Od dłuższego czasu banki, wspierane przez KNF, prowadzą kampanię mającą na celu zdyskredytowanie frankowiczów. Celem jest zniechęcenie opinii publicznej oraz pokazanie pozwów o unieważnienie umowy jako przejawu chciwości. Bankom zależy na tym, by jak najmniej spraw trafiało do sądów, bo wiedzą, że w niemal 99% przypadków przegrywają z kredytobiorcami.
Ta narracja, skutecznie budowana przez lata, sprawiła, że część osób naprawdę uwierzyła, że dochodzenie swoich praw jest czymś wstydliwym. W tym artykule wyjaśnimy, dlaczego takie podejście jest błędne i dlaczego banki chcą, byś zrezygnował z walki o swoje prawa.
Największe polskie banki przez lata na masową skalę zawierały z konsumentami ryzykowne umowy kredytowe zależne od kursu waluty obcej
Zarówno banki, jak i Komisja Nadzoru Bankowego doskonale zdawały sobie sprawę z zagrożeń wynikających z kredytów pseudowalutowych. Tej samej wiedzy nie mieli za to konsumenci
Dziś, gdy ryzyko tych umów w pełni się zmaterializowało, banki (i po części KNF) chciałyby, aby jego koszt został w całości lub przynajmniej w większości poniesiony przez klientów
Fałszywa narracja, jakoby kredytobiorcy dążyli do unieważnienia swoich umów kosztem społeczeństwa, ma na celu osłabienie determinacji konsumentów i zniechęcenie ich do korzystania z przysługujących im praw
Kredytobiorcy nie powinni dać się zwieść manipulacjom sektora, ponieważ sprawiedliwość jest po ich stronie. Świadczą o tym wyroki TSUE, uchwały Sądu Najwyższego, a także bogate orzecznictwo sądów powszechnych.
Dlaczego banki próbują manipulować przekazem medialnym?
Banki od lat zmagają się z problemem, który same stworzyły – kredytami we frankach. Najwięcej takich kredytów udzielano w latach 2004-2008, choć zaczęły być popularne już około 2000 roku. W tamtym okresie wysokie stopy procentowe znacząco ograniczały dostępność kredytów hipotecznych.
Wielu klientów odchodziło z banku z kwitkiem, bo ich zdolność kredytowa była za niska. Banki, chcąc temu zaradzić, wprowadziły kredyty we frankach szwajcarskich. Waluta była wtedy tania, a niskie stopy w Szwajcarii sprawiły, że kredyty stały się dostępne także dla mniej zamożnych klientów.
Dziś banki, przy wsparciu KNF, próbują przedstawiać frankowiczów jako osoby zamożne, które bez problemu powinny spłacać swoje zobowiązania. To jednak mylne – wiele z tych kredytów trafiło do osób, które nie miały zdolności na kredyty w złotówkach. Banki wykorzystały ich odpowiedzialność, a teraz zniechęcają ich do walki o swoje prawa.
Co gorsza, KNF, na czele z Jackiem Jastrzębskim, wspiera te działania, choć sama instytucja ma swój udział w tej sytuacji. Już w 2002 roku Komisja Nadzoru Bankowego wiedziała o ryzykach związanych z kredytami frankowymi, ale dopiero cztery lata później zaczęła działać, wydając niewiążące rekomendacje.
W 2007 roku aż 90% kredytów hipotecznych udzielano we frankach. Czy faktycznie były one przeznaczone tylko dla bogatych? Raczej nie – większość frankowiczów, którzy dziś pozywają banki, wciąż spłaca te kredyty.
Na czym polegała wina banków w procederze frankowym?
Wina banków w procederze frankowym jest bezsporna i dotyczy wielu jego aspektów:
- banki nie informowały klientów w sposób jasny i zrozumiały o ryzykach związanych z zaciągnięciem wieloletniego zobowiązania waloryzowanego kursem obcej waluty
- pracownicy tych instytucji fałszywie uspokajali klientów, przekonując, że frank to nadzwyczajnie stabilna i bezpieczna waluta, której kurs nie ma prawa znacząco wzrosnąć
- banki nie posługiwały się w procesie waloryzacji uczciwym i klarownym kursem NBP, a tworzyły własne tabele kursowe, zarabiając dodatkowo na spreadach walutowych
- do 2011 roku większość banków nie udostępniała swoim klientom możliwości spłaty kredytu bezpośrednio w CHF, tym samym wystawiając konsumentów na dodatkowy koszt, wynikający z niekorzystnej klauzuli przeliczeniowej
- niektórzy kredytodawcy wprowadzali do umów klauzulę chroniącą ich przez ryzykiem kursowym – polegało to na tym, że w umowie zastrzeżone było, iż bank wypłaci kredytobiorcy kwotę kapitału „nie wyższą niż”. Jednocześnie klient nie mógł liczyć na analogiczny zapis zabezpieczający jego interesy i chroniący przed sytuacją, w której otrzymałby od banku mniej niż wynosił cel kredytowy.
