Minie jeszcze wiele tygodni, nim Polacy doczekają się nowego rządu. Obecnie bowiem nic nie wskazuje, aby urzędujący prezydent powierzył zadanie formowania rządu komuś z opozycji, mającej w tej chwili największy mandat społeczny do podjęcia się tego zadania. Nie przeszkadza to jednak bankom w dzieleniu skóry na niedźwiedziu i wysyłaniu mało dyskretnych komunikatów w tę stronę sceny politycznej, której przedstawiciele mają obecnie największe szanse na przejęcie władzy w kraju. Prezesi banków są po wyborach bardzo aktywni medialnie i, nieproszeni, podpowiadają już przyszłemu rządowi, co warto zrobić z problemem frankowym. Doradzają, a jakże, postawienie na ugody. Będą mieć jednak problem, bo jedynym ugrupowaniem stawiającym na ugody, jest Polska 2050. I ma na ten ugodowy program zupełnie inny pomysł niż szef KNF. Czy bankowcy zdają sobie sprawę, jak słaba jest ich pozycja w dyskusji z politykami?
- Prezesi dużych banków giełdowych utyskują w mediach na warunki, w jakich prowadzonym przez nich instytucjom przyszło prowadzić działalność. Wysokie opodatkowanie biznesu, nieprzewidywalne prawo i skłonność Polaków do podważania umów to tylko niektóre problemy, które, wg prezesów, trapią obecnie sektor
- Jednym z największych wyzwań dla banków jest teraz absorpcja kosztów związanych z przegrywanymi procesami o kredyty frankowe. Banki chciałyby, aby po zmianie władzy doszło w końcu do wznowienia prac nad ustawą frankową. Politycy nie podzielają entuzjazmu bankowców dla tego rozwiązania
- Banki chcą podzielić się odpowiedzialnością finansową za proceder frankowy. Wskazują, że mają kluczowe znaczenie dla finansowania gospodarki, w tym transformacji energetycznej. Czy politycy wyjdą naprzeciw ich oczekiwaniom i pozwolą, by koszty frankowego problemu spadły na Skarb Państwa?
Bankowcy zadowoleni z wyniku wyborów. Liczą na zmianę podejścia do kwestii frankowej?
Wynik tegorocznych wyborów do Sejmu i Senatu okazał się sporą niespodzianką dla dużej części środowiska komentatorskiego. Z takiego, a nie innego podziału mandatów w Sejmie cieszy się wiele grup w Polsce, m.in. bankowcy. Na co liczą banki po zmianie władzy? Przede wszystkim na obranie bardziej prokorporacyjnego kursu w polityce rządu. Prawo i Sprawiedliwość okazało się partią wyjątkowo oporną na podszepty sektora bankowego, a wręcz taką, która bezlitośnie zaglądała do kieszeni bankowców, do czego ci są wyraźnie nieprzyzwyczajeni.
Wprowadzenie podatku bankowego w 2016 roku i wakacje kredytowe obowiązujące od końcówki lipca 2022 roku to tylko przykłady tego, że PiS nie bało się nadepnąć bankom na odcisk. Największy cios partia wciąż jeszcze rządząca zadała bankom zupełnym przypadkiem: oddała bowiem los spraw frankowych w całości w ręce krajowych sądów. Te zaś, kierując się orzeczeniami TSUE, uznały wadliwość frankowych umów, co zwykle skutkuje wykreślaniem takich kontraktów z obrotu prawnego.
Nic więc dziwnego, że bankowcy z ulgą przyjęli informację o tym, że PiS prawdopodobnie pożegna się z władzą, a w jego miejsce przyjdzie trio Koalicji Obywatelskiej, Trzeciej Drogi i Lewicy. Prawdopodobnie, bo nic jeszcze nie jest przesądzone – wiele wskazuje na to, że prezydent powierzy wpierw tworzenie rządu Mateuszowi Morawieckiemu. I choć szanse na to, że uda mu się zyskać większość są znikome, nie można wykluczać takiego scenariusza.
Prezesi BNP Paribas i mBanku zwiększają aktywność w mediach. Co mają do przekazania?
Bankowcy wyraźnie wolą wierzyć w to, że zmiana władzy jednak nastąpi, a wraz z nią zmieni się podejście decydentów politycznych do sektora. Dlatego najbardziej opiniotwórczy przedstawiciele rynku finansowego w Polsce stawiają na zwiększoną aktywność w mediach. Po wyborach zupełnym przypadkiem uaktywnili się prezesi największych banków w Polsce, którzy nagle, ni stąd, ni zowąd, na łamach portalu money.pl postanowili zaprezentować popis swojego warsztatu pisarskiego. Obszerny tekst na temat krajowego rynku finansowego, jego roli, a także wyzwań, które przed nim stoją, popełnili jeden po drugim Przemysław Gdański z BNP Paribas i Cezary Stypułkowski z mBanku. Jakimi złotymi myślami podzielili się obaj prezesi z opinią publiczną?
Zacznijmy od prezesa mBanku, który wyraźnie nie może przejść do porządku dziennego nad tym, że kończący właśnie drugą kadencję obóz Prawa i Sprawiedliwości nie tylko nie rzucił bankowcom koła ratunkowego w relacji z frankowiczami, ale wręcz słał do TSUE prokonsumenckie stanowiska w rozpatrywanych przez unijnych sędziów sprawach.
