Projektowana przez instytucje odpowiedzialne za stabilność sektora finansowego ustawa „antyfrankowa” jeszcze nie ujrzała światła dziennego, a już jej sens staje pod znakiem zapytania. Rozwiązania, których życzyłby sobie Nadzór wraz ze Związkiem Banków Polskich, mogą okazać się nie tylko niekonstytucyjne, ale i prowadzić w przyszłości do masowych pozwów składanych przez konsumentów wobec Skarbu Państwa. Czy rządzący, naciskani przez bankowców i sprzyjających im ekspertów, zdecydują się na przepchnięcie wadliwego rozwiązania przez Sejm, wchodząc w konflikt z pokrzywdzonymi obywatelami? A może sektor tylko straszy ustawą „antyfrankową”, tak jak wcześniej straszył pozwami i opłatą za bezumowne korzystanie z kapitału?
- Mniej więcej miesiąc temu zrobiło się głośno o projekcie ustawy, która miałaby w sposób systemowy rozwiązać kwestię frankowego konfliktu, jaki od lat trwa między bankami a konsumentami
- Idea projektu jest prosta: chodzi o wprowadzenie ustawowego obowiązku proponowania kredytobiorcom ugód, i to wg rekomendacji KNF, a także odebranie korzyści z unieważnienia umowy tym frankowiczom, którzy wybiorą drogę sądową
- To kuriozalne, ale banki, które jeszcze przed kilkoma laty broniły się jak lwy przed systemowymi rozwiązaniami, w tym przed projektem prezydenta RP, dziś same optują za takim pomysłem
- Frankowicze, którzy w 2015 roku marzyli o konwersji swoich kredytów na złotówki, nie są już zainteresowani ugodami, ponieważ wiedzą, że w sądach ich prawnicy mają 97 proc. skuteczności.
Ustawa „antyfrankowa”, czyli kolejny straszak po kontr pozwach
Przez lata Polska była wręcz wymarzonym krajem dla bankowców: kredytobiorcy mieli nikłą świadomość swoich praw, zatem rzadko kwestionowali kontrowersyjne klauzule w swoich umowach. Wychowani w poczuciu, że swoje długi trzeba spłacać, regulowali raty kredytów hipotecznych kosztem wielu wyrzeczeń. Te czasy powoli dobiegają końca. Polacy wiedzą już, że unijne prawo chroni ich przed abuzywnymi zachowaniami przedsiębiorców, w tym banków, które często wprowadzają do umów z konsumentami nietransparentne zapisy. Owe zapisy mogą być kwestionowane w sądach powszechnych, a gdy okażą się abuzywne, nie obowiązują klienta.
Te wnioski kredytobiorcy wysnuli już w październiku 2019 roku, gdy zapadł wyrok TSUE w sprawie Raiffeisen vs. Dziubak, przywracając normalność w krajowym orzecznictwie dla spraw frankowych. Obecnie Polacy czekają na wyrok Trybunału w sprawie C-520/21, który tym razem odpowie na pytanie, czy bankom należy się wynagrodzenie za korzystanie z kapitału, o które ubiegają się po sądowym unieważnieniu umów kredytowych. Sprawa C-520/21 to jednak coś więcej: chodzi w niej również o to, czy to kredytobiorca może pozwać bank o podobne wynagrodzenie lub waloryzację świadczeń.
Do tej pory znana jest opinia Rzecznika Generalnego TSUE, który zanegował roszczenia banków i nie dopatrzył się konfliktu konsumenckich roszczeń z unijnym prawem.
Po ogłoszeniu tego stanowiska sektor dostał szału: stało się jasne, że dotychczasowy straszak na frankowiczów, czyli kontr pozwy, straci swoją pierwotną skuteczność. Kredytobiorcy zyskali mocny argument, by sądzić, że to im należy się opłata za to, iż bank korzystał z ich środków. Dlatego powstała pilna potrzeba wymyślenia czegoś nowego.
Czegoś, co wprowadzi znów element niepokoju i niepewności w sprawach o franki. Z pomocą bankowcom przyszły instytucje odpowiedzialne za stabilność sektora finansowego. Chodzi oczywiście o nagłośniony przez Puls Biznesu projekt ustawy „antyfrankowej”, w myśl której banki miałyby zostać zobligowane do proponowania kredytobiorcom ugód na zasadach rekomendowanych przez KNF.
To jednak dopiero początek. Najważniejszym z punktu widzenia frankowiczów następstwem wprowadzenia takiej ustawy byłoby odebranie korzyści tym, którzy „ośmielą się” pozwać bank i… wygrać, unieważniając umowę. Takie osoby miałyby zostać obłożone stuprocentowym podatkiem od wzbogacenia się, zatem różnica między korzyściami z unieważnienia kredytu a założeniami ugody zostałaby im po prostu odebrana.