To wszystko sprawia, że umowy frankowe zostały uznane przez TSUE za tak wadliwe, że należy je eliminować z obrotu prawnego, prawdopodobnie bez prawa po stronie banku do wynagrodzenia za korzystanie z kapitału (opinia Rzecznika Generalnego z dnia 16 lutego 2023 roku). To stanowisko podzielają sądy powszechne, które w znakomitej większości unieważniają dziś te umowy, nakazując stronom wzajemne rozliczenie, prowadzące do sytuacji, w jakiej znalazłyby się one, gdyby umowa o kredyt nigdy nie została zawarta.
Skoro sądy i Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej uznają, że praktyki banków były tak naganne, iż trzeba pozbawić je zarobku na długoterminowych produktach hipotecznych, to konsumenci nie powinni mieć żadnych skrupułów wobec sektora, tym bardziej że on nie miał ich wobec klientów, którzy latami prosili o przewalutowanie hipotek na złote i uwolnienie ich od ryzyka kursowego.
Banki proponują ugody dopiero teraz, gdy już wiedzą, że przegrywają, a mimo to nadal starają się konstruować te porozumienia w sposób, który obłoży kredytobiorców maksymalnym ryzykiem (aktualnie popularne jest namawianie klientów na czasowo stałą stopę procentową, która zamrozi raty skonwertowanych kredytów na rekordowo wysokim poziomie).
Banki argumentują, że ugody są korzystne, ponieważ za ich pomocą można załatwić frankowy problem nawet w 2-3 miesiące, podczas gdy sprawy sądowe trwają latami i dostarczają kredytobiorcom masę stresu. Zapominają tylko dodać, że sprawy trwają długo, ponieważ są celowo przeciągane przez pozwane instytucje, którym zależy na jak najpóźniejszym rozliczeniu się z klientami, nawet kosztem naliczenia ustawowych odsetek za opóźnienie.
Skoro banki stać na płacenie za bezcelowe apelacje, skargi kasacyjne do SN, które są niemal automatycznie odrzucane na etapie przedsądu, a także narażanie się na rekordowe odsetki za zwłokę, to znaczy, że sektor jest w lepszej kondycji niż zapewnia i może sobie pozwolić na pełne rozliczenie z kredytobiorcami, takie jak w wyrokach poniżej.
Prawomocne unieważnienie kredytu GE Money Bank: 221.354,86 zł dla kredytobiorców
Dnia 11 stycznia 2023 roku BPH S.A., następca prawny GE Money Banku, przegrał sprawę przed Sądem Apelacyjnym w Łodzi, skutkiem czego musi zapłacić kredytobiorcom 221.354,86 zł wraz z odsetkami za opóźnienie, a także uregulować koszty postępowania sądowego. Sprawa toczyła się pod sygnaturą I ACa 1860/22 i trwała łącznie (w obu instancjach) 25 miesięcy. Sąd II instancji odrzucił apelację banku i jednocześnie uwzględnił apelację kredytobiorców. Wyrok jest już prawomocny. Pełnomocnikiem kredytobiorców w niniejszej sprawie był adwokat Paweł Borowski.
Prawomocne unieważnienie kredytu Santander Bank i 244 tys. zł zysku dla kredytobiorców
2 lutego 2023 roku Sąd Apelacyjny we Wrocławiu oddalił apelację Santander Banku od niekorzystnego dla niego wyroku, tym samym podtrzymując, że kwestionowana przez kredytobiorców umowa, zawarta pierwotnie z Kredyt Bankiem, jest nieważna. Postępowanie w sądzie drugoinstancyjnym trwało zaledwie 4 miesiące, natomiast łączny czas potrzebny na unieważnienie tej umowy to 33 miesiące. Sprawa w sądzie II instancji toczyła się pod sygnaturą I ACa 1974/22. Wyrok jest już prawomocny.Kredytobiorcy kwestionujący tę umowę pożyczyli od Kredyt Banku 250 tys. zł. Po 12 latach regularnej spłaty zobowiązania jego saldo nadal wynosiło 283 tys. zł, i to mimo iż kredytobiorcy spłacili przez ten czas 211 tys. zł. Stwierdzenie przez sąd nieważności umowy oznacza, że kredytobiorcy muszą rozliczyć się z bankiem wyłącznie z pożyczonego kapitału, a więc ich zysk z podważenia zobowiązania wyniósł 244 tys. zł. Sprawę prowadził adwokat Paweł Borowski.