Nie od dziś wiadomo, że podziały społeczne są korzystne dla możnych tego świata, w tym nie tylko dla polityków, ale również dla wielkich korporacji, które na antagonizowaniu poszczególnych grup są w stanie zarabiać miliony. A czasem po prostu wykorzystują podziały, by uniknąć odpowiedzialności. Tak jest w przypadku kredytów frankowych. Od kiedy frankowicze zaczęli wygrywać w sądach, mogą usłyszeć o sobie, że są cwaniakami, kombinatorami i dorobkiewiczami, którzy dziś idą po darmowy kredyt, kosztem tych, co zaciągnęli „bezpieczne” zobowiązanie w krajowej walucie. Obecnie, gdy WIBOR notuje rekordy, podczas gdy stawka SARON w dalszym ciągu stoi na przyzwoitym poziomie, wielu zadaje sobie pytanie: czy frankowicze mają lepiej niż złotówkowicze? Przyjrzyjmy się temu bliżej.
- Kredyt frankowy miał być bezpiecznym i przewidywalnym zobowiązaniem, pozwalającym spełnić setkom tysięcy ludzi marzenia o własnym domu lub mieszkaniu
- Rzeczywistość okazała się inna od bajki kreowanej przez bankowców: frank jest dziś ponad dwukrotnie droższy niż w 2008 roku, a kredytobiorcom, którzy spłacają swoje zobowiązania od kilkunastu lat, przychodzi się mierzyć z gigantycznym zadłużeniem
- Banki próbują wszelkimi sposobami zrzucić z siebie odpowiedzialność za proceder frankowy. Jednym z nich jest medialna nagonka na frankowiczów. Bankowcom zależy, by społeczeństwo odwróciło się od poszkodowanych i zajęło własnymi finansami
- Z trudem przebija się w mediach narracja, wg której frankowicze walczą nie tylko w imieniu swoim, ale wszystkich Polaków, a celem jest unormowanie i ucywilizowanie rynku finansowego w Polsce.
Czy frankowicze spowodują rewolucję systemu bankowego w Polsce?
Na pierwszym posiedzeniu TSUE w sprawie C-520/21 padło z ust jednego z sędziów słynne już pytanie, będące następstwem wystąpienia szefa KNF. Sędzia zapytał, czy rynek finansowy w Polsce oparty jest o nieuczciwości, zastanawiał się też, czy nie warto by tego naprawić. To zupełnie niewinne, w zasadzie retoryczne pytanie unijnego orzecznika dla bankowców jest niczym groźba.
Od lat proponują Polakom produkty dalekie od zachodnioeuropejskich standardów, w dodatku przy aprobacie KNF, która na pomysły bankowców reaguje z opóźnieniem. Tak było w przypadku procederu frankowego, tak też wyglądało to w latach 2020-2021, gdy Nadzór dopuścił do tego, by banki udzielały z ogromną częstotliwością kredytów ze zmiennym oprocentowaniem, gdy jasne już było, że stopy procentowe w końcu pójdą w górę.
Dziś bankowcy i Nadzór mają się dobrze. To kredytobiorcy ponoszą gigantyczne koszty dzikiego funkcjonowania rynku finansowego w Polsce: płacą niewspółmierne do swoich dochodów raty i nie wiedzą, kiedy ich sytuacja ulegnie choćby minimalnej poprawie. A przecież tak samo, jak osoby nieposiadające kredytu hipotecznego, są narażeni na inne negatywne skutki kryzysu, takie jak niemal dwudziestoprocentowa inflacja i problemy na rynku pracy.
Jednak TSUE może już wkrótce sprawić, że bankowcom przestanie być do śmiechu. Za kilka miesięcy zapadnie wyrok w sprawie C-520/21, w której 16 lutego swoją opinię zaprezentował Rzecznik Generalny tej instytucji. Odebrała ona bankom wszelkie złudzenia co do tego, że „wyjdą na swoje” po unieważnieniu umowy kredytowej. Zdaniem Rzecznika banki nie mogą zarabiać na owocach swoich błędów, skutkujących wyeliminowaniem umowy z obrotu prawnego.
To przełomowe dla Polaków stanowisko, które będzie dotyczyć nie tylko kredytów frankowych, ale również złotowych, o ile w krajowych sądach ukształtuje się linia, wg której umowy z rażącymi błędami winny być eliminowane.
Dla banków to ostatni moment, by choć częściowo powstrzymać falę roszczeń konsumentów. Sektor zignorował dotychczasowe próby porozumienia inicjowane przez frankowiczów – nie chciał systemowego rozwiązania, nie chciał przewalutowywać kredytów, gdy klienci o to prosili. Obudził się dopiero, gdy stało się jasne, że za chwilę sądy mogą masowo decydować o nieważności tych umów i pozbawiać banki jakiegokolwiek zarobku na nich.
