 proc. Wskaźnik kapitałowy PKO BP byłby więc po uzupełnieniu rezerw wyższy niż w Millennium Banku obecnie (w tym ostatnim jest to 14,4 proc.).
Co z Santanderem? Bank ma solidne kapitały własne na poziomie 30,1 mld zł oraz portfel kredytowy wart 160,6 mld zł. Bank nie dobił jeszcze do poziomu 50 proc. pokrycia rezerwami portfela frankowego – wynoszą one obecnie 3,6 mld zł, podczas gdy cały frankowy portfel jest wart 8,5 mld zł.
Santander stanąłby więc przed perspektywą dotworzenia rezerwy w wysokości niemal 5 mld zł, co skutkowałoby oczywiście spadkiem współczynnika kapitałowego, jednak podmiot ten ma z czego „schodzić” – parametr ten na chwilę obecną wynosi 21 proc.
Banki więc nie zaczną upadać wskutek sankcji darmowego kredytu, a przejściowe problemy może mieć właściwie tylko Millennium. Inną kwestią jest zdolność banków do finansowania gospodarki. Wskutek rozliczeń frankowych kwota ok. 100 mld zł, być może wyższa, popłynie nie w stronę kluczowych gałęzi gospodarki, a w kierunku wąskiej grupy kredytobiorców.
Nie oznacza to oczywiście, że Polska zatrzyma się w rozwoju, nie będzie jej stać na transformację energetyczną czy na inne pilne inwestycje. Banki generują obecnie olbrzymie zyski netto, związane głównie z oprocentowaniem hipotek złotowych.
Jeśli rentowność sektora nie spadnie w najbliższej dekadzie, a 3/4 zysków konwertowano by na kapitał, to – w sytuacji gdy nie doszłoby do żadnych zakłóceń w sektorze – kapitały własne banków mogłyby zostać odbudowane do poziomu potrzebnego do finansowania kluczowych potrzeb Polski.
Zachęcamy do zapoznania się z całą analizą Macieja Samcika– ta lektura, jak żadna inna, pozwala uwolnić się spod wpływu propagandy, za pomocą której banki chcą przekonać rząd i opinię publiczną, że obarczanie sektora odpowiedzialnością za jego własne błędy przyniesie Polsce katastrofę.