Nieuregulowany rynek usług prawnych w Polsce prowadzi do poważnych problemów. W obszarze doradztwa prawnego dominuje medialnie grono pseudoekspertów, którzy pod pozorem profesjonalnych porad promują konkretne firmy, zamiast oferować rzetelne wsparcie. W efekcie osoby poszkodowane, jak frankowicze, często ufają takim „gadającym głowom” bez merytorycznej wiedzy. Dlaczego tak istotne jest dokładne sprawdzenie, kim są osoby doradzające w sprawach kredytów walutowych?
- Po wyroku TSUE z 2019 roku na rynku usług prawnych na niespotykaną dotąd skalę rozpanoszyły się pseudokancelarie, których znakiem rozpoznawczym jest agresywny marketing
- Szeroko zakrojone kampanie w Internecie, promowane profile na YouTube, tworzone od podstaw społeczności skoncentrowane wokół konkretnych portali – to główne narzędzia spółek kapitałowych, służące pozyskiwaniu nowych klientów
- Pseudoeksperci radzą kredytobiorcom online, co powinni zrobić ze swoim kredytem frankowym. Doradzają im skorzystanie z usług kancelarii X lub Y, nie informując, że podmioty te nie są stricte firmami prawniczymi, a „fabrykami pozwów”, prowadzonymi w formie spółek z o.o.
- Kredytobiorca, niezorientowany w tym, czym różni się pseudokancelaria od doświadczonej kancelarii prawnej, może odnieść wrażenie, że współpraca z tym pierwszym podmiotem jest opłacalna. Wrażenie to znika, gdy przychodzi do zapłaty rachunku za usługę prawną.
Frankowicz jako zwierzyna łowna, a spółki kapitałowe jako myśliwy. Jak uniknąć pułapek?
Jeszcze 5-6 lat temu sprawy frankowe były niczym kukułcze jajo. Nikt nie chciał się nimi zajmować, ponieważ prawdopodobieństwo przegranej było zbyt wysokie. Tylko wąskie grono wyspecjalizowanych prawników podejmowało się wówczas prowadzenia spraw przeciwko bankom. Linia orzecznicza była wybitnie niekorzystna, a sądom brakowało podstaw, by uczynić zadość roszczeniom konsumentów.
To radykalnie zmieniło się po 3 października 2019 roku, czyli po wyroku TSUE w sprawie Raiffeisen vs. Dziubak. Z dnia na dzień wiele firm, niekoniecznie będących kancelariami prawnymi, dostrzegło interes w poszerzeniu swoich usług o „pomoc frankowiczom”. Przez te lata powstały dziesiątki nowych spółek z. o.o. i S.A., czyli firm, które nie są kancelariami prawnymi (bo te nie mogą działać w takiej formie), choć za takie próbują uchodzić.
Reklamują one swoje usługi w Internecie i starają się dotrzeć do frankowiczów z ofertą. Ta może się wydać laikowi nadto korzystna: firma proponuje wsparcie, często w zamian za bardzo niewielką opłatę startową (lub bez żadnej opłaty), i deklaruje, że resztę wynagrodzenia kredytobiorca będzie musiał uiścić dopiero po tym, gdy sąd unieważni jego umowę. Gdzie tkwi haczyk? W wysokości tej opłaty za sukces: może ona wynieść 25 proc., a czasem nawet więcej, licząc od wartości przedmiotu sporu, czyli od tego, co frankowicz wpłacił do banku i tego, co od banku pożyczył.
A to nie wszystko, część tych podmiotów nie zadowala się wyłącznie zarobkiem na poziomie kilkudziesięciu, czasem i kilkuset tysięcy złotych (jeśli spór toczył się o wyjątkowo wysokie sumy), ale i rości sobie prawa do kwoty, którą sąd zasądził od banku na rzecz powoda w związku ze zwrotem kosztów postępowania.
Siła marketingu, czyli jak zdobyć klienta dla „fabryki pozwów”
Firmy, działające jako „fabryki pozwów”, masowo zdobywają klientów głównie dzięki zaawansowanemu marketingowi. Choć kancelarie prawne muszą stosować etyczne zasady i nie mogą korzystać z agresywnych form reklamy, pseudokancelarie mają niemal nieograniczone możliwości promocji – od telewizji po YouTube. Stosują prosty i przystępny język, by dotrzeć do osób obciążonych wysokimi ratami kredytów, które marzą o uwolnieniu się od zadłużenia, ale często nie stać ich na profesjonalną kancelarię. By zwiększyć wiarygodność, te firmy zatrudniają specjalistów od marketingu i wizerunku, aby ich komunikaty były przekonujące i budziły zaufanie. W efekcie klienci często traktują ich przedstawicieli jak znajomych, widząc w nich pomocnych sprzymierzeńców.