Co więc robi? Dyskredytuje frankowiczów w przestrzeni publicznej. Wypowiedzi bankowców i różnego rodzaju ekspertów wywodzących się ze środowiska finansowego mają na celu doprowadzić do tego, by społeczeństwo odwróciło się od poszkodowanych w procederze frankowym, by przestało im kibicować. Mówi się dziś, że frankowicze mają lepiej niż złotówkowicze, ale czy to rzeczywiście prawda?
Grupa ta od samego początku była ignorowana przez władze, a przypominano sobie o niej wyłącznie przy okazji kampanii wyborczych. Nie zaproponowano jej nic konkretnego, a rozwiązania, które miały złagodzić skutki wzrostów kursu franka, okazały się nieskuteczne. Wystarczy wspomnieć o Funduszu Wsparcia Kredytobiorców, który został tak skonstruowany, że mogą z niego skorzystać nieliczni, a ci w najtragiczniejszej sytuacji nie mają szans na wsparcie.
Wakacje kredytowe? Należą się złotówkowiczom, nawet tym, którzy w 2021 roku zaciągnęli kredyt ze stałym oprocentowaniem. Ze wsparcia wyłączeni zostali kredytobiorcy frankowi, chociaż gdy złotówkowicze uruchamiali w bankach wstrzymanie spłaty swoich rat, kurs franka właśnie niebezpiecznie zbliżał się do 5 zł. Dziś frankowicze unieważniają swoje umowy w sądach.
Czy przychodzi im to jednak łatwo? Walka w sądzie trwa przeciętnie 2-3 lata, często dłużej, jeśli bank wykorzystuje wszelkie chwyty, by przedłużyć postępowanie. Koszt opieki prawnej na przestrzeni tych lat wynosi od kilkunastu do nawet kilkudziesięciu tysięcy złotych. A mówimy „tylko” o pieniądzach.
Bogaty jak frankowicz: ile warta jest wojna z bankiem?
Ile warte są ten stres i niepewność, z którymi od kilkunastu lat borykają się frankowicze? Czy można przełożyć je na pieniądze? Na ile wycenić czas, który kredytobiorcy poświęcili w ciągu tych lat na nadgodziny czy dodatkowe etaty, a którego nie spędzili ze swoją rodziną i bliskimi? W procederze frankowym rolę odgrywają nie tylko gigantyczne koszty ukryte w spreadach walutowych, ale również straty niemajątkowe, o których niemal nikt nie mówi.
Wśród nich należy wymienić chociażby rozpad więzi małżeńskiej, napięcia w relacjach rodzinnych, a nawet utratę zaufania do aparatu państwa, które nie zrobiło nic, by ustrzec konsumentów przed produktem, który wielu nabywców dziś wprost nazywa lichwą. Produktem, który był oferowany w instytucjach zaufania publicznego, za jakie chcą uchodzić banki.
Dziś społeczeństwu wmawia się, że frankowicze to najbardziej uprzywilejowana grupa w Polsce, która może liczyć na „darmowy kredyt”, a nawet, być może, na waloryzację zasądzanych świadczeń wskaźnikiem inflacji. Zestawia się te korzyści z sytuacją „zwykłych ludzi”, którzy muszą spłacać swoje zobowiązania w oparciu o dotychczasowe warunki.
Niewielu zdobywa się na podobne przemyślenia, jak sędzia TSUE wspomniany na początku tego tekstu. Czy nie warto byłoby naprawić rynku finansowego w Polsce? Czy Polacy nie zasługują na kredyty przyznawane wg zachodnioeuropejskich standardów? Czy Nadzór Finansowy w Polsce musi realizować interesy banków, a nie ogółu społeczeństwa? I czy naprawdę sektor bankowy upadnie, jeśli będzie musiał ponieść konsekwencje własnych działań?
Jeśli dziś jako naród nie zrobimy nic, aby wielkie korporacje w końcu zaczęły przestrzegać w naszym kraju unijnego prawa, sytuacja nie ulegnie zmianie. Znikną kredyty frankowe, ale w ich miejsce pojawią się nowe – niekoniecznie bardziej uczciwe. To od nas, jako od społeczeństwa zależy, na jakich zasadach zdobywać będą finansowanie przyszłe pokolenia konsumentów, a co za tym idzie, jakie perspektywy rozwoju będziemy mieć jako naród.
Nie przegap żadnej ważnej informacji. Obserwuj nasze konto na Twitter oraz Facebook, a także Subskrybuj nasz kanał na Youtube. Jeśli uważasz, że materiał jest przydatny udostępnij go dalej.