Jakby tego było mało, konsumenci walczą o swoje prawa, i zamiast pokornie wykonywać obowiązki nałożone na nich wadliwymi umowami, zaczęli masowo kwestionować owe umowy w sądach. Stypułkowski ocenia, że niebezpiecznym zjawiskiem występującym w obszarze bankowym jest aprobata, wręcz kreowanie naruszania umów, zwłaszcza dotyczące hipotek frankowych. Jego zdaniem władze państwowe dopuściły do tego, że zobowiązania frankowe są na masową skalę podważane. Sądy zaś unieważniają kwestionowane kontrakty, co oczywiście nie podoba się sektorowi bankowemu.
Prezes mBanku wspomina oczywiście o wakacjach kredytowych, które kosztowały sektor kilkanaście mld złotych, zwraca też uwagę na przeregulowanie rynku oraz niepewność systemu podatkowego. Kilka akapitów poświęca ponadto tendencjom populistycznym w Polsce. Między wierszami widoczne są nadzieje na to, że Polska zejdzie z obranego kursu i stanie się bardziej przyjaznym środowiskiem dla wielkiego biznesu.
W artykule nie ma słowa o ugodach frankowych – ten wątek pojawia się jednak w tekście prezesa BNP Paribas. Jaki przekaz śle w świat Przemysław Gdański?
Bankowcy liczą na nowy rząd. Czy w końcu doczekają się ustawy frankowej?
Prezes BNP Paribas wprost pisze, że sektor bankowy wiąże nadzieje ze zmianą. Nie precyzuje, o jaką zmianę chodzi, ale jest to napisane w kontekście wyniku wyborów, a więc intencja jest jasna. Gdański podkreśla, że bankowcy chcą rozmawiać z władzami, co miałoby służyć zbudowaniu wzajemnego zaufania i zrozumienia. Od pięknych sloganów bardzo szybko przechodzi do konkretów. Czyli do pieniędzy. Podkreśla, że banki muszą systematycznie zwiększać swoją bazę kapitałową, jeśli mają poradzić sobie z finansowaniem zmian wymaganych przez krajową gospodarkę, w tym dotyczących transformacji energetycznej.
Dalej jest już tylko ciekawiej. Pojawia się oczywiście wątek kredytów frankowych, które prezes BNP Paribas porównuje do węzła gordyjskiego. Węzła, który trzeba przeciąć, a można to zrobić… ustawą frankową. I ponownie w tekście pojawia się apel do rządzących o nawiązanie dialogu. Gdański pokłada nadzieję w tym, że „nowy gabinet” będzie skłonny podjąć próbę takiej rozmowy. Czy jest szansa, że prośby prezesa zostaną wysłuchane?
Wystarczy przyjrzeć się temu, co w kampanii wyborczej deklarowały cztery największe ugrupowania polityczne, by dojść do wniosku, że szanse na ustawę frankową są niewielkie. Partie takie jak PiS i Koalicja Obywatelska przedstawiły swoje pomysły na usprawnienie postępowań frankowych – i są one zdecydowanie niepomyślne dla sektora bankowego. Lewica złożyła wnioski do dwóch urzędów, NIK i UOKiK – do pierwszego o kontrolę w uwielbianej przez banki KNF w związku z kredytami frankowymi, do drugiego o przyjrzenie się wzorcom umownym. Jedynie Polska 2050 jest za grupowymi ugodami frankowymi, tyle tylko, że nie na zasadach promowanych przez banki. Partia Szymona Hołowni chce, aby owe ugody były utrzymane… w duchu orzeczeń TSUE. Czyli znów banki nie mają powodów do radości.
Oczywiście każdy sceptyk zbędzie wyborcze obietnice polityków uśmiechem politowania. Wiadomo jak jest. Co innego politycy mówią przed wyborami, co innego po nich. Tym razem jednak może być inaczej. Dlaczego? Ponieważ większość sejmowa potencjalnej koalicji rządzącej będzie krucha. A kolejne wybory już za pasem – wpierw samorządowe, później prezydenckie. Po co którakolwiek z sił politycznych miałaby zniechęcać do siebie kilkaset tysięcy wyborców wprowadzaniem antykonsumenckich rozwiązań, skoro jasne jest, że jej oponenci natychmiast to wykorzystają dla zwiększenia swojego poparcia?
A jeśli ten argument do kogoś nie przemawia, to warto podać jeszcze jeden: chodzi o potencjalną odpowiedzialność odszkodowawczą Skarbu Państwa za decyzje niezgodne z prawem UE. Rządzący nie mogą ot tak odbierać tysiącom konsumentów prawa do korzyści wynikających z unieważnienia umowy. Nie mogą też odbierać prawa do sądu. Poszkodowani w wyniku decyzji władz mogliby skierować swoje pretensje już nie pod adresem banków, a bezpośrednio do Państwa Polskiego. I żądać gigantycznych pieniędzy tytułem odszkodowań.
Krótko mówiąc, za uczynienie zadość prośbom bankowców zapłaciłoby społeczeństwo – a władza, która w ten sposób sięgnęłaby Polakom do kieszeni, szybko zyskałaby negatywny PR, stanowiący polityczne paliwo dla opozycji. Dlatego nie należy się spodziewać, że bankowcy, mimo usilnych starań, dopną swego i namówią rząd do legislacyjnego gaszenia frankowego sporu. Prawda jest bowiem taka, że najłatwiej jest zostawić tę kwestię w rękach sądów, które może nie działają najszybciej, ale za to nie muszą oglądać się na kwestie politycznego marketingu.