Ostatni rok mocno dał się we znaki posiadaczom kredytów hipotecznych w złotówce, którzy podpisując umowę, wybrali zmienne oprocentowanie. W zaledwie 12 miesięcy ich raty wzrosły nierzadko o ponad 100% w związku z cyklem podwyżek stóp procentowych, na jakie zdecydowała się w tym czasie Rada Polityki Pieniężnej. Kredytobiorcy złotowi, tak jak niegdyś frankowicze, czują się oszukani przez banki. Część z nich wystąpiła już na drogę sądową przeciwko swojemu kredytodawcy, a część dopiero rozważa ten krok, oczekując na pierwsze wyroki w podobnych sprawach. Dlaczego należałoby uznać umowy kredytowe w złotówce, które proponują wiodące banki komercyjne w Polsce, za nieuczciwe? Co w teorii można uzyskać, kwestionując taką umowę w sądzie?
Czy umowy kredytów złotówkowych są wadliwe?
Analizując cały mechanizm przyznawania kredytów złotowych, jak również treść proponowanych konsumentom umów, nietrudno dojść do wniosku, że banki nie wyciągnęły nauki z konsekwencji procederu frankowego. W dalszym ciągu popełniają te same grzechy, które już wkrótce mogą stać się nową przyczyną ich kłopotów.
A przecież problem franków jest wciąż aktualny – największe krajowe banki komercyjne mają wielomiliardowe portfele tych kredytów, które powoli, acz konsekwentnie, zamieniają się w wielomiliardowe zobowiązania wobec frankowiczów unieważniających swoje umowy w sądzie.
Dziś na podobną walkę decydują się przyparci do muru złotówkowicze, których raty mogą się wkrótce okazać niespłacalne, nawet mimo dostępu do ustawowych wakacji kredytowych. Te są zresztą rozwiązaniem okresowym, natomiast problem wysokich stóp procentowych i – co za tym idzie – rat kredytu rodem z horroru zostanie prawdopodobnie z Polakami na kilka lat.
Kredytobiorcy, którzy mają zobowiązanie złotówkowe o zmiennym oprocentowaniu, chcą zatem wiedzieć, czy ich umowy mogą zostać uznane w sądzie za wadliwe. Nie ma jednej, prostej odpowiedzi na to pytanie – w końcu umowa umowie nierówna, banki stosują różne warunki i w różny sposób wywiązują się ze swojego obowiązku informacyjnego wobec klientów.
Należy jednak wskazać, że kredytobiorca złotowy, który w umowie z bankiem występuje jako konsument (zaciągnął kredyt na cel prywatny, niepowiązany z działalnością zarobkową), nie ma też gruntownego wykształcenia ekonomicznego, ma spore szanse na skuteczne zakwestionowanie swojej umowy w sądzie.
Dlaczego? W dużej mierze z tych samych powodów, dla których w sądach wygrywają z bankami frankowicze. Pierwszą kwestią, jaką warto w związku z tym poruszyć, jest obowiązek informacyjny, który ciąży na banku wobec konsumenta. Instytucja finansowa musi w jasny i zrozumiały sposób poinformować swojego klienta o ewentualnych ryzykach związanych z oferowanym produktem, np. kredytem hipotecznym czy gotówkowym.
W przypadku kredytów frankowych obowiązek ten nie był należycie realizowany – pracownicy banku nie kwapili się, aby poinformować konsumenta o tym, jak wzrośnie jego rata kredytowa i saldo zobowiązania, gdy frank nie będzie już kosztował 2 zł, a 3 lub 4 zł.
Podobnie wygląda sprawa kredytów złotowych – tu również doradcy w banku zachęcali kredytobiorców do zaciągania zobowiązań ze zmienną stopą, wskazując je jako jednoznacznie korzystne i bagatelizując ryzyko związane z ewentualną podwyżką kosztu pieniądza.
Takie sytuacje miały miejsce jeszcze w 2021 roku, gdy eksperci bili na alarm, że Polska, jak i Europa, są w przededniu kryzysu gospodarczego.
Czy umowy kredytów złotowych zawierają niedozwolone klauzule?
Większość umów frankowych oparta była o tzw. klauzule waloryzacyjne, które dziś sądy powszechnie uznają za postanowienia niedozwolone. Chodziło o to, że bank arbitralnie narzucał kredytobiorcy kurs przeliczeniowy, wg którego wypłacał kapitał kredytu, a także naliczał raty oraz kształtował saldo zadłużenia. Przelicznik ten na ogół nijak się miał do danych obiektywnych, takich jak średni kurs NBP.