Nieuczciwe firmy nie muszą przestrzegać zawodowego kodeksu etyki, jak prawnicy, ani dostosowywać się do restrykcyjnych norm reklamowych. Dzięki temu mogą swobodnie zatrudniać handlowców, projektować dowolne wzorce umów oraz wykorzystywać luki prawne do konkurowania z profesjonalnymi kancelariami, które działają według najwyższych standardów.
Frankowicz, który źle wybierze kancelarię, może stracić swoje pieniądze
Naprawdę niebezpiecznie zaczyna się robić wtedy, gdy firma funkcjonująca jako spółka z o.o. chce pośredniczyć w rozliczeniu banku z klientem, gdy sąd zdecyduje o nieważności umowy. W takim przypadku bank powinien zaoferować kredytobiorcy zwrot wpłaconych środków, zaś klient bankowi oddaje pożyczony kapitał kredytu.
Bank wpłaca więc należne klientowi środki, ale nie bezpośrednio na jego konto, a na rachunek kancelarii, która go reprezentuje. Kancelaria, czy raczej „kancelaria” pobiera z tej kwoty swoje wynagrodzenie i, przynajmniej w teorii, powinna oddać resztę na rachunek klienta.
Tak na ogół bywa, jednak może się zdarzyć, że klient nie otrzyma tego zwrotu, na przykład w związku ze złą sytuacją finansową podmiotu, który go reprezentował. Ten scenariusz wydaje się absurdalny i absolutnie nierealny, a jednak podobne sytuacje miały już miejsce w niedalekiej przeszłości.
Wystarczy podać przykład Europejskiego Centrum Odszkodowań, które w połowie października ubiegłego roku złożyło do legnickiego Sądu Rejonowego wniosek o wszczęcie postępowania sanacyjnego. Obecnie podmiot jest w restrukturyzacji i nie można wszcząć wobec niego postępowań egzekucyjnych. EuCO zalega klientom ok. 30 mln zł – firma specjalizowała się w działalności odszkodowawczej – odzyskiwała dla klientów należności od ubezpieczycieli, zajmowała się też pomocą frankowiczom.
Nietrudno sobie wyobrazić sytuację, w której restrukturyzacyjnym parasolem otoczony zostaje inny podmiot, tym razem będący typową „fabryką” frankowych pozwów. Kredytobiorca w takim przypadku miałby podwójny problem: po pierwsze, byłaby nim trudność w egzekucji należności. Po drugie, bank domagałby się zwrotu kapitału kredytu. Z czego klient miałby dokonać rozliczenia z bankiem w sytuacji, w której kancelaria nie rozliczyła się z nim z zasądzonych środków?
Mając na uwadze zagrożenia, z jakimi wiąże się współpraca ze spółkami kapitałowymi reklamującymi się jako kancelarie frankowe, kredytobiorcy powinni bardzo dokładnie weryfikować wiarygodność podmiotów, z którymi planują podpisać umowę. Najbezpieczniejsze jest udzielenie pełnomocnictwa ekspertowi z uprawnieniami – radcy prawnemu lub adwokatowi, koniecznie takiemu, który posiada co najmniej 6-letnie doświadczenie w prowadzeniu spraw przeciwko bankom, w dodatku potwierdzone licznymi sukcesami.
Dobra kancelaria to taka, która ma na koncie kilkaset wygranych w sprawach o franki i niemal 100 procent skuteczności. Godny zaufania pełnomocnik do sprawy frankowej nie powinien bać się trudnych przypadków, nietypowych wzorców umownych czy sytuacji, w których wątpliwy jest status konsumenta po stronie powoda. Co ważne, w kancelarii prawnej z prawdziwego zdarzenia nie ma miejsca na „zerową opłatę startową” i „pakiety gwarancji”.
Prawnik nie może zagwarantować kredytobiorcy, że wywalczy dla niego prawomocne zabezpieczenie roszczenia czy unieważnienie umowy. Decyzję w tych kwestiach podejmuje sąd, nie reprezentant kredytobiorcy, a tego rodzaju zapewnienia należy uznać za bardzo nieetyczne, bez względu na fakt, że sądy rozpatrują niemal 99 proc. spraw frankowych na korzyść konsumentów.
Nie przegap żadnej ważnej informacji. Obserwuj nasze konto na Twitter oraz Facebook, a także Subskrybuj nasz kanał na Youtube. Jeśli uważasz, że materiał jest przydatny udostępnij go dalej.