Banki liczą na ugody, nawet kosztem Skarbu Państwa?
Bankowcy starają się być powściągliwi w komentowaniu pomysłu, który wyciekł do mediów. W kuluarach mówi się jednak o tym, że są wręcz zachwyceni projektem, zwłaszcza że daje on niemal natychmiastowy efekt: jeszcze nie trafił nawet do Sejmu, a konsumenci już zastanawiają się, jakie taka ustawa może mieć dla nich konsekwencje.
Doświadczeni prawnicy frankowi jednak uspokajają: taka ustawa nie ma racji bytu, i to z wielu powodów. Przypominają, że poprzednim razem, gdy to prezydent i rząd byli zainteresowani systemowym rozwiązaniem, banki wytoczyły przeciwko nim arsenał argumentów, powołując się na konstytucję RP.
Zdaniem wybitnych specjalistów z tej dziedziny ustawa taka byłaby nie tylko niekonstytucyjna, ale i mogła prowadzić w przyszłości do pozwów przeciwko Skarbowi Państwa. Jakie argumenty pojawiały się podczas tamtej frankowej burzy sprzed kilku lat?
- projekt ustawy miał stać w sprzeczności z zasadą niedziałania prawa wstecz
- założenia projektu miały godzić w zasadę swobody zawierania umów oraz wolności działalności gospodarczej
- proponowany kształt ustawy miał ponadto godzić w ochronę praw nabytych
- naruszona miałaby zostać również zasada zaufania obywateli do organów państwowych.
A to dopiero początek uwag, bo proponowane wówczas rozwiązanie było też analizowane pod kątem zgodności z prawem UE. Tu także eksperci nie zostawili suchej nitki na projekcie, wskazując, że koliduje on z zasadą ochrony własności czy równości wobec prawa, a nawet zasady demokratycznego państwa prawnego.
Mamy więc do czynienia z ciekawą sytuacją, w której ówczesne opinie nagłaśniane przez same banki dziś będą torpedować promowane przez nie rozwiązania. Prawo w tym zakresie się bowiem nie zmieniło, i projekt ustawy, który dziś tak bardzo się bankowcom podoba, nie może zostać wprowadzony z tych samych przyczyn, co rozwiązania, od których odżegnywali się kilka lat temu.
Jakie następstwa mogłoby mieć zignorowanie opinii eksperckich i wprowadzenie takich krzywdzących przepisów do polskiego prawa? Konsekwencje są łatwe do przewidzenia: konsumenci zaczęliby się buntować na masową skalę, a ich pełnomocnicy prawni musieliby konstruować kolejne powództwa, tym razem wobec Skarbu Państwa.
Czy to sprytny sposób banków, by upublicznić swoje straty i zrzucić je na podatnika tak, by tego nie zauważył? Jeśli tak, sukces tego planu jest wątpliwy, ponieważ świadomość prawna konsumentów jest dziś lepsza niż dekadę temu. Zdają oni sobie sprawę, że państwo nie ma własnych pieniędzy i kiedy jest zmuszone płacić wielomilionowe odszkodowania, robi to z kieszeni podatnika.
Czy banki rzeczywiście są tak zdesperowane, by knuć przeciwko klientom, czy po prostu tak chciwe, że chcą wykorzystać każdą okazję na „darmowy pieniądz”? Odpowiedź jak zawsze kryje się w sprawozdaniach finansowych tych instytucji.
Banki w 2022 roku zarobiły miliardy i nie inaczej będzie w tym roku. Styczeń w sektorze obfitował w zyski – dość powiedzieć, że banki w tym miesiącu zarobiły aż 3,1 mld zł, o 86 proc. więcej niż w analogicznym okresie roku ubiegłego. Sam wynik odsetkowy wyniósł 8 mld zł. Kapitały własne tych instytucji również mają się świetnie, w styczniu wyniosły 212 mld zł, czyli aż o 10,5 mld zł więcej niż rok wcześniej. Banki stać więc na poniesienie konsekwencji procederu frankowego, po prostu nie chcą rozstawać się z pieniędzmi, które zarobiły na swoich klientach i szukają sposobu na uniknięcie odpowiedzialności.
Nie przegap żadnej ważnej informacji. Obserwuj nasze konto na Twitter oraz Facebook, a także Subskrybuj nasz kanał na Youtube. Jeśli uważasz, że materiał jest przydatny udostępnij go dalej.