Jest to dziś jedna z głównych przesłanek do unieważnienia umowy frankowej w całości, co sądy zresztą na masową skalę czynią.
W przypadku kredytów złotowych nie ma oczywiście mowy o abuzywnej klauzuli waloryzacyjnej, zobowiązania w końcu zaciągane i spłacane były w krajowej walucie. Kontrowersyjny jest jednak sposób naliczania oprocentowania kredytu w oparciu o WIBOR. Bieżący wskaźnik oprocentowania (który od przyszłego roku ma zostać zastąpiony przez stawkę WIRD) przynajmniej w teorii jest oparty o kaskadę danych.
W praktyce jednak jego wyznaczanie zależne jest w ogromnym stopniu od transakcji na rynku międzybankowym, których jest jak na lekarstwo, a w niektórych okresach nie ma ich wcale. Od upadku Lehman Brothers banki niechętnie pożyczają sobie pieniądze, gdy już to robią, oczywiste staje się, że chcą na tym zarobić – narzucają więc swoją marżę.
Następnie na podstawie ceny, w jakiej banki pożyczały sobie środki na dany okres, ustalany jest WIBOR. W przeszłości bywały okresy, w których stawka ta ustalana była w oparciu o wyłącznie jedną transakcję, co samo w sobie stawia pod znakiem zapytania obiektywizm i miarodajność tej metody.
Ale to jeszcze nie wszystko. Przecież na oprocentowanie kredytu hipotecznego składa się nie tylko WIBOR, ale również… marża banku. Jeśli się chwilę nad tym zastanowimy, szybko dojdziemy do wniosku, że kredytobiorca spłacając swoje raty, płaci bankowi właściwie podwójną marżę – raz tę „ukrytą” w stawce WIBOR, raz tę naliczaną osobno w ramach oprocentowania kredytu.
To samo w sobie jest niezwykle kontrowersyjne i z pewnością zasługuje na bliższe przyjrzenie się – nie tylko ze strony krajowych sądów, ale również TSUE.
Jakie potencjalne korzyści mogłyby wynikać z zakwestionowania umowy kredytu złotowego w sądzie?
Jeżeli sądy zaczęłyby przyznawać rację kredytobiorcom i orzekać o wadliwości umów, prowadziłoby to do dwóch możliwości. Po pierwsze, umowa, w której stwierdzono abuzywne postanowienia, mogłaby zostać uznana w całości za nieważną (co skutkowałoby koniecznością rozliczenia się stron z wzajemnie spełnionych świadczeń).
Po drugie, mogłoby zacząć dochodzić do eliminowania niedozwolonej klauzuli z umowy poprzez usunięcie warunku umownego ustalającego oprocentowanie kredytu poprzez duet WIBOR + marża banku. Gdyby sąd stwierdził, że stawka WIBOR jest nieuczciwa, mógłby pozostawić w umowie jedynie tę część warunku dotyczącą samej marży banku, wg której oprocentowany byłby kredyt konsumenta.
To oczywiście prowadziłoby do konieczności przeliczenia zobowiązania od początku i zwrotu przez bank klientowi ewentualnej nadpłaty.
Która opcja byłaby hipotetycznie bardziej korzystna dla kredytobiorcy? To zależy od wielu czynników, między innymi od tego, czy konsument posiada oszczędności pozwalające na jednorazowe rozliczenie się z bankiem, a także na jakim etapie spłacania kredytu się znajduje.
W przypadku stosunkowo świeżych zobowiązań korzystniejszą opcją mogłoby się okazać kontynuowanie spłaty na zmienionych zasadach, zwłaszcza gdy kredytobiorca nie posiadałby środków na uregulowanie zobowiązania wobec banku (rozliczenie się z otrzymanego kapitału).
W przypadku klienta, który w ramach spłaty zdążył już oddać bankowi nominalną wartość kredytu, korzystniejsze mogłoby być unieważnienie całej umowy.
To oczywiście na razie czysto teoretyczne dywagacje, ponieważ póki co nie wiadomo, jak sądy podejdą do problemu kredytów złotowych, a także czy będą w stanie samodzielnie ustalić podstawę prawną do unieważniania ich, czy może wpierw stanowisko będzie musiał w tej kwestii zająć unijny Trybunał.
To właśnie TSUE zapoczątkował zmiany w polskim orzecznictwie, które odmieniły los tysięcy frankowiczów. Czas pokaże, czy unijne prawo weźmie w obronę również kredytobiorców złotowych.